Nie wiadomo, kto tak właściwie ma przewagę. Chociaż wydawałoby się oczywiste, że skoro mamy do czynienia z bohaterem mordercą, a więc panem życia i śmierci, nikt nie jest w stanie go zdominować. Jednak kiedy owy morderca zabija po to, by się bronić, sytuacja zaczyna się komplikować.
Spektakl Sinobrody — nadzieja kobiet w reżyserii Marka Kality osadzony jest w bardzo mrocznym, tajemniczym i niepokojącym klimacie. Tworzą go współgrające ze sobą niespokojna muzyka oraz ciemna, brudna, ciasna, minimalistyczna scenografia z dużym akwarium na środku sceny, wypełnionym brudną, mętną wodą. Wynurza się z niej różowy kształt przypominający ciało zamordowanej kobiety. Do tego usypany z kwiatów grób oraz wyświetlane na marmurowych ścianach animacje w kolorach dostosowujących się do emocji głównego bohatera: od szarego (gdy ten czuje się zmęczony własnym życiem) do krwistoczerwonego
(w chwilach, gdy zabija kolejną ofiarę).
Zbrodnia mimo woli
Przedstawienie powstało na podstawie tekstu autorstwa popularnej w środowisku niemieckojęzycznego teatru Dei Loher. Pierwowzór głównego bohatera — Henryka Sinobrodego (Henryk Niebudek) — pochodzi z baśni Charles’a Perraulta. Jednak postać z desek Teatru Dramatycznego w Warszawie diametralnie różni się od baśniowego zabójcy. Nie jest bowiem bezwzględnym, pewnym siebie, jednoznacznie moralnie zepsutym mężczyzną, który w brutalny sposób i z pełnym przekonaniem odbiera życie kolejnym kobietom. Pochłonięty swoją pracą sprzedawca butów sprawia wrażenie odizolowanego, zamkniętego w sobie, wręcz aspołecznego indywidualisty i samotnika, niezainteresowanego miłosnymi podbojami, którego trudno podejrzewać o impulsywne działanie. Nie można ponadto powiedzieć, że jest oszałamiająco przystojny, a pierwsze, na co zwraca uwagę u płci przeciwnej, to mankamenty w obuwiu.
Dlaczego więc przyciąga do siebie każdą kobietę, którą spotyka? Być może stoi za tym wyraźnie widoczna cecha osobowości, którą coraz trudniej jest spotkać w pełnym manipulacji i zakłamania współczesnym świecie — jest prawdziwy i szczery. Wzbudza zaufanie i sprawia, że jego rozmówczynie czują się przy nim bezpiecznie. I o ile przeciętny mężczyzna cieszyłby się faktu, że znajduje się w centrum zainteresowania płci pięknej, w przypadku Sinobrodego sprawa ma się inaczej — on nie chce niczego,
a dostaje wiele. I broni się przed tym w najbardziej skrajny z możliwych sposobów — zabija swoje adoratorki. Nie jest w stanie udźwignąć uczucia i oczekiwań, jakie nakładają na niego kobiety pragnące śmiałych wyznań, doznań oraz natychmiastowej realizacji ich potrzeb i marzeń. Dlatego Henryk — niejako wbrew sobie — staje się mordercą. Seryjnym mordercą.
Bohater przechodzi przez kilka emocjonalnych stanów: od przerażenia, przez niemoc, frustrację, opór, aż do obrony. Napotkana rzeczywistość go przerasta — ukrywane dotąd potrzeby kobiet obezwładnianych przez system patriarchatu, teraz zaczynają być wyraźnie demonstrowane. Henryk nie potrafi odnaleźć się w takiej sytuacji. Dlatego
w obliczu nowego kobiecego świata, początkowo go wypiera, a ostatecznie uśmierca.
Wachlarz kobiecych pragnień
Adoratorki Sinobrodego jednocześnie różnią się od siebie i są takie same — karykaturalnie przerysowane. Piękna i zmysłowa Julia (Anna Gorajska) pragnie „miłości ponad miarę”. Anna (Agnieszka Roszkowska) wierzy, że uczucie powinno podążać za słowami, a nie odwrotnie. Tanja (Małgorzata Rożniatowska) to profesjonalna prostytutka, która początkowo namawia Henryka tylko do bezuczuciowego seksu z zachowaniem dystansu. Krystyna (Małgorzata Niemirska) pragnie, by Sinobrody spełnił jej potrzeby seksualne, co zapoczątkuje „zmianę jej losu”. Ewa (Agnieszka Wosińska) zdecydowanie różni się od swoich poprzedniczek — wydaje się, że nie ulegnie ukrytemu urokowi Henryka, a nawet sama go zdominuje, bowiem — wymachując pistoletem — oświadcza, że zabiła kilku swoich byłych. Dojrzała Judyta (Helena Norowicz) nieustannie podróżuje z wielką walizką, nie mogąc znaleźć czasu i miejsca na sen. Egzystuje w przeszłości, nie mogąc zaznać szczęścia w teraźniejszości. Jedyną kobietą, która nie straciła życia za sprawą głównego bohatera jest Niewidoma (Agnieszka Wosińska). Podąża za nim od chwili spotkania w kawiarni, nieustannie pytając „czy jest ładna”. Ona również czuje nieokreśloną moc przyciągającą ją do Henryka, która jednak wygasa w momencie, gdy mężczyzna ma „inny zapach”. Role się odwracają — tym razem to Henryk stara się zabiegać o jej względy. Powstaje szansa na miłość spełnioną, na happy end, jednak wszystko to na próżno, bo jest już zwyczajnie za późno.
Zamiana ról
Kobiety, które spotyka Henryk, zachowują się jak ktoś w rodzaju samca alfa — zdeterminowane dążą do celu i nie boją się o tym mówić. Poszukują mężczyzny, który pozwoli im zrealizować wizję idealnej love story — uwicia wspólnego gniazdka, bezpiecznej przystani, z jednoczesną namiętnością i niebanalnymi przeżyciami. Choć czasami w ich zachowaniu można dostrzec nutę desperacji, choćby wtedy, kiedy Julia wije się wokół mężczyzny i, histeryzując oraz płacząc, robi wszystko, by ten wyznał jej dozgonną miłość. Sinobrody z kolei z każdym kolejnym spotkaniem staje się coraz bardziej kobiecy: zdezorientowany ulega namowom bohaterek, nie potrafi sprostać wymaganiom, jakie nakłada na niego mit męskości. Co więcej — wydaje się zmęczony kobietami. Później następuje akt romantycznej śmierci z miłości, jednak jest ona w tym wypadku zwyczajnym blefem, hologramem — pozorem realizacji wielkiej idei rezygnacji z życia w imię potężnego uczucia.
Spektakl porusza ważny aspekt relacji damsko-męskich i pragnienia osiągnięcia spełnienia. Postacie zarysowane są bardzo wyraźnie, wręcz karykaturalnie. Odrzucają społeczne i kulturowe formy, co ostatecznie sprowadza je na manowce. Może gdyby przeszły jakąś wewnętrzną przemianę, proces, przedstawienie mogłoby być bardziej pouczające. A tak znudzony widz poznaje kolejną bohaterkę, domyślając się, że ta za chwilę zginie. Wobec tego nic nie zachęca go do głębszego „wczucia się” w jej życiową sytuację, do refleksji nad tym, czego pragnie. Bo po co, skoro Henryk za chwilę się jej pozbędzie? Fabuła jest więc bardzo przewidywalna. I nawet nadzieja na jakiś zwrot, którą wytwarzają poczynania Sinobrodego
w końcówce spektaklu, szybko gaśnie. Nie ma wyraźnego wstrząsu, który pozwalałby na powstanie impulsu w kierunku widowni. W efekcie zostajemy z nudnawą historią o nieszczęśliwym sprzedawcy butów i nieefektywnych kobiecych zalotach.
Baśń dla dorosłych
Spektakl zachowany jest w onirycznej i w pewnym stopniu psychodelicznej otoczce. Widz staje się uczestnikiem koszmaru głównego bohatera, w którym ten, uwięziony w okowach własnej — jak się okazuje — destrukcyjnej siły przyciągającej kobiety, jest przez nie „rozdziobywany”. Wszystko dzieje się szybko, być może nawet za szybko — bohaterki błyskawicznie pojawiają się i równie szybko giną z rąk Henryka, przez co nie ma czasu na zastanowienie się nad znaczeniem danej sceny czy dialogu. Bohaterowie posługują się krótkimi zdaniami, dłuższe są jedynie dialogi i monologi Henryka i Niewidomej. Nie ma żadnych elementów ponad — historia przedstawiona jest konkretnie, bardzo oszczędnie, co po pewnym czasie może drażnić, ponieważ nie jest to przecież odtworzenie wydarzeń historycznych. Reżyser przedstawił Sinobrodego — nadzieję kobiet w konwencji snu, dlatego trudno stwierdzić czy bohater zabija kobiety rzeczywiście, czy robi to tylko oczyma wyobraźni.
Tym, co robi największe wrażenie, są elementy całkowicie oderwane od wydarzeń dziejących się na scenie: porywczy, niemal szalony taniec Julii, wijąca się po ziemi Anna oraz krwistoczerwone światła połączone z przeszywającą muzyką, pojawiające się znienacka. Również gra aktorska zasługuje na uznanie — odtwórcy ról doskonale oddają skrajne i silne emocje bohaterów, wydają się być w transie, poruszając się przy tym niejako ponad powierzchnią, co współgra z oniryczną konwencją dramatu. Rozczarowuje przewidywalność i jednostajność, brak elementów zwrotnych. I nawet momenty, w których Henryk dopuszcza się mordów, wyglądają, jakby pieścił się ze swoimi adoratorkami. Do tego akwarium na środku sceny, które przyciąga uwagę widza, ale wbrew oczekiwaniom nic się z nim nie dzieje. Henryk nie wrzuca do niego kolejnych zwłok, tańcząca w szaleńczym pędzie Julia nie wskakuje do niego. Akwarium po prostu stoi.
Sinobrody — nadzieja kobiet to baśń dla dorosłych wzbudzająca w widzu niepewność — czy możliwa jest miłość, na którą składają się i pragnienie, i spełnienie? Bohaterowie, którzy palą się, by tego dosięgnąć, ponoszą sromotną klęskę. I nie wiadomo, czy wynika to z błędów, które sami popełniają, czy trafiają na nieodpowiednich potencjalnych partnerów. Desperacko dążąc do celu, nie zważają już na to, czy są w stanie zbudować z drugą osobą żyzny grunt, na którym wyrośnie wspólne zaufanie, poczucie bezpieczeństwa i wreszcie — prawdziwa miłość. Traktują ją za to jako wyzwanie, coś, co jest niepewne, nietrwałe, nieprzewidywalne i nieznane, ale trzeba to zdobyć. Na tej podstawie można zbudować przykrą refleksję: dążenie do miłosnego spełnienia i szczęścia to nieustanna gra i duże ryzyko wobec drugiego człowieka, który od zawsze i na zawsze będzie dla nas zagadką.
Sinobrody — nadzieja kobiet
Scena na Woli im. T. Łomnickiego
premiera 13.04.2018
Reżyseria: Marek Kalita
Scenografia, kostiumy i reżyseria świateł: Katarzyna Borkowska
Projekcje: Wojciech Doroszuk
Obsada:
Henryk Niebudek — Henryk Sinobrody
Anna Gorajska — Julia
Agnieszka Roszkowska — Anna
Agnieszka Wosińska — Ewa, Niewidoma
Małgorzata Rożniatowska — Tanja
Małgorzata Niemirska — Krystyna
Helena Norowicz (gościnnie) — Judyta