źródło: qultqultury.pl

„Podziemny krąg” w obrzydliwej wersji

Co to znaczy „być obrzydliwym”? Odrzucać od siebie, nie czuć wstydu i przesiąkać sparszałą wonią nieprzyzwoitości? Spektakl pt. Obrzydliwcy w reżyserii Marka Kality wystawiany w Teatrze Dramatycznym podejmuje jedynie obrzydliwą próbę pokazania obrzydliwych bohaterów. I dmucha obrzydliwym dymem papierosowym prosto w twarz.

Obrzydliwcy nie są wcale obrzydliwi. Niby zepsuci, wynaturzeni, niebezpieczni i bez skrupułów, lecz w rzeczywistości wyalienowani, przestraszeni i zdezorientowani, których sceniczny ekshibicjonizm prowadzi do źródeł zła. Minimalistyczna scena z kilkoma krzesłami, pisuarami, kobiecymi popiersiami i roztrzaskanymi lustrami, zamyka aktorów w przesiąkniętej dymem papierosowym piwnicy, w której bohaterowie wtapiają się w prowadzoną przez siebie grę pozorów. By pozory nie były zbyt łatwe do zdemaskowania, reżyser Marek Kalita ubiera je w mało oryginalną konwencję seansu grupy wsparcia. Seansu, w którym nie ma niestety ani krzty wypływających z czeluści dusz problemów i psychologicznych blizn.

Obrzydliwcy
źródło: warszawa.wyborcza.pl

Zbiór opowiadań Krótkie wywiady z paskudnymi ludźmi Davida Fostera Wallace’a, (zaliczony przez tygodnik „Time” do stu najważniejszych książek XX w.) w oparciu o który spektakl powstał, został porozcinany na drobne kawałeczki. Reżyser starał się wybrać z nich te najbardziej odrzucające i ohydne. Dodał piątkę zdolnych aktorów, grę świateł, niebanalną muzykę i posklejał, licząc chyba na kompozycję wielowymiarową, dorastającą do rangi swego pierwowzoru. Zamiast pracy na emocjach i wstydzie oraz odsłaniania skrywanych dotąd bolączek i urazów, dostajemy jednak coś w rodzaju tragikomedii, w której historia o gwałcie (opowiadana przez samą ofiarę) zostaje zasztyletowana przez soczyste kurwy padające z ust transwestyty Marianny, zaciągającej się kolejnym papierosem. Żeby było jeszcze bardziej szokująco, w rolę Marianny wciela się — mający ugruntowane emploi — Mariusz Drężek. Wyzwanie aktorskie, które zarówno dla Drężka, jak i dla pozostałych aktorów mogłoby nieść dzieło Wallace’a, twórca spektaklu zmienia w tanią grę towarzyską.

Obrzydliwcy
źródło: ewejsciowki.pl

Widz również wchodzi w rolę — pewnego siebie podglądacza przekonanego o tym, że jego ta obrzydliwość nie dotyczy. Że to tylko forma obscenicznego wynaturzenia, sczerniałych paranoi, traumatycznych wspomnień, intymnych fantazji i rozbryzganych przemyśleń. Że to echo roztrzaskującej się o bruk męskości, które — z racji swej natury — traci na mocy i oddala się, by wreszcie ucichnąć. Jednak czy przedtem zdąży podskórnie, raczej niespodziewanie i niezauważenie, zainfekować organizm podglądacza?

Krótkie wywiady z paskudnymi ludźmi odsłaniają kolejne warstwy moralnego upadku oraz farsy, w której psychoterapia sprowadza się do kanonady oklepanych i pustych zwrotów. W parze z nimi idą wszelkie traumy, kompleksy, bóle i urojenia, eksponowane i analizowane w książce, do których autor podchodzi jednocześnie z samozachowawczym i ironicznym dystansem. Obrzydliwcy z kolei zdają się przemierzać ten dystans z odwróconej perspektywy (coś w rodzaju chodzenia na rękach), tworząc show pt. „Który z nas jest bardziej be”. Konferansjer widowiska — Benny (Sebastian Stankiewicz) — wijący się po scenie w ciemnych okularach, stara się być tak przerysowany, że sam nadawałby się na jednego z pacjentów „terapii”.

Obrzydliwcy
źródło: kultura.onet.pl

I nawet mocny w treści monolog o dysonansie poznawczym ofiar nieszczęść — w tym wypadku gwałtów — zostaje zbanalizowany. Zamiast przebiegłym tokiem myślenia szaleńca, Kenny (Piotr Siwkiewicz), operuje krzykiem i patosem. W kreacjach bohaterów doszukać się można jednak niedojrzałości emocjonalnej, zagubienia w dysfunkcyjnych rodzinach i wyalienowanej osobowości, niezdolnej do nawiązywania trwałych, zdrowych relacji. Dążącej za to do posiadania, kompulsywnego zaspokojenia, po którym pustka i niesmak tylko się potęgują, przekształcając się w demonstracyjny, rozdmuchany cynizm.

Obrzydliwcy rozpoczynają i kończą się krótką historią o trzynastoletnim chłopcu, który boi się skoczyć z trampoliny do basenu. Widz zyskuje więc przekonanie, że czeka go spektakl o męskich lękach, wstydzie i narzuconej społecznie presji. Jednak po tym, co w rzeczywistości zastaje, może czuć się zawiedziony. Parodia przeintelektualizowanych terapii psychoanalitycznych z obowiązkowym powoływaniem się na Foucaulta nie oddaje bowiem w żaden sposób pogłębionych refleksji i psychologicznych wartości dzieła Wallace’a. I mimo że kolejne monologi bohaterów coraz bardziej odkrywają świat męskich perwersji i obsesji, a wszelkie bariery wstydu i upokorzenia bezszelestnie pękają, na scenie pojawia się nagle kobiecy manekin. Wcale nie goły. Ubrany w kicz.

Najpiękniejsze Jarmarki Bożonarodzeniowe
Sezon na odwiedzanie Jarmarków Bożonarodzeniowych właśnie się rozpoczął. Gdzie najlepiej...
Sława od kuchni
Sofia Coppola po raz kolejny zapracowała na swoje nazwisko. Filmem...
Bajkowy ogród na Woli

Kolorowe lampki, huśtawki i zjeżdżalnie. Zimowy Ogród – przestrzeń do...

Dostęp do 42 serwisów internetowych
Do 15 marca 2013 r. studenci i pracownicy Uniwersytetu Warszawskiego...
Spektakl w kinie

Samorząd UW i Multikino zapraszają na cykl wydarzeń, dzięki któremu...