Rodzicielstwo jest dla kina o tyle trudnym tematem, że często staje się terenem bezlitosnej psychoanalizy, niekoniecznie trafnej. Zależności między dziećmi a rodzicami to dziś jednak jeden z tematów zdający się budzić największe zainteresowanie i najwięcej spekulacji. Nie zawsze jednak odpowiedzi na postawione pytania bywają łatwe czy wręcz wygodne. A tym bardziej, kiedy jednocześnie biorą pod mikroskop problem tkwiącego w człowieku zła.
O filmie Lynne Ramsay „Musimy porozmawiać o Kevinie” było głośno jeszcze zanim wszedł do polskich kin. Toksyczna relacja matka-syn przyciągnęła uwagę aktualnością swojego problemu, a także podjętym mimochodem problemem konsumpcjonizmu. Prowokacyjne, znane z trailera słowa, które wypowiada Kevin (genialna rola Ezry Millera) zdają się nie tylko trafiać w degradację relacji międzyludzkich, ale stawiają pytanie o zło tkwiące w człowieku. „Wstajesz rano i oglądasz telewizję, jedziesz samochodem i słuchasz radia. Chodzisz do swojej nudnej pracy albo nudnej szkoły, ale o tym nie mówią w głównym wydaniu wiadomości. Doszło do tego, ż nawet ludzie z telewizji często oglądają telewizję. Na co oni wszyscy tak patrzą? Właśnie na takich jak ja…”.
Próżno szukać lepszych słów do lepszego odzwierciedlania sensu tego filmu. Tragiczna, przerażająca historia matki od samego początku niemogącej opanować niechcianego syna, jest bezlitosnym portretem współczesnego rodzicielstwa. W oczy rzuca się przede wszystkim kontrast w zachowaniu Kevina wobec ojca, a w stosunku do matki. Z wiekiem jego złośliwość i wyrachowanie tylko rosną, zaś zdesperowanej kobiecie coraz trudniej znaleźć cierpliwość. Jednoznaczność postaci syna budzi z początku trochę wątpliwości, bo zamiast wielowymiarową, zmuszającą zachowaniem do refleksji, jest po prostu emanacją czystego zła. W miarę rozwoju akcji, nabiera to jednak znaczenia o tyle, że widz śledzi rozwój – czy raczej degradację – człowieka w jak najbardziej humanistycznym, behawioralnym sensie, na którą wpływ miało właściwie nie wiadomo co. Kevin zdaje się odzwierciedlać wszystkie lęki, wątpliwości i fascynacje reżyserki, która portretuje go z niemal chirurgiczną dbałością o detal, skupiając się na jego premedytacji i bezlitosnej inteligencji. Wydaje się jednak, że to wszystko prowadzi donikąd, a wielość postawionych przez film pytań nie doczekuje się w finalnej scenie odpowiedzi.
„Musimy porozmawiać o Kevinie” to rozdzierający, trzymający do ostatniej chwili w napięciu dramat matki doprowadzonej na skraj sił zarówno psychicznych, jak i fizycznych. Oczami anonimowego obserwatora widz patrzy, jak Kevin znęca się nad Evą (fantastyczna Tilda Swinton), by zaraz z przerażeniem odkryć, ile w nim samym bywa czasem niewytłumaczalnej agresji. Uniwersalność obrazu Lynne Ramsay polega na wymierzeniu celnego, bezlitosnego strzału w odbiorcę, bowiem każda scena coraz bardziej nim wstrząsa, ale nie proponuje rozwiązań. Zostawia za to z druzgocącą świadomością istnienia w człowieku niepohamowanych, morderczych instynktów i choć nie jest to wiedza zaskakująca, została podana w taki sposób, by nikt nie mógł przejść obok niej obojętnie.
Reżyserka zadbała o to, by film nie był brutalny – za to absolutnie przeszywający, wzbudzający mnóstwo wątpliwości i na długo zapadający w pamięć. Zaburzenie chronologii i liczne retrospekcje utrudniają odbiór, ale jednocześnie podkreślają chaos, jaki tkwi w człowieku. „Musimy porozmawiać o Kevinie” to bowiem film przede wszystkim o jednostce, ukazanej wprawdzie przez pryzmat rodzicielstwa, to jednak bestialsko niszczonej przez samą siebie. Czyżby matka i jej syn byli potworami w równym stopniu?
„Musimy porozmawiać o Kevinie”
reżyseria: Lynne Ramsay
scenariusz: Lynne Ramsay, Rory Kinnear
prodkucja: USA, Wielka Brytania
dystrybucja: Best Film
premiera: 13 stycznia 2012 (Polska), 12 maja 2011(świat)