Słońce jednak za chmurą
„Po deszczu przychodzi słońce”, jak mówi tytuł filmu, tak też w Kazimierzu się stało. Ale wcześniej, w czasie porannego deszczu, Liliana Cavani przybliżyła żywot świętego Franciszka z Asyżu. Wieczór ponownie należał do Andrzeja Kondratiuka.
„Franciszek” wśród Włochów wzbudzał kontrowersje. Filmową biografię najważniejszego włoskiego świętego nakręciła ateistka, a w głównej roli obsadziła Mickey’ego Rourke’a, kojarzonego z kinową przemocą i seksem. Jedyny zarzut do reżyserki to długość filmu. Historia życia Franciszka jest maksymalnie rozciągnięta, przez co film się dłuży, ale na szczęście nie nudzi. Obserwujemy przemianę bogatego, rozpieszczonego przez rodziców chłopaka we wrażliwego na otaczające go piękno, ale i krzywdę, świętego. Mickey Rourke wybronił się i pokazał w tym filmie niesamowity potencjał i aktorski talent. Udowodnił, że nie jest aktorem jednej roli. Stworzył postać wielowymiarową. Jego Franciszek to człowiek na granicy świętości i szaleństwa, głęboko wierzący, ale i wątpiący. „Franciszek” to film nie epatujący ideą religii chrześcijańskiej, co jest jego plusem. Reżyserka nie nawraca, a opowiada historię niezwykłego człowieka. Postaci historycznej. Ponadto duże wrażenie robią naturalistyczne sceny z czasu wojny i życia Franciszka wśród ubogich.
Najbardziej oczekiwanym i polecanym przez wszystkich filmem dnia, była wspomniana już premiera „Po deszczu przychodzi słońce”. Koreański film o kobiecie i mężczyźnie, którzy mają się rozstać, ale pogoda zmusza ich do spędzenia jeszcze jednej doby razem. Można powiedzieć: przeznaczenie, doszukiwać się metafizyki, lecz na wyrost. Nie ma co tworzyć arcydzieła z filmu, który z pewnością nim nie jest. Ot, kolejna smętna opowieść o samotności i bólu. Zbliżenia na twarze, puste spojrzenia, urywane dialogi… trudno uwierzyć w tę opowieść. Kino koreańskie, ale chce się powtórzyć za inżynierem Mamoniem „nuda…nic się nie dzieje, proszę pana. Nic.” Film przereklamowany.
Sytuację uratował wieczorny seans filmów Andrzeja Kondratiuka, w tym kultowej „Hydrozagadki”. Ten film można oglądać wiele razy i nigdy się nie znudzi. Absurdalny humor, ironia i komiksowy pastisz, sprawiły, że cała sala się śmiała. Konfrontacja wzorowanego na amerykańskim superbohaterze – Asa z szarą rzeczywistością PRL-u, stworzyła niezapomnianą, groteskową komedię. Kolejny raz Andrzej Kondratiuk przekonuje nie tylko o swoich umiejętnościach reżyserskich, ale i scenopisarskich. Efekt – doskonałe dialogi i fabuła. Nie można zapomnieć o obsadzie, wśród której brylował Zdzisław Maklakiewicz. Aż dziw bierze, że „Hydrozagatka” jest tak mało znana, a przede wszystkim niedoceniana.