Historia wcisnęła Polaków gdzieś między Wschód i Zachód, nieustannie gnębiła, przepychała z kąta w kąt jak niepotrzebny mebel. Tymczasem przez kilkanaście lat w Białym Domu pewien Polak sam tworzył historię. Gnębił, nagradzał i przepychał z kąta w kąt meblując świat. Nazywał się Zbigniew Brzeziński.
W przedwojennej Polsce mieszkał tylko kilka lat. Wraz z ojcem dyplomatą wyjechał do Kanady, skończył Harvard i ostatecznie wylądował w Białym Domu, doradzając prezydentowi Carterowi. Błyskotliwą karierę polskiego emigranta wziął na tapetę Andrzej Lubowski, mieszkający w Stanach ekonomista i dziennikarz.
Karierę i nic więcej. Jest o studiach i działalności naukowej, o budowaniu wpływów w polityce, o poglądach na kształt ówczesnego i współczesnego świata. Brak tu żony i życia rodzinnego, brak odrobiny intrygującej prywatności. Osoby przyzwyczajone do biografii kładących swych bohaterów na psychoterapeutycznej kozetce, do książek zaglądających w alkowę i nie znających tabu, srodze się zawiodą. Lubowski przyznaje: znam Zbiga, ale nie jestem jego przyjacielem. Nie piszę książki w tajemnicy przed nim, mam jego pełne poparcie. No właśnie.
„Zbiga” czyta się świetnie, zwłaszcza na początku. Lubowski zręcznie żongluje wątkami, rysuje polityczną scenografię, na której toczy się akcja, aż do momentu, gdy nie trudno znaleźć się na klęczkach przed ołtarzykiem czczącym Brzezińskiego. Lubowski chodzi dookoła i okadza jego wielką, czarno-białą fotografię umajoną świeżym kwieciem. Ta książka to nie biografia, to apoteoza.
Brzeziński nie jest antysemitą, rusofobem ani zamkniętym w sobie ignorantem. Wrogość wynika z intelektualnych ułomności przeciwników. Wpadki to dziennikarskie nadinterpretacje, błędy wywiadu i knowania politycznych rywali. Zgoda na powolne wykrwawianie się Irańczyków i Afgańczyków to geopolityczny spryt, realizm i strategiczny geniusz. Lubowski zachowuje się jak konserwator cennego obrazu. Bierze każdą rysę, pęknięcie i metodycznie je usuwa. Robi to tak perfekcyjnie, że aż ma się wątpliwości co do jego intencji i do doskonałości upiększanego obrazu.
Lubowski broni też Jimmy’ego Cartera, w powszechnej opinii uznawanego za najgorszego przywódcę Stanów Zjednoczonych. Nie próbuje obrony na całej linii, bo w kontekście szalejącej wówczas inflacji i wielokilometrowych kolejek po benzynę byłby skazany na niepowodzenie. Broni polityki zagranicznej, czyli Zbiga. Wskazuje, że gdyby Carter nie został prezydentem, nie byłoby sowieckiej interwencji w Afganistanie, a nawet programu gwiezdnych wojen (bo Reagan nie miałby, jego zdaniem, szans na elekcję) wykrwawiających sowiecką gospodarkę. Nie byłoby wsparcia dla europejskich dysydentów, a kardynałowie nie mieliby powodu, by głosować na Wojtyłę.
Czytelnik przyzwyczajony do biografii polegających na bolesnych wiwisekcjach i odzłacaniu pomników, mogą być trochę zdezorientowani. I choć Brzeziński wręcz zasłużył na pochwalne peany, łatwo odnieść wrażenie, że Lubowski trochę się w nich zagalopował. Odrobina konstruktywnej krytyki książce by tylko pomogła.
„Zbig. Człowiek, który podminował Kreml”
Andrzej Lubowski
Wydawnictwo: Agora
Rod wydania: 2011
Ilość stron: 308