Chłodny Almodovar
Jego pochodzenie zdradzał nie tylko dobór aktorów i miejsc, w jakich dzieje się akcja poszczególnych filmów. Zmysłowość i miłość do piękna charakteryzowały każdy z nich, więc nie spodziewano się obrania przez Almodovara nowej stylistyki.
„Skóra, w której żyję” to losy światowej sławy chirurga, dr. Roberta Ledgarda, oraz jego pacjentki, Very. Cierpiąc po tragicznej śmierci żony, która spłonęła w wyniku wypadku samochodowego, lekarz obsesyjnie szuka sposobu na stworzenie wytrzymałej na ogień, sztucznej powłoki ludzkiego ciała. Nie zważając na konsekwencje prawne i moralne, prowadzi w swojej domowej klinice liczne eksperymenty. Ich ofiarą jest piękna kobieta zamknięta na klucz w pokoju, którą Ledgard obserwuje przez kamerę. To chorobliwe podglądanie, właściwe wszystkim realizacjom Almodovara, i tutaj stanie się właściwością sposobu narracji.
Choć reżyser twierdzi, że jest to film o zemście, trudno nie oprzeć się wielopłaszczyznowości „Skóry…”. Pojawia się bowiem biblijny wątek aktu tworzenia, a wraz z nim pytanie, czy człowiek ma prawo być demiurgiem, może nawet samym bogiem? Odpowiedź na to pytanie reżyser pozostawia odbiorcy, z właściwym sobie upodobaniem, skupiając się na kobiecym ciele. Dzięki zbliżeniom i powolnemu prowadzeniu kamery, widz może mu przyglądać się do woli, zachwycać się, oceniać. A nawet odwracać wzrok ze zgorszeniem. Przemoc i upokorzenie, jakich doświadczają bohaterki, głównie ze strony chirurga, mogą wzbudzać wstręt, choć są ujęte w wycyzelowane, zimne zdjęcia.
Chłód, jaki spowija niemal wszystkie kadry oraz punkt kulminacyjny, przeniesiony na ostatnie dwie sceny, stanowią wyraźny kontrast z poprzednimi realizacjami Almodovara. Dotąd obrazy twórcy z Calzady de Calatrava nasycone były zmysłowością i ciepłymi barwami, podkreślającymi jego hiszpański temperament, a wyjaśnienia pojawiały się w trakcie filmu. Podobnie rzecz ma się z grą aktorską – powściągliwą, niemal wyzutą z gwałtowniejszych emocji. Elena Anaya, odtwórczyni roli Very, staje się przez to niewiarygodna, jej postać jest sztuczna i pusta, daleko jej do ciepłej, poruszającej Penelope Cruz, która grała we wcześniejszych realizacjach Almodovara. Jeżeli ten zabieg był celowy, to niestety film na nim traci, stając się mało autentyczną historią.
Zanim jeszcze ogłoszono datę premiery „Skóry, w której żyję”, już wiele mówiło się na temat nowej realizacji Pedro Almodovara. Oczekiwano czegoś lepszego niż „Przerwane objęcia”, który zawiódł zarówno krytykę, jak i publiczność, ale Hiszpan znowu rozczarował. Odejście od ciepłego sposobu narracji, podkreślającego zmysłowość zawartą w filmach, było nienajlepszym jego posunięciem. Nigdy nie zapominał wynieść na piedestał nagiego, damskiego ciała, a zestawiając to z odniesieniami do kinematografii uzyskiwał opowieści o nieprzemijającej namiętności. Pamiętał o tym również i teraz, jednak czy naprawdę nie przemija ona w najnowszym jego filmie?
„Skóra, w której żyję”, Pedro Almodovar
premiera: 16 września 2011 (Polska)
produkcja: Hiszpania, gatunek: dramat, thriller