laptop-7025342_1920

Brytyjczycy potrafią zrobić dobry serial – recenzja „Dojrzewania”

Od kilku dni ze wszystkich stron bombarduje nas wizerunek nastoletniego chłopaka. A co za tym idzie, setki wpisów na forach i w mediach społecznościowych. A całe to poruszenie za sprawą najnowszego serialu Netflixa – „Dojrzewanie”. Czym zaskarbił sobie taką sympatię i w jaki sposób wywołał takie poruszenie wśród widzów?

Ile trzeba mieć lat, żeby zostać mordercą?

Cała historia zaczyna się od nalotu policji na dom jednorodzinny w Wielkiej Brytanii, w którym z samego rana budzi czteroosobową rodzinę. Jak do tego doszło? Jakie są ich powody? Trzynastoletni syn państwa Miller, Jamie, został oskarżony o zamordowanie koleżanki ze szkoły. Czy słusznie? Czy nastolatek, w zasadzie nawet jeszcze dziecko, byłby w stanie kogoś zabić? Nikomu nie mieści się to w głowie, szczególnie jego rodzicom. Czy ich dziecko, zdolny uczeń, potrafiłoby się do tego posunąć?

Szkoła jako piekło na ziemi

Serial charakteryzuje się niesamowitym klimatem. Pomimo, iż jest spokojny i nie przeładowany wydarzeniami, to jednak nieustannie trzyma w napięciu i sprawia, że z niecierpliwością wyczekujemy odpowiedzi na kolejne, nurtujące nas pytania. Nie brak mu również zwrotów akcji. Zrobił to czy nie, a jeśli tak, dlaczego? Zostajemy wprowadzeni w okrutny świat nastolatków, gdzie nie brak prześladowania i znęcania się nad innymi, nawet nad nauczycielami, a przedstawiona w nim brytyjska szkoła przypomina piekło na ziemi. Jesteśmy wprowadzeni w świat młodocianych mizoginów – chłopców, którzy nienawidzą dziewczyn – i jest to nienawiść zbudowana w wieku tak młodym, że aż trudno w to uwierzyć. A mimo to serial kieruje naszą uwagę na ten problem i na fakt, że to jest właśnie rzeczywistość aktualnie dorastającego pokolenia. Nastolatkowie są wychowywani przez internet zgodnie z poglądami szerzonymi przez takie szkodliwe postacie jak Andrew Tate i społeczeństwo należące do ruchu „red pill”. Już teraz jest źle, a będzie tylko gorzej przez nakręcaną w social mediach nagonkę płci. Dobrze, że w końcu powstał serial poruszający ten trudny temat.

Lot nad Pontefract

To, co być może nie rzuca się w oczy na początku, to fakt, że wszystkie sceny były kręcone jednym ujęciem. Robi to ogromne wrażenie. Oglądając go bowiem mamy poczucie płynności i całości. Jesteśmy niczym duch, który jest obecny wśród bohaterów i podąża za nimi, nie odstępując ich na krok. Snujemy się korytarzami, przechodzimy przez drzwi, jesteśmy w głośnej klasie czy na sali przesłuchań. Nie ma przeskoków w czasie. To sprawia, że serial jest niesamowicie rzeczywisty, bowiem w prawdziwym życiu jedynym takim przeskokiem dla nas jest moment, w którym śpimy. Tutaj natomiast towarzyszymy bohaterom od momentu przebudzenia. Nawet pod koniec drugiego odcinka, kiedy myślimy, że teraz już musi być cięcie, bo wszystkie wydarzenia, które dzieją się w szkole, dobiegły końca, twórcy postanawiają nas zaskoczyć. Kamera bowiem wznosi się nad szkołę, a my wraz z nią przelatujemy nad miasteczkiem do kolejnej lokalizacji, co daje nam chwilę na oddech i zebranie myśli podczas podziwiania widoków.

Świetny aktor, wyrodny syn

Jedak tym, co stanowi podstawę sukcesu tego serialu, jest fenomenalna gra aktorska. Wszyscy są zgodnie zachwyceni młodym Owenem Cooperem w roli Jamiego, który tym wystąpieniem zapoczątkował swoją karierę aktorską. Gra tak, jakby sam wierzył w niewinność swojej postaci i jest w tym niezwykle przekonujący. Patrzymy na niego i myślimy „no nie, przecież ten dzieciak nie mógłby tego zrobić”, a potem wpada w taką furię i wściekłość, że chociaż jesteśmy po drugiej stronie ekranu, sami boimy się odezwać.

Ale to nie jedyny diament tej produkcji. Pozostali aktorzy również spisali się tutaj na medal. Jak zahipnotyzowana od pierwszych minut wsłuchiwałam się w mocny akcent Stephena Grahama grającego ojca Jamiego, Eddiego Millera, który zdaje się w ten sposób niemal szczycić swoim liverpoolskim pochodzeniem. Kiedy płacze, my płaczemy razem z nim, niemal współodczuwając rozrywający go ból i rozczarowanie. Jest dobrym ojcem, którego emocje jednak przerastają w zaistniałej sytuacji i aktor doskonale to oddaje.

Jak pokazać emocje, nie robiąc nic

Świetnie również gra Faye Marsay jako sierżant Misha Frank. Jest charyzmatyczna, ma swoje powiedzonka i chętnie dowiedziałabym się o jej postaci czegoś więcej. A także Erin Doherty jako psycholog Briony Ariston, która, chociaż w słynnej już scenie wybuchu Jamiego niemal się nie porusza, swoją twarzą pokazuje wszystko, co chcemy wiedzieć. Niczym prawdziwa psycholog, która jest przerażona jego zachowaniem, ale wie, że nie może tego okazać. Jej oczy jednak mówią wszystko, nie Jamiemu, ale nam.

Serial jest doskonały zarówno pod względem technicznym za sprawą długich ujęć, które w każdym innym wypadku mogłyby się wydawać nużące ale tutaj sprawdzają się idealnie, oraz fenomenalnej gry aktorskiej, jak również dzięki podjętemu tematowi, który wcześniej w kinematografii nie był poruszany. To dodaje mu świeżości i sprawia, że śledzimy poczynania bohaterów z wypiekami na twarzy i sięgamy od razu po kolejny odcinek.

fot.pixabay

Najpiękniejsze Jarmarki Bożonarodzeniowe
Sezon na odwiedzanie Jarmarków Bożonarodzeniowych właśnie się rozpoczął. Gdzie najlepiej...
Rolnicy znów protestują

Rolnicy, którzy we wtorek zorganizowali protesty w różnych miejscach Polski,...

AfryKamera: Słowo o traumie
Rwanda nie zapomniała jeszcze o tragicznych wydarzeniach ze swojej historii....
Wielki festiwal teatru
Już w piątek, 4 kwietnia rozpocznie się 34 edycja Warszawskich...
Czym robić zdjęcia?
Na tegorocznym WPP drugą nagrodę w kategorii portret otrzymało zdjęcie artystki Kary Walker,...