Mieszkanie dla młodych musi być takie jak oni – mobilne, blisko miasta, wygodne i mieć niezawodny dostęp do internetu. Marzenie? Nie. Coliving.
Wynajmować czy kupować, pokój czy mieszkanie, w centrum czy na obrzeżach? Kawalerka? A może akademik? Za drogo, za ciasno, za bardzo w stylu PRL. Może jednak zostać u rodziców i dojeżdżać? To pytania, które na początku roku akademickiego zadają sobie studenci.
Według statystyk z 2016 roku sporządzonych przez portal REAS (prowadzony przez firmę doradzającą w kwestiach rynku mieszkaniowego) uczelnie warszawskie oferowały nieco ponad 16 tysięcy miejsc zakwaterowania w domach studenckich, podczas gdy liczba wszystkich studentów dochodziła do 250 tysięcy. W efekcie w akademikach może mieszkać tylko ok. 6 proc. studentów.
– Wydaje mi się, że akademik jest najlepszym rozwiązaniem dla studenta, szczególnie na pierwszym roku, kiedy nikogo jeszcze nie zna i nie udaje mu się pogodzić nauki z pracą. Nie są one jednak dostępne dla wszystkich. Chętni muszą dostarczyć różne dokumenty – od zaświadczenia o dochodach i składkach ZUS po oświadczenie szacowanej odległości od domu rodzinnego do uczelni. Szkoda, że miejsc jest na tyle mało, że musi być przeprowadzana rekrutacja. Chętnych na te najlepsze akademiki zawsze jest sporo – tłumaczy Ola, mieszkanka jednego z domów studenckich Uniwersytetu
Warszawskiego.
Skoro akademików brakuje, gdzie szukać alternatywy?
Zamiast mieszkania, usługa mieszkaniowa
Przemysław Chimczak, założyciel think co. – Real Estate Research Lab, think-thanku zajmującego się innowacjami na rynku nieruchomości, stworzył raport „Coliving – mieszkania adresowane do generacji Y jako sposób na przyciąganie talentów”. Raport stanowił fragment powstającej w ramach Urzędu Miasta strategii mieszkaniowej Warszawy #Mieszkania2030. Chimczak zauważył w nim, że dziś lokum dla młodych nie może koncentrować się tylko wokół tradycyjnych funkcji mieszkania.
– Mieszkanie musi być przystosowane do potrzeb młodych ludzi. Oni cenią mobilność, bliskość miasta, wygodę. Odpowiedź na te potrzeby daje właśnie coliving – stwierdza Chimczak.
– Coliving to nie mieszkanie, a usługa mieszkaniowa. Wynajmujesz coś na kształt kawalerki, ale o znacznie mniejszym metrażu. Pokój z niewielkim aneksem kuchennym i łazienką to powierzchnia ok. 15 mkw., ale za tę niewielką przestrzeń prywatną dostajesz wiele w zamian. Wszyscy mieszkańcy takiego colivingu (tj. pojedynczych kawalerek) mają dostęp do przestrzeni wspólnych – pokoju pracy, czytelni, jadalni, strefy relaksu, siłowni i miejsca spotkań. Takie przestrzenie mają sprzyjać kreatywności i zawiązywaniu się współpracy. Coliving ma w sobie także coś z hotelu. Obsługa zajmuje się sprzątaniem części wspólnych, a także kawalerek po uprzednim zamówieniu przez wynajmującego. No i nie trzeba prać samemu, bo dostępna jest też usługa prania.
Co kraj to obyczaj
– Coliving „The Collective” w Londynie oferuje pokoje dla 400 osób. To bardzo duży obiekt. WeLive z Nowego Jorku ma w planie budowę colivingów dla kilkudziesięciu tysięcy osób. Tymczasem w naszym polskim colivingu, w Clipsterze w Gdańsku jest 15 pokoi. Liczba pokoi w jakimś stopniu determinuje też cel danego colivingu – mniejsze grupy sprzyjają integracji, ludzie wchodzą w głębsze relacje; większe colivingi są bardziej nastawione na masowości. Tutaj wszystko zależy od indywidualnej koncepcji – wyjaśnia Chmiczak.
Istnieją colivingi, które oferują członkostwo. To na przykład „Outpost”, który w Nowym Jorku proponuje 8 lokalizacji. W ramach pakietu można przeprowadzać się z jednej do drugiej lokalizacji bez ponoszenia dodatkowych kosztów.
– To tak jakby u nas postawić jeden coliving na Kabatach, drugi na Mokotowie, trzeci na Woli, a czwarty na Ursynowie. Ktoś wykupuje pakiet i w czerwcu mieszka na Ursynowie, na wakacje przenosi się na Mokotów, a we wrześniu dostaje pracę na Woli, więc tam się przeprowadza – objaśnia Chimczak.
Tę koncepcję na skalę globalną przeniósł Roam, który ma swoje oddziały w San Francisco, Tokio, Londynie, Miami i na Bali. To model dla nomadów, którzy pracują zdalnie i nic nigdzie ich nie trzyma. Lokalizację można zmieniać nawet co kilka tygodni, a Roam zapewnia ci bezproblemowe przenosiny. Wszędzie jest superszybki internet i miejsce do pracy i zero problemu z kaucją.
Koncepcja przekłada się także na to, kto zamieszkuje taki coliving i jak wygląda rekrutacja. Konkretny coliving może być stworzony dla ludzi o wspólnej pasji, wspólnym celu, wspólnym zawodzie, a nawet – wspólnym wieku. Może być też nastawiony na różnorodność – jedynym punktem wspólnym mieszkańców takiego colivingu będzie sam fakt mieszkania w nim.
Dziura zamiast młotka
Coliving wywodzi się z ekonomii współdzielenia. Istotę tej idei trafnie oddaje zdanie: „Nie potrzebuję wiertarki, a tylko dziury w ścianie” – nie kupuję, ale wypożyczam, wymieniam, dzielę się. Uber, BlaBlaCar, Airbnb, Veturilo czy nawet cloud computing – to tylko kilka przykładów sharing economy, która ułatwia codzienne życie.
W jednym szeregu z colivingiem czy innymi usługami opierającymi się na ekonomii współdzielenia można postawić także coraz popularniejszy coworking. To rozwiązanie dla tych, którzy nie potrafią pracować w samotności lub nie chcą pracować w domu. W przestrzeni coworkingowej mogą wynająć biurko wraz ze wszystkimi potrzebnymi sprzętami.
Nie sposób pominąć też cohousingu, a mówiąc ludzkim językiem – kooperatywy mieszkaniowej.
– To inicjatywa oddolna polegająca na tym, że grupa znajomych chce wspólnie zamieszkać, więc zbierają pieniądze, znajdują architekta, działkę i budują bez udziału dewelopera. W colivingu jest inaczej – to inwestor gra kluczową rolę i do niego należy rekrutacja przyszłych lokatorów – tłumaczy Chimczak.
– Ekonomia współdzielenia to nie jest nic nowego. Nie można wskazać jednej genezy. Równocześnie ludzie wpadali na te same pomysły w różnych miejscach na ziemi. Polskim protoplastą colivingu są spółdzielnie mieszkaniowe, które powstawały w latach 20-tych ubiegłego wieku. Budowali je ideowi komuniści, a paradoksalnie to właśnie komunizm je wypaczył. W Izraelu były kibuce – spółdzielcze gospodarstwa rolne, we Francji budowane przez fabrykantów falanstery, które miały zapewnić mieszkanie robotnikom – mówi Tomasz Bojęć, architekt, dziennikarz i redaktor naczelny think co.
Obecnie na świecie funkcjonuje nieco ponad 60 colivingów, w tym jeden w Polsce. Colivingi łączy dostęp do przestrzeni wspólnych, ale tak naprawdę każdy działa na zupełnie innych zasadach. Każdy coliving, jaki powstaje tworzy swoją własną formułę i jest kierowany do określonej grupy odbiorców.
Polski Clipster
Gdański coliving to preinkubator przedsiębiorczości. Mówiąc prościej, to miejsce, w którym młodzi ludzie z planem na własny biznes dostają konkretne wskazówki, jak marzenia przekuć w czyn. W programie jest wiele warsztatów, zajęć i spotkań, które mają wyposażyć przyszłych przedsiębiorców w konkretne umiejętności.
– Byłem uczestnikiem pierwszej edycji programu Clipstera. To był 2016 rok. Spędziłem tam 9 miesięcy (dziś program trwa 3 miesiące). Chciałem spełniać moje marzenia o własnym biznesie, ale nie wiedziałem jak. Clipster dał mi do tego narzędzia. To, czego się tam nauczyłem, w dużym stopniu wpłynęło na moją dalszą karierę. Zyskałem zupełnie inne podejście do życia i do tego, co robię – wspomina Piotr Białobrzeski, założyciel Machinaroom.
W programie można wziąć udział na dwa sposoby. Można wybrać bezpłatną opcję just work – to pakiet treningów, spotkań i warsztatów. Można też zdecydować się na wariant live&work, który oprócz pakietu szkoleń zawiera zakwaterowanie w jednym z mikroapartamentów Clipstera. Wybór tej opcji to koszt rzędu 1500 euro (500 euro/miesiąc). W każdej edycji projektu może wziąć udział 25 chętnych.
– Clipster jest jak komuna przedsiębiorców, w której wszyscy wymieniają się swoimi doświadczeniami. Nawiązałem tam zażyłe relacje – z niektórymi cały czas trzymamy się blisko i współpracujemy nad różnymi projektami. Mieszkałem z ludźmi, którzy rozumieli mnie na poziomie zawodowym i osobistym. Mieliśmy podobne problemy, trudności widzieliśmy jak niektóre, codzienne dla nas sytuacje zawodowe przekładają się na życie osobiste. Coliving to najszybszy sposób nauki i wymiany doświadczeń dla ludzi z konkretnej grupy – grupy, którą łączy praca, pasja czy cokolwiek innego. Jedno z lepszych doświadczeń w moim życiu – podsumowuje Białobrzeski.
Przestrzeń wspólna w Clipsterze. Zdjęcie pochodzi z fanpage Clipstera na Facebooku.
Warszawskie perspektywy
Przedstawiciele generacji Y nie doświadczyli już komunizmu, kiedy dostęp do mieszkań nie był tak oczywisty. Nie ciąży na nich tak duże przywiązanie do własności. Dowodem na to jest choćby renesans akademików. W ofertach mieszkań widać coraz więcej „mikroakademików”, to znaczy kilku lokali połączonych w jeden.
– Studenci chcą mieszkać w akademikach, ponieważ mają coś, czego nie znajdziemy w prywatnie wynajmowanym mieszkaniu – przestrzenie wspólne – zauważa Bojęć.
– Oprócz konkurencyjnej ceny największą zaletą akademika jest bliskość znajomych i miejsca, gdzie można wspólnie spędzać czas. Mamy salę do tenisa stołowego, bilard, siłownię, salę telewizyjną i klubową. Brakuje jednak dużej, wspólnej kuchni i miejsca, gdzie można posiedzieć i pogadać, tak po prostu, bez określonego celu – spostrzega Jakub, mieszkaniec jednego z akademików Uniwersytetu Warszawskiego.
– Polski biznes boi się innowacji. Obserwuje zachód, ale nawet kiedy na zachodzie już coś działa, często mówi się „u nas to się nie przyjmie” – stwierdza Tomasz Bojęć.
Wydaje się jednak, że colivingi znalazłyby w Warszawie podatny grunt do rozwoju.
– Kiedyś mieszkania budowało się tylko na sprzedaż, dziś obecne są już modele mieszane – kupujemy, ale po to, by oddać w ręce pośrednika i wynajmować.
Intensywnie wzrasta zainteresowanie dużymi inwestycjami pod wynajem. Obecnie obserwujemy budowę kilku akademików w największych miastach Polski. Obecność colivingów w strategii #Mieszkania2030 na pewno zwiększy zainteresowanie inwestorów tą tematyką. Ze strony miasta nie było w tym kierunku jeszcze żadnych ruchów, bardziej zainteresowani są inwestorzy, którzy się do nas w tej kwestii odzywają. Powstanie w Warszawie pierwszego colivingu to tylko kwestia czasu – podsumowuje z nadzieją Przemysław Chimczak.