Dla trzydziestoletniego Józia Kowalskiego powrót do liceum jest bolesny. Dla publiczności Teatru Dramatycznego ciekawy i przejmujący
„Ferdydurke” w Teatrze Dramatycznym to spektakl o formie. Od pierwszego spojrzenia w stronę sceny interpretację narzuca scenografia. Różowo-czerwone światło, dziesiątki manekinów imitujących ciała dorosłych i dzieci, podwieszona pod sufitem gigantyczna tuszka kurczaka, wypatroszony fotel, którego wnętrzności przypominają wnętrzności ludzkiego ciała.
W tej scenografii Józio przeżywa koszmar, który śni się wielu dorosłym – powrotu do szkoły. Wiernie wobec powieści Witolda Gombrowicza również w spektaklu po głównego bohatera „Ferdydurke” przychodzi prof. Pimko (fantastyczny Łukasz Wójcik). Wytyka mu braki w edukacji i zabiera do liceum, które dla Józia jest miejscem trudnej do zniesienia groteski. Przemoc rówieśnicza, nudne lekcje i szkoła jako instytucja, która karze za indywidualność i oducza samodzielnego myślenia.
Dla bohatera powrót do liceum jest traumatyczny, ale na widzach szkolne sceny robią szczególne wrażenie. Wykład prof. Pimko o Słowackim, który „wielkim poetą był”, dorosła widownia ma szanse śledzić z większą fascynacją i ostrością niż w liceum, wrażenie robi pojedynek na miny Miętusa z Syfonem (plastyczny, stworzony do rej roli Marcin Bikowski oraz przejmujący Mateusz Weber ).
Ale są też w spektaklu partie dopisane. Udane. Józio trafia do rezydencji rodziny Młodziaków, której życie kręci się wokół sportu i weganizmu. Absurdalnie skupieni na zachowaniu poprawności – choć współcześni, są jednocześnie w duchu bardzo gombrowiczowscy. I oni nie potrafią uciec przed formą.
Kto jako nastolatek zachwycał się Gombrowiczem, w Teatrze Dramatycznym może odświeżyć sobie, dlaczego (wiadomo – bo wielkim pisarzem był).
Ferdydurke, reż. Magdalena Miklasz, Koprodukcja Teatru Malabar Hotel i Teatru Dramatycznego m.st. Warszawy, Scena na Woli im. T. Łomnickiego