Mieć otwartą głowę

OUT OF TUNE to warszawski zespół grający od 5 lat. Supportowali takich wykonawców jak Junior Boys, The Futureheads, czy Robots In Disguise. Swoim debiutanckim albumem zatytułowanym po prostu ,,Out of tune’’ z 2008 roku, wzbudzili zainteresowanie i zdobyli rzesze fanów. Dwa lata później na kilka miesięcy zaszyli się w Gdańsku by razem z Krystianem Wołowskim z Dick4Dick, stworzyć drugą płytę – ,,Lights so Bright’’. O powstaniu zespołu, muzyce, dance-punku, indie i całej reszcie, opowiedzieli Eryk Sarniak – wokalista oraz Kuba Dykiert odpowiedzialny za gitarę basową.

epl156-002-MF (1000 x 1500).jpgOut of Tune

Z czyjej inicjatywy powstał zespół?
Eryk Sarniak (wokal): Z Maćkiem (Maciek Sobczyński, gitara) znamy się z liceum, gdzie dużo czasu spędzaliśmy w szkolnym radiowęźle. Muzycznie się dopasowaliśmy i stąd postanowiliśmy założyć zespół. Byliśmy pod wpływem kapel z lat 60, 70. Wtedy też poznaliśmy Kubę, tak na gruncie kumplowskim, ale też razem jammowaliśmy, jeździliśmy na festiwale. Kuba miał wtedy swój zespół, my z Maćkiem założyliśmy swój. Z naszego grania powstał Out of Tune, i gdzieś po 4 latach znów spotkaliśmy się z Kubą na stopie muzycznej.
Kuba Dykiert: Zacząłem jeździć na koncerty z chłopakami i okazało się, że mogę być trochę bardziej przydatny i zastąpiłem na basie Eryka.
Eryk: Wcześniej też grałem na basie, ale zaczęły powstawać nowe kawałki, w innym klimacie. Zacząłem trochę inaczej pisać utwory, dla mnie istotne było – rozdzielenie gry i śpiewania. Zacząłem pisać przy pianinie, a nie, jak wcześniej, z basem w ręku.

Kto jest odpowiedzialny za teksty, a kto za muzykę?
Eryk: Kawałki staramy się pisać wszyscy razem, ale w większości ja i Maciek jesteśmy autorami muzyki i tak samo dzielimy się po połowie tekstami. Jeśli chodzi o najnowszą płytę, jest równo po połowie. Wszystko aranżujemy wspólnie. Jeśli ktoś przyniósł jakąś melodię, to pracujemy nad nią razem.

Jak byście opisali waszą muzykę w kilku słowach?
Kuba: Opisywanie i nazywanie to jest coś, czego należy się wystrzegać. Nie lubimy tego wszyscy.
Eryk: Nowa płyta jest połączeniem naszych inspiracji, rzeczy, na których się wychowaliśmy. Ja, Kuba, Maciek też, chyba do 18 roku życia nie wychodziliśmy poza rok 75., nie słuchaliśmy niczego innego, nie istniała muzyka, która ukazała się później. A potem zaczęliśmy się bardziej otwierać, wręcz się zachłysnęliśmy wszystkim. Jako DJ (Jick Magger) bardzo dużo siedzę w muzyce elektronicznej i dla mnie ta płyta jest trochę fuzją tych wpływów ultranowoczesnych, świeżych, z oldschoolowym podejściem.
Kuba: Tak, ale wracając do nazywania, myślę, że muzycy nie chcą właśnie się zamykać, tylko pozostając cały czas otwartym, mają otwarte głowy. Słyszałem ostatnio, że Out of Tune nazywane jest dance-punkiem.

Zgadzacie się z takim określeniem?
Kuba: Ja to nazywam elektronicznym rockiem. Dla mnie jest tak najłatwiej opowiedzieć o naszej muzyce.
Eryk: Bo to jest szerokie pojęcie. Nazywanie nas dance-punkiem mnie bawi. Swój okres fascynacji nim mam dawno za sobą. Dance-punk, jeśli trzymając się tego określenia, był słyszalny w Out of Tune 5 lat temu. Kiedy przyszła fala z Nowego Jorku – The Rapture, cała wytwórnia DFA, perkusja oparta na disco rytmie, bass na oktawach – to chciałem grać taką muzykę, ale to było 5 lat temu.

Denerwują Was porównania?
Eryk:  W tej chwili już nie zwracamy na to uwagi. Cieszy mnie i chyba każdego z nas, że po nowej płycie zaczęto nas porównywać z bardzo różnymi trendami. A to pokazuje, że wymknęliśmy się zamykaniu w pewnej szufladzie. Nasza najnowsza płyta w sensie odniesień jest bardzo szeroka.
Kuba: Gdzieś przeczytałem, że ktoś nas porównał do Australijczyków i do Szwedów. Nie wiedziałem o co chodzi… Ale oczywiście jesteśmy Polakami, żeby było jasne.
Eryk: To jest tak, że musiała jakaś łatka do nas przylgnąć.
Kuba: Co wynika z elektroniki i rocka? Rock, bo była gitara i jest gitara cały czas, a elektronika, bo mimo wszystko, często na pierwszym planie, są syntezatory. Dlatego chyba dance-punk? Słyszałem też, że Out of Tune było wiązane z ruchem indie. Teraz to chyba tylko wygląd nam został Indie.
Eryk: Patrząc na całe moje życie muzyczne, kiedy interesowałem się tak zwanym indie, kiedy było się pod wpływem zespołów takich jak The Strokes, Franz Ferdinand, The White Stripes, kiedy to wybuchło w latach 2004-2006, ten okres fascynacji, kiedy faktycznie chcieliśmy być takim zespołem, być w tym ruchu, to trwało może 2 lata. Dzisiaj patrzę na to jak na krótki epizod. To, jaką gramy teraz muzykę, to jest dla mnie pewnego rodzaju ciągłość w stosunku do tego, co było kiedyś.

Wcześniej często zarzucano wam, że nie daliście z siebie wszystkiego, skopiowaliście wszystko co się dało, a przez to ta muzyka była nieszczera. Jak wtedy reagowaliście na coś takiego?
Eryk: Dla mnie każdy utwór na tej płycie jest równoważny. Kawałki „Ink-a-Bink” czy „Slowmotionpicture” z pierwszej płyty są w zupełnie innym klimacie, tylko nikt ich dzisiaj nie pamięta. Rozumiem, że jesteśmy postrzegani przez pryzmat tych dwóch kawałków i nie mam żalu. Jeżeli mnie pytasz, czy żałuję czegoś, co znalazło się na tej płycie, to niczego nie żałuję. Tacy wtedy byliśmy i koniec. Byliśmy wtedy dzieciakami, które nic nie wiedzą, podpisaliśmy duży kontrakt, z dużą wytwórnią, dostaliśmy dostęp do superstudia. I wydawało nam się wtedy, że możemy i wiemy wszystko. Po czym okazało się, że tak naprawdę nie wiemy nic. Nikt nam niczego nie narzucił, na wszystko zgodziliśmy się sami.

Ostatnia płyta znacznie różni się od tej pierwszej. Jak zareagowali na nią wasi fani?
Eryk:  Dla mnie od początku było jasne, że ludzie, którzy bardzo lubili naszą pierwszą płytę i byli do niej przywiązani, nie do końca mogą zaczaić nową płytę. Kiedy graliśmy pierwszy koncert z nowym materiałem razem z Moniką Brodką i Marią Peszek, sporo fanów pierwszej płyty, dziewcząt w przedziale 16-18 lat, podchodziło na początku pod barierki, a po pierwszym kawałku raczej przenosiło się gdzieś w tył, a zostawali ludzie, którzy byli bardziej w naszym wieku i przede wszystkim słuchali tej muzyki. Zauważamy właśnie taki odpływ starych fanów i czekamy na nowych!

Co sądzicie o podejściu Polaków do muzyki?
Eryk: Praca nad polską publicznością jest naprawdę ciężkim zajęciem i zadania tego podjęliśmy się, grając w zespole. Ale to zadanie jest nie na kilka lat, tylko na kilkadziesiąt. W polskiej kulturze jest wyłom w postaci komunizmu. Te kilkadziesiąt lat zrobiło swoje, bo wyrwało temu wszystkiemu ręce, wyssało mózg. Trudno przewidzieć, jak to będzie się dalej kształtowało.
Kuba: Z drugiej strony ten wyłom stworzył świeży grunt. Nie lubię, jak ktoś mówi ,,tutaj jest nudno, jadę do Stanów’’. Właśnie Polska jest ciekawym miejscem.
Eryk: Wiele osób przyjeżdżających tutaj z Zachodu jest zachwyconych tym, że czuć ferment, że coś się dzieje, powstaje i nie jest nudno. Jeśli chcesz coś zrobić, to musisz o to walczyć, zrobić to samemu, a to ludzi podnieca, że jest miejsce dla artystów. To jest fajne, jeśli przyjeżdżasz z Zachodu, ale kiedy tutaj mieszkasz i masz świadomość konsekwencji negatywnych, to wcale tak różowo nie jest.
 

 

Rozmawiała Paulina Mućko

 

Zespół założony został w Warszawie w 2005 roku przez basistę i wokalistę Eryka Sarniaka, gitarzystę Maćka Sobczyńskiego i perkusistę Michała Witkowskiego. Na scenie zespół pojawił się w 2005 debiutując koncertem w klubie Smok w Otwocku. Obecny skład zespołu to: Eryk Sarniak (wokal, gitara basowa), Maciej Sobczyński (gitara), Mateusz Gągol (klawisze, gitara, wokal od 2006), Jakub Dykiert (gitara basowa, wokal od 2010), Kamil Kukla (perkusja od 2010). Dotychczas ukazały się dwa albumy Out of Tune nakładem Emi Music Poland: „Out of Tune” (2008) oraz „Lights so Bright” (premiera: 9 listopada 2010 roku).

Poczobut dziennikarzem roku
- Dziennikarza nie można zakneblować - mówi Andrzej Poczobut, wybrany...
Gok Wan rozbiera Polki
Każda kobieta codziennie staje przed dylematem, co na siebie włożyć,...
Iniemamocni znów ratują świat

Po 14 latach na ekrany kin na całym świecie wraca...

Polskie serwisy wprowadzają opłaty
Szerokie grono polskich wydawców dołączyło do platformy Piano Media, która...