Nowy film Hansa Pettera Molanda jest niczym western, którego akcja toczy się w cywilizowanej, spokojnej Norwegii. „Obywatel roku” w przebojowy sposób demitologizuje skandynawski system państwa dobrobytu.
Rolę główną odgrywa przyjaciel reżysera, Stellan Skarsgard, znany z kryminalnej trylogii Millenium oraz „Nimfomanki” Larsa von Triera. Nilsa Dickmana, kierowcę pługu śnieżnego, poznajemy jako wzorowego i poukładanego człowieka. Zanim wychodzi do pracy, dokładnie się goli i zakłada wyprasowaną przez żonę białą koszulę. Za swoje zasługi dla lokalnej społeczności otrzymuje tytuł Obywatela Roku. Wkrótce przeżywa osobistą tragedię. Jego syn, Ingvar, zostaje odnaleziony martwy, oficjalnym powodem śmierci było przedawkowanie narkotyków. Policja i lekarze uznają sprawę za zamkniętą. Jednak Nils rozpoczyna prywatne śledztwo i szybko dowiaduje się o istnieniu lokalnej mafii narkotykowej, której ofiarą był jego syn. Obywatel roku postanawia wziąć sprawy w swoje ręce, skoro nie może liczyć na państwowe służby. Zabiera ze sobą strzelbę, wsiada na pług i rusza wymierzyć sprawiedliwość.
Od pierwszych ujęć widać stylizację filmu na western. Bohater samotnie przedziera się przez ośnieżone drogi, czemu towarzyszy klimatyczna muzyka przywołująca na myśl skojarzenia z Dzikim Zachodem. Zdjęcia Philipa Øgaarda pokazują powalające piękno, ale i grozę norweskiej natury. Tereny podmiejskie przypominają ośnieżoną pustynię, gdzie trzeba się przekopać przez tony śniegu, by dotrzeć do najbliższego sąsiada. W takim miejscu żadna pomoc nie nadejdzie, ludzie są skazani na siebie. Tym bardziej Nils przypomina szeryfa samotnie wymierzającego sprawiedliwość bandytom. W państwie dobrobytu i porządku, jedyną aktywnością policji jest wypisywanie mandatów za złe parkowanie. W obliczu prawdziwych przestępstw społeczeństwo i wymiar sprawiedliwości są bezbronne. Norwegia Molanda jest prawdziwym paradoksem – to państwo regulacji, których nikt nie egzekwuje. Na liberalnym wobec przestępców prawie najbardziej korzystają ci, którzy je łamią. W jednej ze scen serbscy gangsterzy chwalą norweski system, dzięki któremu łatwiej im wykonywać swoją robotę.
Film momentami sprawia wrażenie, jakby jego twórca chciał odczarować skandynawski model państwa opiekuńczego. Wizerunkowi tolerancyjnych i otwartych Norwegów przeciwstawia efektowną, wystylizowaną przemoc, jakby sugerował, że taka sama agresja kryje się w jego rodakach. Brutalność, która jednak nie jest przedstawiona do końca poważnie, może się kojarzyć z kinem Quentina Tarantino lub – bardziej – Irlandczyka Martina McDonagha. Zarówno sposób obrazowania przemocy, jak i humor – cięższy niż u Amerykanina – przypominają styl reżysera z kraju Joyce’a.
Właśnie humor jest największą wadą dzieła, reklamowanego jako komedia kryminalna. Inaczej niż u Tarantina film częściej przeraża i zniesmacza niż śmieszy, czego kwintesencją jest ostatnia scena. Zdarzają się również żenujące żarty, jak te bazujące na stereotypach czy dotyczące nazwiska głównego bohatera. Mimo to nawet w tej materii nie jest źle. Autorom udała się gra na stereotypach dotyczących Skandynawii. Tu nawet przywódca gangu jest wymuskanym wegetarianinem, pijącym świeżo wyciskane soki z ekologicznych owoców.
Można mieć pretensje o okrojony wątek żony Nilsa czy o wspomniane już poczucie humoru, ale w zasadzie nie o to chodzi. Film zdecydowanie wygrywa przyciągającą akcją, pięknymi zdjęciami, muzyką oraz klimatem – sugestywnym, ale jednocześnie ironicznym. Z norweskiej pustyni powiało świeżością.
Obywatel roku (tytuł oryginalny: Kraftidioten)
reż. Hans Petter Moland
Data premiery: 16 maja 2014 (Polska), 14 lutego 2014 (świat)
Norwegia, czas trwania 116 min.