„Prosimy nie regulować odbiorników – wszelkie zniekształcenia obrazu i dźwięku są zamierzonymi działaniami twórcy filmu”. Gdyby animacje Antonisza postanowiono opatrzyć komentarzem, właśnie od takich słów powinien on się zacząć. Nie będzie to opowieść o rzeczach lekkich, w stylu Bolka i Lolka czy kota Filemona. Na warsztat idzie bowiem istny sen wariata spisany w filmowych klatkach.
Pierwszy hipster PRL
Julian Józef Antonisz, właściwie Antoniszczak, robił z animacją dokładnie to, co Maria Skłodowska-Curie z radem czy Syd Barret z LSD – eksperymentował. W 1977 roku w swoim manifeście artystycznym ogłosił wizję produkowania filmów bezpośrednio na taśmie filmowej, bez użycia kamery. Nie był on co prawda pierwszym filmowcem, który wykorzystał tę metodę (był nim Oskar Fischinger), ale niewątpliwie można go uznać za pioniera non camery w Polsce. Swoją ideę konsekwentnie wcielał w życie w swoich filmach – poszczególne klatki były rysowane, malowane, bądź wydrapywane na taśmie. Były to metody niezwykle mozolne i czasochłonne – przykładowo jego debiutancka „Fobia” trwa ponad dziesięć minut, co przy 24 klatkach na sekundę oznacza 14 400 obrazków, jakie trzeba było przygotować. Antonisz był jednak artystą pełnym pasji, myślącym o filmie dzień i noc. Dodatkowo filmowcowi pomagała jego „dusza wynalazcy”. Fascynowały go wszelkie urządzenia mechaniczne, co doskonale można zauważyć w jego filmach. W czasie studiów na Wydziale Malarstwa i Grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie skonstruował przy użyciu dwóch rowerów wynalazek, który nazwał prosto „samochód”. Jeżdżąc nim wzbudzał sensację. Do swojej noncamerowej produkcji filmów stworzył wiele pomocnych urządzeń, między innymi dźwiękownicę do zapisywania muzyki bezpośrednio na taśmie filmowej, pantograf, antoniszograf fazujący oraz prototyp chropografu – urządzenia mającego służyć niewidomym.
Starowinka na etacie
Dzisiejsi twórcy mają dostęp do najnowocześniejszych technik audiowizualnych i sponsorów w postaci różnych instytucji, chociażby Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Antonisz nie był przez nikogo sponsorowany, a do nowinek technicznych w socjalistycznej Polsce również nie miał dostępu (zgodnie ze swą koncepcją artystyczną pewnie wcale o nich nie marzył), a mimo to był doceniany w kraju i za granicą – między innymi w Oberhausen, Mannheim i Tours. Do tworzenia nie potrzebował również rozbudowanej ekipy – był zarazem reżyserem, scenarzystą, kompozytorem, technikiem i realizatorem. Sam wymyślał fabułę filmu i urzeczywistniał ją na taśmie filmowej, czasem tylko dopuszczając do kolorowania rysunków żonę. Całą muzykę stwarzał i wykonywał samodzielnie. Jedynie komentarze lub śpiewy kobiece wymagały udziału osób trzecich. Do pomocy, w pełni świadomie, zatrudniał amatorów zupełnie nieprzygotowanych i bez żadnych predyspozycji do bycia lektorem. Czytali u niego między innymi sprzątaczka ze Studia Filmów Animowanych czy sędziwa pensjonariuszka domu starców w Krakowie. Dziwaczne, komicznie brzmiące głosy, stanowiły dopełnienie uzyskanego przez obraz i muzykę wyjątkowego klimatu animacji Antonisza.
Śmiać się czy płakać?
Jakie są filmy Antonisza? Oglądając dowolny, na przykład wspomnianą „Fobię” czy pewnie najbardziej znany „Jak działa jamniczek?”, pierwszą nasuwającą się cechą jest niska jakość nawet jak na przełom lat 60. i 70. Nie oznacza to, że Antonisz miał słaby sprzęt czy też był amatorem i niechlujem. Uproszczone rysunki postaci, nie do końca wyraźny obraz, dziwaczne plamy, ściekające po klatkach pożółkłe krople na ekranie to po prostu zamierzony efekt wprowadzonej w życie awangardowej wizji filmowca. Wszystkie te zabiegi miały na celu lepsze ukazanie rzeczywistości PRL. Jak mawiał artysta „Pulsująca kraina non camery to jedyne antidotum na istniejącą obok paranoiczną rzeczywistość”. Mało zachwycający obraz, niekompetentni lektorzy, mizerne próby wokalne (na przykład „Ostry film zaangażowany”) i efekty dźwiękowe: różne szumy, zgrzyty, piski i krzyki – to wszystko tworzy niesamowitą atmosferę utworów Antonisza. Stanowi ona przedziwną hybrydę nastroju totalnej depresji i beznadziei z pewnym rodzajem komizmu i spontanicznej radości buchającej z non-camerowego świata Juliana Antonisza. Ogólnej tematyki omawianych dzieł nie da się określić, ponieważ każdy film traktuje o czym innym. I tak „Fobia” jest zapisem ostatniego dnia życia malarza samobójcy, a „Jak działa jamniczek?” karykaturą filmu edukacyjnego dla dzieci i industrialnym manifestem ekologicznym, w którym fauna zostaje przedstawiona jako zbiór niezwykle skomplikowanych i wartościowych urządzeń mechanicznych. W 1981 roku Antonisz zaprezentował pierwszą część Polskiej Kroniki Non-camerowej, stanowiącej parodię Polskiej Kronice Filmowej przedstawiającą codzienne sprawy i absurdy życia w PRL-u. W sumie stworzył dwanaście takich kronik, między innymi o nieprawidłowych sposobach palenia papierosów, o kosmosie czy o fikcyjnej Hucie Zakopane. Różnorodność podejmowanych w animacjach tematów była imponująca.
Julian Antonisz zmarł w 1987 roku podczas prac nad trzynastą PKN. Niewątpliwie był wizjonerem i niezależnym artystą, twardo stąpającym po własnej drodze, z dala od komercji. I jak to wizjoner – jest niezrozumiały, o czym świadczyć mogą chociażby komentarze na Filmwebie i pod jego filmami na YouTube. Jaki stosunek miałby Antonisz do animacji cyfrowej i trójwymiarowej? Prawdopodobne wydaje się, że odrzuciłby te dobrodziejstwa techniki jako odczłowieczające animacje i dystansujące twórcę i dzieło. Być może wręcz przeciwnie – byłaby to kolejna faza filmowych eksperymentów i jeszcze bardziej „pokręcone” i intrygujące produkcje. Odpowiedź na to pytanie pozostanie jednak wieczną zagadką.