Najnowszy film Romana Polańskiego to sprawnie nakręcony, zabawny koncert na czterech charyzmatycznych aktorów. Czegoś jednak w „Rzezi” brakuje. Może samego Polańskiego?
Zaczyna się od niepozornej bójki dwóch chłopców. Ich rodzice pełni „wiary w zachodnie wartości” spotykają się, by napisać wspólne oświadczenie i zastanowić się, jak w cywilizowany sposób sprawę zakończyć. Penelope, matka pobitego chłopca, pisze na komputerze: „Zachary Cowan, lat 11, uzbrojony w kij, uderzył naszego syna, Ethana Longstreeta, w twarz..” – „Uzbrojony”? – przerywa jej chłodno Alan, ojciec drugiego z chłopców. Nie podoba się państwu „uzbrojony”? – dopytuje grzecznie Penelope. Może „trzymający”? „Trzymający kij”? – dodaje ugodowo jej mąż Michael. Od pierwszych sekund czujemy, nadciągającą awanturę. Szybko szarlotka i kawa ustępują miejsca whisky i cygarom, a kurtuazyjna „rozmowa o pogodzie” zamienia się regularną słowną bitwę, seans zdzierania kolejnych masek, kryjących pod sobą coraz to nowe pokłady hipokryzji.
Mocna strona „Rzezi”? Zdecydowanie obsada. Genialna Jodie Foster jako Penelope – niespełniona pisarka, współczesna bojowniczka o prawa człowieka, która naiwnie wierzy, że „kultura może być siłą pokoju” i jej ideologiczny przeciwnik Alan, grany przez Christopha Waltza, cyniczny, nierozstający się z telefonem komórkowym, pozbawiony złudzeń prawnik. Towarzyszą im Michael (John C. Reilly), mąż Penelope, prosty sprzedawca sprzętu AGD, pantoflarz i Nancy (Kate Winslet), żona Alana, pewna siebie, choć trochę zagubiona, agentka ubezpieczeniowa. Polański umiejętnie prowadzi swoich aktorów i wykorzystuje ich charakterystyczne cechy. Mamy więc zarówno odrobinę przerażającego cynizmu Pułkownika Hansa Landy’ego z „Bękartów wojny” w kreacji Waltza jak i twardą, aseksualną Jodie Foster, jaką znamy chociażby z „Azylu”. Nastroje bohaterów zmieniają się jak kalejdoskopie, cisi współmałżonkowie pokazują pazury, a małżeńskie sojusze okazują się pozornie trwałe – wystarczy dobra szkocka i cygara, by panowie sprzymierzyli się przeciw paniom.
Akcja rozgrywa się w mieszkaniu gdzieś w Nowym Jorku. Zamknięta przestrzeń, z której bohaterowie mimo wielu prób „nie mogą” się wydostać to leitmotiv twórczości Polańskiego, znany ze „Wstrętu”, „Lokatora” czy „Matni”. Paweł Edelman, autor zdjęć do „Rzezi”, doskonale wykorzystuje małą powierzchnię mieszkania, np. wielokrotnie posługując się lustrami, które stają się wizualną metaforą filmu, czy umieszczając czwórkę bohaterów w kadrach, które mogą przywodzić na myśl kompozycje z „Noża w wodzie”.
Mieszkanie wypełnione jest kolorowymi albumami, gadżetami, bibelotami, a dwuskrzydłowa lodówka w kuchni niemal ugina się od jedzenia. Choć szala zwycięstwa w kłótni, która jest starciem dwóch modeli klasy średniej, przechyla się raz w jedną raz w drugą stronę, bohaterowie w ostatecznym rozrachunku pozostają niewolnikami przedmiotów – czy to będzie droga torebka, telefon komórkowy, katalog z obrazami Oskara Kokoschki czy wspomniana 18-letnia whisky. Natomiast przysłowiową „strzelbą Czechowa” stanie się piękny bukiet żółtych tulipanów – główna ozdoba salonu.
Adaptacja sztuki teatralnej („Bóg mordu” Yasminy Rezy) na potrzeby filmu jest zawsze dość ryzykownym zadaniem. Polańskiemu udało się wybrnąć z niego połowicznie. Nie popełnił błędu i nie stworzył teatru telewizji, ale kino odebrało sztuce Rezy, budowaną przez kontakt widza z żywym aktorem świeżość. „Rzeź” ogląda się dobrze, jednak film niewiele po sobie pozostawia – bawi nas krótko (trwa niecałe 80 minut), zapominamy o nim dość szybko. Mimo prób obnażenia hipokryzji zachodu, Polański sam nie przekroczył pewnej granicy poprawności. Żółte tulipany Czechowa (Rezy) „nie wystrzeliły” wystarczająco donośnie.
„Rzeź”
reżyseria: Roman Polański
scenariusz: Roman Polański i Yasmina Reza
produkcja: Niemcy, Francja, Polska
rok produkcji: 2011
czas trwania: 79 min.
dystrybucja: Kino Świat