Kamera, akcja… Hongkong

Fenomen kina akcji z Hongkongu, kojarzony najczęściej z nazwiskami Tsui Harka i Johna Woo, w latach osiemdziesiątych kompletnie zmienił oblicze światowego filmu. Obecnie tamtejszy przemysł boryka się z różnymi problemami, ale wciąż ma się dobrze za sprawą Johnniego To, „Jerry’ego Bruckheimera Wschodu”. Na czym polega fenomen hongkońskiego kina? I jaki będzie jego los w zderzeniu z powiększającym się z dnia na dzień rynkiem chińskim? 

 

1100px-Hong_Kong_Skyline_Restitch_-_Dec_2007.jpg Honkgong. 7-milionowe miasto położone jest na wyspie Hongkong oraz kilku pobliskich wyspach i półwyspie Koulun. Źródło: Wikimedia Commons

Hongkong, który do 1997 roku pozostawał brytyjską kolonią, był przez wiele lat miejscem styku Wschodu i Zachodu. Zarówno Tsui Hark, jak i John Woo garściami czerpali tak z kina europejskiego, jak i amerykańskiego, ale równocześnie oddani byli prastarej, chińskiej tradycji. Sytuacja polityczna pozwalała także na swobodną migrację. W latach dziewięćdziesiątych, naznaczonych niepewnością przed zbliżającym się połączeniem z Chińską Republiką Ludową, do Hollywood wyjechali Hark, Woo, ale także aktorzy: Jackie Chan oraz Jet Li.

Właśnie odpływ uzdolnionych twórców i wykonawców był jednym z powodów, dla którego filmowy przemysł z Hongkongu zaczął podupadać. Innym były azjatycki kryzys finansowy z 1997 roku oraz pandemia SARS-u 6 lat później. Najważniejszą jednak przyczyną tego stanu rzeczy było to, że wielka machina Hollywood całkowicie przejęła formułę kina akcji monopolizowaną wcześniej przez Hongkong. Przełomem okazał się „Matrix” braci Wachowskich, który wprowadził na scenę amerykańskiego mainstreamu kult pojedynków wręcz. Na zawsze zakończyło to okres świetności umięśnionych bohaterów w rodzaju Van Damme’a czy Schwarzeneggera, rozpoczęło zaś nową erę, w której dominują postacie wyćwiczone i posiadające specjalne umiejętności, jak grany przez Matta Damona Bourne czy Batman Christiana Bale’a.

Amerykańskiej i światowej widowni nie potrzebne już więc są filmy z Hongkongu, by mieć dostęp do szybkiej, emocjonującej rozrywki. Dzisiaj kino z byłej brytyjskiej kolonii kroczy więc drogą powolnej ewolucji, mierząc głównie w rynki azjatyckie, przede wszystkim chiński. Niewątpliwie najważniejszym współczesnym twórcą z Hongkongu jest zaś Johnnie To, który wraz ze swoim studio Milkyway Image realizuje po kilka filmów rocznie, zarówno jako producent, jak i reżyser.

Kino charakterów

Przełom, który zapoczątkował przede wszystkim Tsui Hark 30 lat temu swoim dziełem „Wojownicy krainy Zu” polegał na połączeniu elementów Wschodu i Zachodu, z równoczesnym naciskiem na chińską tradycję. Przedstawiona ona została w nowej oprawie, z wykorzystaniem efektów specjalnych, ale wciąż było to kino typowo azjatyckie.

Jednym z jego elementów są do dzisiaj bardzo wyraźni, czasem nieco szablonowi bohaterowie. Rzadko popadają w moralne dylematy – to oni określają akcję, której są jakby motorem napędowym, w toku fabuły natomiast nieczęsto zmieniają swoje postępowanie. Filmy Johnniego To w pełni to oddają, już na poziomie scenariusza realizując zwykle następujące schematy: gliniarz i przestępca („Kartel”), wesoły złodziej i dama w potrzebie („Kieszonkowcy”), czy też dobry zabójca i zły zabójca („Fulltime Killer”). Nie zawsze jest to rozumiane przez zachodnią publiczność, przyzwyczajoną do szarości charakterów i niejednoznacznych wyborów. Ale to właśnie ten element, w połączeniu z zakodowanymi w kulturze azjatyckiej przekazami, tworzy wrażenie świeżości tej kinematografii.

24.jpg„Bohater nie umiera nigdy”, reż. Johnnie To

 

W „Bohater nie umiera nigdy” dwóch mafijnych ochroniarzy z przeciwnych drużyn spotyka się w barze. Szydzą z siebie, tłuką sobie kieliszki tak, by nie można z nich było napić się wina. Ale nie dobywają broni, nie są wobec siebie agresywni, respektują się bowiem nawzajem, jako najlepsi w swoim fachu. Na tym schemacie – ich wzajemnym szacunku – zbudowany jest cały film. Johnnie To nie ma oczywiście na taki pomysł wyłączności, wyraźna jest tu inspiracja choćby klasycznym spaghetti-westernem i kultem pojedynku oko w oko. Współcześnie jednak tylko w kinie azjatyckim idea ta realizuje się w tak wyeksponowany, zdystansowany sposób. Ostatnio natomiast w filmach To widać stopniową wymianę bohatera jednostkowego na zbiorowego („Kieszonkowcy”, „Wygnani”), co wpędza je jeszcze bardziej w ten „kontrolowany schemat”.

Kino gatunków

Słowo „zdystansowanie” dobrze określa stosunek, jaki większość ważnych twórców z Hongkongu ma i miała do swoich dzieł. Poczynając od Johna Woo, który zyskawszy sobie przydomek Woo-boo-doo nie odciął się od konwencji nieco naiwnych ulicznych strzelanin, filmowcy tego regionu nie baczą na realizm czy możliwą krytykę. Tworzą filmy takie jakie lubią.

Takie podejście do własnej twórczości pozwoliło filmowcom z Hongkongu przełamać bariery kina gatunkowego. Sensacja, która zdaje się być meritum przedstawianych przez nich treści, w rzeczywistości wpleciona jest w kilka schematów czerpanych ze światowego filmu: kina gangsterskiego, melodramatu, nawet komedii. Taki misz-masz był specjalnością Woo, a To w swoich filmach nawiązuje doń bezpośrednio. Choćby w swoim popisowym dziele „Fulltime killer”, o którym ciężko stwierdzić, czy jest bardziej komedią absurdu, czy bardziej filmem sensacyjnym (w stylu zupełnie nieprzekładalnym na język kina amerykańskiego).

132981.1.jpg„Kieszonkowcy”, reż. Johnnie To

 

Warto tu przywołać finałową scenę innego dzieła Johnniego To, czyli „Kieszonkowców”. Scena ta to exodus historii tytułowych drobnych złodziei, którzy, jako bohaterowie pozytywni, chcą odebrać z rąk złego gangstera więzioną przez niego dziewczynę. Ich konfrontacja następuje w deszczowej scenerii serca miasta, kiedy przechodzą przez ruchliwą ulicę. Cała sekwencja, zachwycająca wizualnie i zrealizowana przy pomocy spowolnionych kadrów, trwa ponad 5 minut. W ich trakcie reżyser eksploatuje ogrom dorobku światowego kina: jest w tej scenie coś z chińskiej bajki i amerykańskiego filmu noir; jest subtelny humor i konfrontacja na poziomie psychologii; jest coś z filmów gangsterskich spod znaku Scorsese oraz melodramatu, gdzie obok akcji pojawia się dziewczyna.

„Kieszonkowcy” naznaczeni są pewnym liryzmem, na który z reguły brak miejsca w wypracowanym przez hongkońskich reżyserów stylu. Brak tu także brutalnych scen, elementu charakterystycznego dla całej kinematografii azjatyckiej. Tego rodzaju estetyka nie jest jednak reżyserowi obca i konsekwentnie wplata ją w większość swoich obrazów, choćby najbardziej sensacyjnych i najbardziej krwawych (brutalność nigdy nie jest jednak dlań wartością samą w sobie, jak w kinie chińskim czy koreańskim). Zarówno „Kieszonkowcy” jak i „Wygnani” czy „Postrzelony detektyw” unaoczniają pewien fakt ogólny dotyczący kina z Hongkongu. Etykieta „filmu akcji” w żadnym razie nie może bowiem posłużyć do opisania wielowątkowej inspiracji jego twórców.

 

Kino wielkich zakończeń

Mimo wszystko słowo „akcja” przylgnęło do hongkońskich twórców i właściwie ciężko się temu dziwić. Jest to zasługą przede wszystkim Johna Woo, który wzorował się na filmach Sergio Leone i klasycznych westernach, a także na kinie kung-fu. Zwłaszcza związki z tym ostatnim sprawiają, że twórczość Woo lepiej byłoby nazwać po prostu ewolucją tego nurtu: reżyser ten po prostu „zamienił miecze na pistolety”, by sparafrazować filmoznawcę, Marcina Krasnowolskiego.

06.jpg„Fulltime killer”, reż. Johnnie To

 

Woo jest też twórcą stylu montażu, dzisiaj już zupełnie zaadaptowanego przez Hollywood i przekazanego szerokiej masie publiczności na całym świecie. Polega on na stosowaniu rozwiązań zupełnie odrealniających akcję, ale nadających jej niezwykłą dynamikę i rozrywkowość: spowolnień, przyśpieszeń, powtórzeń jednej sceny z różnych perspektyw. Przede wszystkim jednak chodzi tu o użycie bardzo krótkich ujęć i częstych zbliżeń na bohaterów, co czasem przeszkadza widzowi w zorientowaniu się w sytuacji na ekranie, ale za to lepiej uświadamia mu szczegóły, które chce przekazać reżyser.

W filmach Jonniego To również pojawia się oczywiście ten element, podobnie jak liczne strzelaniny i popisowe zagranie Woo: wielkie zakończenia. Chociaż To dysponuje o wiele mniejszym budżetem, udaje mu się jednak tworzyć finały nie gorsze niż choćby w niezapomnianych „Dzieciach Triady”. Pomaga mu w tym niewysmakowany humor, jak w „Fulltime killer” (który zresztą sam w sobie jest hołdem dla Woo), a także ogromny kunszt, którego popis dał w opisanej powyżej scenie z „Kieszonkowców”. W jego najnowszej twórczości sceny stały się natomiast dużo bardziej statyczne, jak w „Kartelu”, w którym bohaterowie zajmują strategiczne pozycje nawet przez kilka minut ostrzeliwując się z jednego miejsca. Nie oznacza to naturalnie, że sceny te stały się mniej emocjonujące; na pewno jednak zyskały pewien wymiar strategiczności, nieobcy także Woo, ale wcześniej mniej eksponowany.

 

Kino zagrożone

Ubiegłoroczny „Kartel”, zupełnie różny od wcześniejszych dzieł tego reżysera, jest też pierwszym filmem Johnniego To zrealizowanym we współpracy z Chinami. Chociaż Hongkong posiada bardzo dużą autonomię w sprawach wewnętrznych, filmowcy z byłej brytyjskiej kolonii coraz częściej sięgają po takie rozwiązanie. Naraża ich to na działalność cenzury, ale dzięki temu mogą obejść przepis obowiązujący w ChRL, który dopuszcza do dystrybucji wewnątrz kraju jedynie 34 zagraniczne tytuły rocznie. Tamtejszy rynek zaś wkrótce stanie się największy na świecie, a niedawno przebudzona chińska publiczność ma wprost niezaspokojony apetyt na rozrywkę.

Drug_War_02.jpg„Kartel”, reż. Johnnie To

Nie dziwi więc postawa reżyserów z Hongkongu. Pytanie jednak, czy nie zagrozi to ich tożsamości – mieszkańcy miasta, którzy nie czują specjalnej więzi ze swoimi kontynentalnymi sąsiadami, już teraz oglądają bardzo dużo rodzimych produkcji w niezrozumiałym dla nich języku mandaryńskim, zamiast w kantońskim. I drugie pytanie – czy unikalny, hongkoński styl robienia kina w stylu Tsui Harka czy Johna Woo zaniknie w zderzeniu z chińskim kolosem? Z pewnością byłaby to wielka strata dla popularnych na Zachodzie reżyserów w rodzaju Quentina Tarantino czy Roberta Rodrigueza, dla których twórczość Johnniego To do dzisiaj pozostaje niezwykle ważnym punktem odniesienia. Jeszcze do niedawna działało to także w drugą stronę.

 

400px-Flickr_-_Sasoriza_-_Johnnie_welcomes_Johnny.jpgŹródło: wikimedia commons

Johnnie To (ur. 1955) urodził się i mieszka w Hongkongu. Filmy tworzy od lat osiemdziesiątych; w 1996 roku wraz ze swoim częstym współpracownikiem Wai Ka-Faiem założył studio Milkyway Image, porównywane z legendarnym Film Workshop Tsui Harka. Pozwoliło mu to na realizację nawet do czterech filmów rocznie. Pracuje nieprzerwanie. Do inspiracji jego twórczością przyznają się Robert Rodriguez oraz Quentin Tarantino. Jego filmy można rzadko obejrzeć w telewizji, a także na festiwalach – w tym roku bardzo dużo produkcji z Milkyway Image sprowadzili do Polski organizatorzy Festiwalu Pięciu Smaków.

 

Wybrana filmografia:

  • Bohater nie umiera nigdy (1998)
  • Fulltime killer (2001)
  • PTU (2003)
  • Wybór mafii (2005)
  • Wybór mafii II (2006)
  • Wygnani (2006)
  • Postrzelony detektyw (2007)
  • Kieszonkowcy  (2008)
  • Kartel (2012)

 

Przy pisaniu artykułu posłużono się pracami filmoznawcy Marcina Krasnowolskiego, autora publikacji w magazynie „Kino” (11/2013) dotyczącego przemysłu filmowego z Hongkongu. Współtworzył on także pozycję „Autorzy kina azjatyckiego”, w której opisał twórczość Johna Woo (w przygotowaniu tom drugi, gdzie znajdzie się tekst tego autora o Tsui Harku).  Na tegorocznym Festiwalu Pięciu Smaków udzielał prelekcji.

Śmierć w oku kamery

Na ulicach Marsylii od rana panuje wielkie poruszenie. W mieście...

10 popularnych kanałów na YouTube

Niektórzy twierdzą, że Internet jako przyszłość daje możliwości tak dalekie,...

Angela Bilińska ożywia lalki i wlewa smutek w ich duszę

Makijaż, pod którym kryją się smutne oczy. Czy można nadać...

Romans z pewną kozą
Sztuka dziwna i niejednoznaczna. Absurdalna i nieprzewidywalna. A jednocześnie –...