Rollei wypuścił nowy model typu „action cam”. Czyli kamerę przeznaczoną do filmowania szybkiej akcji i to nawet w trudnych warunkach.
Jak nazwa wskazuje, jest to mały sprzęt w kształcie zbliżonym do pocisku. Długość wynosi 9 cm, bez akumulatora nie waży nawet stu gramów. Rozdzielczość obrazu odpowiada standardowi HD, płynność filmu jest zagwarantowana dzięki rejestracji na poziomie 30 klatek na sekundę. Według producenta wbudowany akumulator umożliwia do dwóch godzin nagrywania, nawet pod wodą. Nośnikiem danych jest karta Micro-SD o maksymalnej pojemności 32 GB.
Rollei, to dosyć prestiżowa marka. Można wychodzić z założenia, że „Bullet” jest solidnym gadżetem, który spełnia swoje zadanie. Za 150 euro nie możemy jednak oczekiwać nic więcej, niż typowego „bajeru” zachwycającego przede wszystkim fanów sportu ekstremalnego. Kto interesuje się fotografią i chce sprawić sobie kamerę do fotokastów, nie będzie zadowolony. „Rollei Bullet” ma tylko stały – bardzo szeroki – kąt widzenia, nie ma wizjera czy ekranu. Potrzebujemy komputera, by sprawdzić wygląd nagrania. Reporter, który nie może co chwilę rozłożyć sprzętu, ani powtórzyć nagrania, będzie uważał to za zbyt niepewne rozwiązanie .
Jeśli chodzi o wytrzymałość „Rollei – Bullet”, to należy się zastanowić, ile razy nagrywanie scen podwodnych będzie wzbogacało nasz fotocast. Kto zwraca uwagę głównie na wagę i wielkość tej kamery, czy myśli nawet o nagrywanie scen w stylu „War Photographer” Nachtweya, może się oczywiście skusić na zakup. Brak możliwości podłączania zewnętrznego mikrofonu jednak oznacza, że ścieżka dźwiękowa nagrań będzie zdominowana poprzez odgłosy fotografa. Takie jak szelest jego ubrań, oddech i łomot migawki. Takie nagrania były modą, która już minęła. Dziś w fotocaście film, dźwięk i zdjęcia są równoważne. Rzadko się wykonuje fotografie do takiego utworu cyfrowym kompaktem – na ślepo. To samo powinno się tyczyć filmu. Dla fotografa nagranie z „Rollei Bullet” może czasami stanowić przybitkę, ale czy to jest warte 150 euro?