Rasizm jest w każdym z nas – wynika z badań amerykańskich naukowców. Nawet bardzo tolerancyjne osoby po pewnym czasie zaczynają podświadomie zachowywać się jak rasiści. To zjawisko swoje potwierdzenie znajduje także w komputerowej symulacji.
Temat rasizmu powrócił na czołówki amerykańskich gazet po sierpniowych wydarzeniach w miasteczku Ferguson w stanie Missouri. Po tym jak biały policjant zastrzelił czarnoskórego 18-sto latka w mieście wybuchły zamieszki. Według świadków chłopak co prawda okradł sklep, ale kiedy wpadł na funkcjonariusza, poddał się i podniósł ręce do góry. Mimo to dostał sześć ran postrzałowych. Kiedy pod koniec listopada sąd zdecydował się nie karać policjanta winnego śmierci chłopaka, w mieście ponownie doszło do zamieszek. Rozwścieczeni ludzie wyszli na ulice i zaczeli podpalać sklepy i samochody. Porządek zaprowadzono dopiero po interwencji Gwardi Narodowej. Przypadek z Ferguson to tylko jeden z wielu kiedy policja użyła środków niewspółmiernych do sytuacji w stosunku do „nie białych obywateli”. Podobne zdarzenia, które również doprowadziły do zamieszek miały miejsce w latach 1992, 1999 i 2008.
Rasistą może zostać każdy
Kiedyś gdyby zapytać Amerykanina kogo uważa za rasistę, ten bez wątpienia wskazał by na mieszkańców stanów południowych, zwanych „red neckami”, argumentując to tym, że wielu z nich jest niewykształconych i nietolerancyjnych. Gdyby dzisiaj zadać to samo pytanie odpowiedź nie byłaby już tak prosta. Wszystko przez to, że według badań rasizm coraz częściej zaczyna dotyczyć ludzi, którzy uchodzili za tolerancyjnych. Zjawisko to udało się nawet pokazać w modelu matematycznym. – Jeden z noblistów z ekonomii Thomas Schelling stworzył model komputerowy pokazujący jak struktura etniczna wpływa na decyzję ludzi o przesiedleniu się. Symulując grę w migracje stworzył pole tysiąc na tysiąc kwadratów. Każdy kwadrat odpowiadał jednemu domostwu. Każde domostwo miało po 8 „sąsiadów” jak na szachownicy. „Sąsiad” mógł być albo czarnoskóry albo biały – tłumaczy założenia symulacji Grzegorz Lewicki, dziennikarz tygodnika „Wprost” i ekspert fundacji im. Kazimierza Pułaskiego.
Kiedy Schelling uruchomił swój model i rozpoczął obserwacje wyników, po pewnym czasie okazało się, że nawet jak ludzi za bardzo nie obchodzi to jaki kolor skóry ma ich sąsiad, w końcu chcą się wyprowadzić i zamieszkać na innym „polu”. Z prostej analizy modelu wyszło, że każdy człowiek podświadomie chce się koniec końców otaczać ludźmi o tym samym kolorze skóry. Ta chęć pociągnęła za sobą z kolei „efekt domina” i spowodowała masową przeprowadzkę innych ludzi w poszukiwaniu „swoich”. W taki oto sposób narodziła się „komputerowa” segregacja.
Historyczne granice zniknęły
Rezultaty symulacji Schellinga wychodzą poza ekrany monitorów i znajdują potwierdzenie w badaniach socjologicznych. W XIX wieku rasizm i nierozerwalnie połączone z nim niewolnictwo łatwo było przypisać głównie południowym stanom. W końcu w wojnie secesyjnej, naprzeciwko siebie stanęły właśnie broniące swoich praw do posiadania czarnych niewolników stany południa i walcząca o ich wolność północ. Choć konfederacja stanów południa przegrała, a w Stanach oficjalnie zniknęło niewolnictwo to problem rasizmu przetrwał. Jeszcze w latach 60 ubiegłego wieku na południu dochodziło do zbiorowych linczów na czarnoskórych mieszkańcach. Dzisiaj te granice zaczynają się zacierać – Częściowo ten historyczny podział zachodzi, ale obecnie to wszystko się miesza. Są co prawda stany bardziej tolerancyjne historycznie i te mniej tolerancyjnie historycznie, natomiast z moich obserwacji wynika, że w Stanach zachodzi obecnie zjawisko wtórnej segregacji. Z ostatnich badań socjologicznych wynika, że w miejscach bardzo tolerancyjnych może łatwo rodzić się segregacje rasowa – mówi o granicach występowania rasizmu Grzegorz Lewicki.
Wewnętrzny proletariat
Amerykański rasizm ma wiele twarzy, a jedną z nich jest „niedoreprezentowanie” w strukturach władzy. W samym tylko Ferguson na 53 policjantów 50 jest białych. Podobnie jest na szczytach władzy. Według spisu z 2010 roku ponad 60 procent gubernatorów to osoby białe. Sytuacji nie zmienia bardzo fakt, że prezydentem jest Afroamerykanin. W związku z tym zjawiskiem Grzegorz Lewicki posługuje się terminem „wewnętrznego proletariatu”. – Nie chodzi oczywiście o proletariuszy w sensie marksistowskim. Tego terminu użył brytyjski historyk Arnold Toynbee, kiedy badał starożytny Rzym. Według niego proletariusz to osoba, która żyje w jakimś środowisku ale się z nim nie utożsamia, czuje, że do niego nie należy. Wydaje mi się, że brak reprezentacji w strukturach państwowych powoduje takie zjawisko wśród Afroamerykanów i Latynosów w Stanach – opowiada Grzegorze Lewicki.
Dziennikarz przyznaje, że kiedy policjant zastrzelił 18-sto latka w Ferguson to podejrzewał, patrząc na strukturę reprezentacji rasowej w policji w tym mieście, że dojdzie do zamieszek. Jak mówi Lewicki – Gniew ma odzwierciedlenie w statystykach. Mówiąc o problemie zbyt małej reprezentacji Afroamerykanów kandydat w prawyborach prezydenckich w 2016 roku Rand Paul zauważył ze smutkiem, że „większość” mniejszości rasowe mają głównie w amerykańskich więzieniach.
Co raz nas więcej
Brak odpowiedniej reprezentacji we władzach frustruje tym bardziej, że w Stanach Zjednoczonych z roku na rok przybywa „nie białych” obywateli. Najlepszy przykładem tych zmian jest samo Ferguson. W 1980 roku 80 procent mieszkańców stanowiły osoby białe. W 2010 roku w miasteczku zamieszkiwało już 85 procent Afroamerykanów. Bardzo często przedstawiciele mniejszości zamieszkują ogromne przedmieścia. Wysokie bezrobocie, brak perspektyw i dostępu do edukacji powoduje, że z czasem mieszkańcy tych przedmieść ubożeją, a one same zmieniają się w getta. To z kolei powoduje, że wielu ludzi z biedy popełnia przestępstwa co tylko potęguje stereotypowy obraz mniejszości jako przestępców.
Często jedynym ratunkiem dla młodych ludzi z takich środowisk jest zdobycie wykształcenia, ale tu pojawia się wspomniany problem z dostępem do edukacji. Jak podaje „Rzeczpospolita” naukowcy z kalifornijskiego uniwersytetu w Los Angeles ostrzegają, że ponad 20 procent czarnoskórych dzieci uczy się w szkołach gdzie biali stanowią większość. Wynika z tego, że młodzi Afroamerykanie i Latynosi uczą się w szkolnych rasowych gettach. Błędne koło wciąż się kręci.
Złoty środek
Na badaniu rasizmu wielu naukowców „zjadło” już sobie zęby, a ekspertów w tej „dziedzinie” wykształciło się tysiące. Gorzej, że za tak dokładnym poznaniem problemu nie idzie setka propozycji jak go rozwiązać. Głównym pomysłem na walkę z uprzedzeniami jest edukacja od jak najwcześniejszych lat. Dzieci powinny być uczone o imigracji, segregacji rasowej i różnorodności kultur. Wiadomo jednak, że takie rozwiązania nie zawsze działają i nie likwidują problemu. Kolejny pomysłem jest zwiększanie interakcji pomiędzy społecznościami o różnych kolorach skóry. Jeśli ludzie się poznają mają szansę zobaczyć i zrozumieć, że większość stereotypów jest nieprawdziwa.
– Najlepiej byłoby stworzyć miasta zamieszkane przez równe ilości osób białych, czarnoskórych i Latynosów, tak żeby mieli jak najwięcej interakcji. Niestety wiadomo, że takie rozwiązanie jest niemożliwe. Pewnym rozwiązaniem są preferencję, czyli np. osobom czarnoskórym łatwiej dostać gdzieś prace żeby poradzili sobie z ubóstwem. To z kolei rodzi niestety w pewien sposób problem rasizmu, bo teraz przedstawiciel innego koloru skóry powiem, a czemu ja nie mam takich ułatwień? – mówi o słabościach niektórych rozwiązań Grzegorz Lewicki z fundacji im. Kazimierza Pułaskiego. Jak widać pomysłów na walkę z rasizmem powstało mnóstwo, a mimo tego problem wciąż istnieje, a Stany nie są tu żadnym wyjątkiem. We Francji czy w Niemczech coraz więcej polityków i intelektualistów zaczyna z niechęcią wypowiadać się o mniejszościach muzułmańskich. W Rosji z kolei każdego mieszkańca Kaukazu nazywa się z pogardą „czarnym” i z założenia uważa za gorszego. Przykładów można mnożyć, także w Polsce. Może rację miał w takim razie Schelling i jego komputer, że żyjemy w świecie rasistów?