Obywatel J.S.
Nie wszyscy kojarzą Jerzego Stuhra z robieniem filmów (a wyreżyserował ich już 7). Najnowszy – „Obywatel”, według własnego scenariusza, pomimo podejmowania ważnej i ciekawej tematyki, potwierdza, że to żaden przypadek. One mu po prostu nie wychodzą.
Jan Bratek (Jerzy Stuhr) jest człowiekiem jakby wyrwanym z piosenki Marii Peszek, śpiewającej: „lepszy żywy obywatel niż martwy bohater”. W momencie rozpoczęcia akcji filmu pełni funkcję przewodniczącego warszawskiej kurii. Kompromituje się, nie potrafiąc w programie na żywo wymienić sześciu prawd wiary. Ślepy traf decyduje, że kiedy wychodzi z siedziby TVP przytrafia mu się wypadek. Bratek trafia do szpitala, gdzie omyłkowo zostaje uznany za wybawiciela samego prezydenta. Podczas gdy personel stara się doprowadzić go do porządnego stanu przed uroczystością wręczenia mu orderu, główny bohater przypomina sobie przebieg swojego trudnego życia. W tym momencie akcja cofa się… nie, nie do samego początku. Chronologia jest w tym filmie odwrócona, jak w „Ciekawym przypadku Benjamina Buttona”. Trochę czasu minie, zanim poznamy przygody młodego Jana Bratka (Maciej Stuhr), a w końcu Jasia (Aleksander Krom) w ostatniej, czarno – białej części filmu.
Chyba większość polskich widzów zna wyborne role Stuhra w „Wodzireju”, „Kilerze” czy „Obywatelu Piszczyku”. To ostatnie dzieło jest szczególnie ważne w kontekście jego najnowszej produkcji. Nie tylko dlatego, że otwarcie do niego nawiązuje, choćby samym tytułem. „Obywatel” to kolejny film, po wyżej wymienionym i genialnym „Zezowatym szczęściu” Andrzeja Munka, który ma traktować o złożoności polskich losów, redefiniując swojskie, krwawe podejście do patriotyzmu i bohaterstwa. Samo zadanie, jakie przed sobą postawił ambitny artysta – ujęcie skomplikowanej historii w możliwie logiczną całość za pomocą jednego (anty)bohatera – jest ciężkie jak losy kraju Piastów. Tym bardziej, jeśli siłą rzeczy trzeba się odnieść do tak udanych filmów. Przykładem odwołań jest choćby imię bohatera, są także podejrzanie podobne pomysły na jego losy. Zdarzają się niemal dokładne cytaty z dzieła Munka (sceny w więzieniu), ale zazwyczaj przypominają gorszą kopię oryginału.
Zgodnie ze specyfiką filmu rozgrywającego się na przestrzeni wielu lat (od czasów Stalina aż po współczesność), otoczenie głównego bohatera często się zmienia, a wraz z nim aktorzy towarzyszący. Ocenianie wszystkich epizodycznych ról, choć jest tu parę ciekawych, nie ma sensu. Wśród pierwszoplanowych postaci bryluje Jerzy Stuhr, co po „Obywatelu Piszczyku” nie jest żadnym zaskoczeniem. Na jego tle młodszy z aktorskiego klanu, Maciej, a także Sonia Bohosiewicz (Renata, żona Bratka) wypadają słabiej, choć trzymają poziom.
Ciekawe rozwiązanie z prowadzeniem narracji do tyłu wprowadza trochę zamieszana w scenariuszu. Zresztą i bez tego nie jest dobrze. Film zabijają subtelne jak pałka policyjna metafory (śmierć kliniczna, skrzydła husarii, zakończenie) i przerysowane, karykaturalne postaci. Drażni też rozkrok pomiędzy komedią a dramatem. W „Zezowatym szczęściu” Munk postawił na jednoznaczność – pokazał tragiczne losy swojego bohatera w sposób zabawny. Co wcale nie znaczy, że straciły na dramatyczności. Za to Stuhr niby chce rozśmieszać, ale na każdym kroku tłumaczy, że to wcale nie jest śmieszne. Momentami widz, niczym główny bohater, może się pogubić: śmiać się czy płakać? Zupełnie osobną kategorią są „smutne” sceny, ocierające się o tanią melodramatyczność.
Autorem zdjęć jest Paweł Edelman, nominowany do Oscara za „Pianistę”. Dzięki niemu w obrazie dominuje interesująca, bardzo estetyczna szarość, dzięki której film jest deprymujący, ale nie do końca, zostawia widzom trochę energii i optymizmu. O muzyce Adrian Konarskiego („Pręgi” czy nowe „Zbliżenia”) można powiedzieć tyle, że nie przeszkadza, co w zasadzie jest plusem.
„Obywatel” sprawdza się bardziej jako odautorska wypowiedź na temat historii i współczesności Polski, niż sprawnie nakręcony, ciekawy film. Zresztą nie mówi niczego nowego, tylko powtarza po Munku i Kotkowskim te same tezy o skomplikowanych losach człowieka miotanego przez historię czy o potrzebie dekonstrukcji potocznego podejścia do heroizmu. Tylko po co iść do kina na adaptację tego samego sposobu myślenia do czasów współczesnych, skoro można sięgnąć (i to za darmo) po o niebo lepsze „Zezowate szczęście”? A potem samodzielnie je sobie „wyreżyserować” w dzisiejszej rzeczywistości na swój, nie Jerzego Stuhra, sposób.
„Obywatel”
reżyseria: Jerzy Stuhr
premiera: 7 listopada 2014 (Polska), 16 września 2014 (świat)
Polska, 108 min.