Bankier, meloman i krytyk literacki. Do tych wielu pasji należy dołożyć jeszcze malarstwo, a potem fotografię. Robert Leon Demachy jest autorem 5 książek i ponad stu artykułów teoretycznych o fotografii. Artykułów, którymi psuł krew dokumentalistom.
Kto dziś robi zdjęcia? Każdy. To już nie „wysptrykane” filmy z wakacji w Tunezji czy wujek łypiący okiem znad kotleta na urodzinach. Dziś każdy może choć przez chwilę pobawić się w fotografa, przesyłając do telewizji zdjęcia płonącego samochodu czy przekazując portalowi plotkarskiemu zrobione z ukrycia fotki tańczącej gwiazdy. Czy dziś artystą może być każdy? To pozory. Sztuka nadal jest poza zasięgiem zwykłego użytkownika aparatu, a fotografia amatorska jest bardziej ulotna niż kiedykolwiek. I tylko wciąż pozostaje aktualne stwierdzenie Roberta Demachy’ego, że prawdziwej fotografii-sztuce „sprostać by […] mogło kilku zaledwie ludzi i nie byłoby możliwe szerokie otwieranie wrót, przez które do świątyni wtargnie wielka horda zwykłych posiadaczy kamer”.
Dobre koneksje
Urodził się 7 lipca 1859 roku w Saint-Germain-en-Laye, na zachód od Paryża. Niewiele wiadomo o jego rodzinie. Jego żona, Julia Adelia Delano, była spokrewniona z Franklinem Rooseveltem. Mieli jedno dziecko – syna François. Zanim Robert Leon Demachy stał się znanym fotografem, zdążył być bankierem, lubującym się w muzyce i szybkich samochodach. Pochodził z bogatej rodziny, więc mógł poświęcić się drogiej, jak na owe czasy, pasji. Nic więc dziwnego, że gdzieś około roku 1890 porzuca intratne, ale nudne zajęcie bankiera i zaczyna na poważnie interesować się fotografią: uwiecznia sceny krajobrazowe, ludzi, martwe natury.
Dokumentalista to nie artysta
Uważał, że sztuka powinna być elitarna, a fotografia przeznaczona dla wybrańców mogących sprostać technicznie jej wymogom. Świat rejestrował nie tak, jak widział, ale tak, jakim go czuł. I to była jedna z głównych zasad, które głosił w swoich licznych artykułach teoretycznych.
Dokumentalistów porównywał do bezwiednie rejestrujących zastany obraz „pstrykaczy”. Dla Demachy’ego dokumentaliści byli tylko użytkownikami aparatów fotograficznych, których jedynym zadaniem było naciśnięcie „guzika” w odpowiednim czasie.
Brudna fotografia
Nie można o nim powiedzieć, że popierał czystą, niedopuszczającą ingerencji fotografię. Wręcz przeciwnie. Z jednego negatywu robił kilkanaście odbitek, z których każda była inna. Stosował do tego celu różne techniki: bromolej, gumę arabską. Dlaczego? Uważał, że fotografia nie powinna przedstawiać świata zastanego, czyli takiego, jakim widzieli go wszyscy, ale takiego, jakim widzi go artysta-fotograf. A dodać należy, że dla Demachy’ego nie każdy fotograf, a już na pewno nie dokumentalista, był artystą. W eseju „O zwykłej odbitce” wspomina o różnicy między fotografem-artystą a „zwykłym” fotografem.
Artysta to ktoś, kto widzi wiele różnych fotografii poprzez jeden negatyw. To, co widzi, jest nierozerwalnie związane z tym, co czuje.
Tomasz Mościcki, autor przekładu eseju Demachy’ego, twierdzi: „Demachy podkreśla […], że fotografia jest dziełem sztuki tylko wtedy, gdy jest interpretacją świata, interpretacją dokonywaną przez wrażliwego artystę zdolnego do przekazania swojego wrażenia swoim widzom, narzucenia im swojej wizji”.
Degas – patron
Jedną z inspiracji Demachy’ego była twórczość impresjonisty Edgara Degasa. Na fotografiach widoczne są więc ujęte na dziesiątki sposobów baletnice i tancerki. Obiektyw jest skierowany na wysoko upięte włosy tancerki, wzniesione go góry dłonie czy na całą sylwetkę kręcącej piruet baletnicy. Dość często można znaleźć analogie lub wręcz kopie obrazów Degasa – jak przy Ballerinie z roku 1900, czy fotografii Prima Vera z 1896 roku. Na fascynacji Degasem się nie kończy – Demachy’ego interesują impresjoniści w ogóle. Nic więc dziwnego, że większość jego prac „czyta się” jak obraz impresjonisty: kontury są niewyraźne, światło kształtuje sylwetki, zaciera granice.
Im więcej, tym lepiej
Robert Demachy nie gardził przepychem. Uważał, że im więcej efektów plastycznych ma odbitka, tym lepiej, bo więcej można z niej uzyskać. Na fotografiach Demachy’ego widzimy nie obraz rzeczywisty, a więc uroczą smukłą młoda tancerkę, ale jej kruchość, delikatność, eteryczność. Rzeczywistość nie jest odzwierciedlana na odbitce – tam jest miejsce tylko na to, co powstało w głowie fotografującego. Dlatego negatyw był dla Roberta Leona jedynie punktem wyjścia.
Najwyraźniej jednak sama fotografia nie zaspokoiła estetycznych potrzeb Demachy’ego, bo gdzieś około roku 1914 przestał fotografować i poświęcił się malarstwu i rysunkowi. Dziś zaliczany jest do grona tych fotografów, którzy wnieśli ważny wkład do rozwoju nowej dziedziny sztuki, za którą nie chciano na początku uznać fotografii artystycznej. Współzałożył Fotoklub Paryski; został odznaczony Legią Honorową. Zmarł 29 grudnia 1936 roku w Hennequeville. Miał 77 lat.