Moje zdjęcia to prezent
Pierwsze zdjęcia zrobiłeś gdy byłeś dzieckiem, jak to się zaczęło?
Gdy miałem sześć lat dostałem aparat. Pochodzę z inżynierskiej rodziny, wszyscy oprócz mnie i mojego brata zajmują się prądem albo mechaniką. Nie dostałem więc aparatu, żeby mieć coś kreatywnego do zabawy tylko, żeby poznać jak działa optyka, co to jest ogniskowa, czasy naświetlania. Gdy byłem w ósmej klasie mieszkaliśmy już w wolnej Polsce i były bazary, na których mój dziadek kupował wszystko. Dostałem wtedy od niego worek czarno-białych przeterminowanych klisz. Dzięki niemu mogłem robić zdjęcia trochę tak, jak dzisiaj się robi aparatem cyfrowym, czyli nie przejmować się ich ilością, tylko po prostu działać. Wtedy odkryłem dla siebie fotografię.
Potem było liceum i razem z Karolem Radziszewskim założyliście grupę artystyczną o nazwie Zemby, czym się zajmowaliście?
To był koniec szkoły i początek studiów. W trójkę z Karolem i Tomkiem Kudaszewiczem założyliśmy Grupę Zemby, ale w naszym przypadku wyrażenie „grupa artystyczna” trzeba brać w cudzysłów. Zaczęło się od tego, że chyba w 1997 roku dorwaliśmy w Empiku w Białymstoku numer czasopisma „Raster”. Staliśmy się jego totalnymi fanami. Czytając je zdałem sobie sprawę, że sztuka może być mi tak bliska, jak punkowe piosenki, których słuchałem, że to coś więcej niż wiedza z książek o historii sztuki, z plastyki. Pomyślałem, że każdy może założyć grupę artystyczną i może to być analogiczne do założenia zespołu muzycznego, chodzenia na próby.
Nasza grupa chciała wydać magazyn, który byłby kopertą z wrzuconymi do środka pracami: grafikami, wierszami, opowiadaniami, odbitkami fotograficznymi. Oprócz tego wykonywaliśmy prace na zadany sobie wcześniej temat, malowaliśmy obrazy. Zorganizowaliśmy na przykład taką akcję przed Pałacem Branickich w Białymstoku – prosiliśmy ludzi, żeby sfotografowali nas na tle zabytku. Chcieliśmy zobaczyć jak będą trzymali aparat, które szczegóły pałacu wybiorą do sfotografowania, jak będą komponować kadr. Chcieliśmy porównać te zdjęcia i przekonać się, co jest dla nich ważne przy robieniu zdjęcia. To była taka nastoletnia zabawa. Nasza grupa była jak garażowy zespół, który wymyśla sobie nazwę, gra ileś tam prób, ale bez koncertu. Nie zakładaliśmy z góry, że będziemy zajmować się tylko fotografią, czy malarstwem, czy jakimkolwiek innym z góry założonym gatunkiem. Robiliśmy swoje i tyle. Chociaż przede wszystkim rozmawialiśmy o tym.
Czy to, że interesowałeś się Rastrem i Grupą Ładnie miało wpływ na twoje fotografie?
Zdecydowanie tak, ale podobnie jak to, że słuchałem zespołu Minor Threat, czy jeździłem na deskorolce. Zawsze ciągnęło mnie w stronę wizualności. Oglądałem stare obrazy, sztukę współczesną, graffiti na murach, ale zwracałem w nich uwagę przede wszystkim na estetykę. Były dla mnie czymś atrakcyjnym, ale oderwanym od codziennego życia. Dzięki Rastrowi i Grupie Ładnie zrozumiałem, że fotografia i w ogóle sztuka może opowiadać o czymś, co mnie dotyczy. O tym samym obszarze życia, co filmy deskorolkowe czy rapowe płyty, których słuchałem. Przestałem skupiać się na świetle, estetyce i zacząłem robić fotografie o życiu.
Co fotografowałeś?
To był proces, dojrzewanie do robienia własnych zdjęć. Kilkanaście lat temu dostęp do informacji o tym, co się dzieje w fotografii na świecie był utrudniony. Kupowaliśmy więc na spółę z kolegami kolorowe magazyny „The Face”, „iD”. Moja fotografia przeszła w tym czasie ewolucję od analogowych czarno-białych zdjęć do prostej w formie fotografii o życiu z aparatu kompaktowego. Pierwszy raz zrobiłem takie zdjęcia na zaliczenie drugiego roku w szkole w Opawie. To był cykl „Koledzy” o moich znajomych z osiedla Dziesięciny w Białymstoku, z którymi się przyjaźnię i znam od dziecka. Temat bloków był wtedy bardzo modny, mówiło się o złej młodzieży, w kinach był film Sylwestra Latkowskiego „Blokersi”. Ja byłem z bloku i denerwowały mnie te uproszczenia i niby socjologiczne dyskusje. Do zdjęć dorzuciłem spisane osobiste historyjki o kolegach z osiedla. O tym jak poszliśmy kupować z Grześkiem koszule, że Zając rysuje komiksy, o tym, co widać z czyjegoś okna itp. Była z tego publikacja na sześć stron w „Przekroju”.
Następnie poszedłem krok dalej w moim myśleniu o fotografii i zacząłem odchodzić od instytucji projektu – przedsięwzięcia, które ma początek i koniec. Przestałem robić z góry zaplanowane zdjęcia a pozwoliłem działać intuicji. Fotografowałem tak po prostu, bez zadawania sobie pytania: „do czego są mi te zdjęcia teraz potrzebne?”. Układałem je w zestawy, tak jak didżej piosenki w playliście i te zestawy były moimi wystawami.
Czym się jeszcze inspirowałeś?
Jestem osobą, która zawsze miała więcej kolegów w literaturze i muzyce niż w prawdziwym życiu. Chodzi mi o to, że utożsamiałem się z piosenkami na przykład Morrisseya. Oczywiście nie znałem go, ale czułem, że śpiewał o mnie, to był dla mnie taki towarzysz do wirtualnej rozmowy. Byłem przyzwyczajony do posiadania takich „znajomych”. W fotografii, którą siłą rzeczy poznawałem i rozumiałem coraz bardziej nie mogłem znaleźć takich osób. Oczywiście są takie postaci jak Juergen Teller, Wolfgang Tillmans, Nat Goldin i robią zdjęcia, które mi się podobają, estetycznie są tym, o co mi chodzi, ale one nie są o moim życiu, ani o życiu moich kolegów. Później doszedłem do wniosku, że fotografie, których szukam przecież istnieją, że są w moich archiwum, że ja je robię. Wystarczyło tylko zauważyć ten fakt i zacząć z nich korzystać.
Studiowałeś równolegle socjologię i fotografię. Czy to miało wpływ na twoje zdjęcia?
Dziś wiem, że z socjologią miałem duże szczęście. W klasie maturalnej to był mój plan „b”, bo bardzo chciałem studiować w szkole filmowej na Wydziale Operatorskim, ale okazało się, że jako daltonista nie mogę tam zdawać. Socjologia nauczyła mnie myślenia, dzięki niej nie stałem się tylko zawodowcem od obrazu. Oba kierunki moich studiów zajmują się obserwacją i interpretacją świata, ale używają do tego różnych mechanizmów. Zbiór rzeczy, które mnie interesują, denerwują, fascynują, przejmują i które „nazywam” jest jednakowy dla mnie jako socjologa i fotografa. W inny sposób je wskazuję z tych dwóch pozycji, ale istota sprawy niczym się nie różni. Socjologia nauczyła mnie na pewne sprawy zwracać uwagę, precyzyjniej je nazywać.
Na czym według ciebie polega relacja między sztuką i fotografią?
Fotografia istnieje na milion sposobów. Idziesz np. zrobić sobie rentgen zębów przed wizytą u dentysty i to jest zdjęcie, albo widzisz okładkę magazynu w kiosku i to również jest fotografia. I o ile nie zrobisz jakiegoś artystycznego gestu, to te przedmioty nie mają ze sztuką nic wspólnego. Dziś sztukę najłatwiej jest rozumieć jako coś, co po prostu istnieje w „artystycznym obiegu”, coś co zostało przez odpowiednie czynniki za sztukę uznane. Wykonując zdjęcia nie zastanawiam się czy trafią do artystycznego obiegu, nie bardzo mnie to interesuje. Fotografia jest dla mnie sposobem na komunikowanie się, przekazywanie emocji itp. i tak staram się o niej myśleć. Nie chodzi mi o to, żeby ktoś uznał ją za sztukę, albo nie-sztukę, to jest na drugim, czy na piątym miejscu.
Zrobiłeś projekt z firmą MARIOS, która nadrukowała na ubrania twoje zdjęcia krajobrazowe z Afganistanu. Pojechałeś tam jako fotoreporter „Przekroju”, czy te zdjęcia powstawały razem ze zdjęciami wojennymi?
Nie robiłem tam wojennego reportażu, nie fotografowałem karabinów, min, zamachów, inwalidów itp. Jak słyszysz „Afganistan” to automatycznie myślisz „wojna” i przychodzą ci do głowy wojenne skojarzenia. Przed pierwszym wyjazdem oczywiście bardzo się wahałem. Rafał Kostrzyński, dziennikarz z „Przekroju”, z którym miałem jechać, był wcześniej w Afganistanie kilka razy. Pokazywał mi swoje prywatne, pamiątkowe zdjęcia stamtąd. Na jednym z nich zobaczyłem tłum ludzi tańczących na lotnisku w Kabulu. Rafał powiedział, że podróżni rozpoznali na lotnisku jurora afgańskiej edycji programu „Idol” i on rozkręcił tam imprezę. Wtedy trafiło mnie, że jest coś takiego jak afgańska telewizja, popkultura, a nie tylko dzieci z pourywanymi nogami, zamachy bombowe i że tak naprawdę to ja nic o tym kraju nie wiem. Pomyślałem, że muszę pojechać i to zobaczyć, poznać. Nie twierdzę, że nie ma tam wojny, że jest bezpiecznie, ale podczas mojego pobytu nikt do mnie nie strzelał.. Myślę, że większość fotografów, którzy tam jeżdżą robią to trochę po to, aby poczuć się męsko. Trzeba wcześniej odbyć szkolenie z rozpoznawania min, są szczepienia, leci się helikopterem z żołnierzami, przeklina się z nimi. Przyjeżdżasz potem do kraju, który nawet z punktu widzenia żołnierza nie wygląda tak, jak to sobie wyobrażasz na podstawie zdjęć i filmów. Nie ma akcji jak w Wietnamie. Jest pustynia, nuda, pozorny spokój i od czasu do czasu ładunek IED, albo zasadzka. Trochę nie wiadomo co z tym fotograficznie zrobić. Uderzyło mnie piękno afgańskiego pejzażu, ciągnąca się po horyzont pustynia, góry. Bez śladu cywilizacji. Nikt mi o tym wcześniej nie powiedział. Starałem się nie zamykać na takie oczywiste rzeczy, jak widok z okna, tylko je fotografować. Z MARIOSami współpracowałem już wcześniej, wybraliśmy wspólnie zdjęcia, które pokazują, że to jest po prostu, najzwyczajniej w świecie piękny kraj. Nie pomimo wojny, nie dzięki wojnie tylko poza tym wszystkim. Te zdjęcia i ubrania, to nie jest żadna polityczna wypowiedź.
Fotografujesz na ulicy ludzi, którzy ciekawie wyglądają, są dobrze ubrani. Zdjęcia powstają na zlecenie, w jakim celu się je wykonuje?
Tak, to są zlecenia. Obecnie utrzymuję się w dużej mierze z tego. Cztery razy w roku fotografuję Tygodnie Mody w Londynie, Mediolanie i Paryżu – ludzi przed pokazami, cały ten modowy tłum i zaplecza pokazów. Dodatkowo mniej więcej raz w miesiącu robię „uliczne” zdjęcia z jakiegoś miasta w Europie, raz robiłem z Krakowa i Warszawy. Bardzo lubię te zlecenia, bo nie wymaga się ode mnie, żebym „zakrzywiał” rzeczywistość. Mogę fotografować z grubsza tak jak jest. Nie muszę odprowadzać modeli na bok, tak żeby mieć czyste tło i żeby kadr wyglądał na powstały podczas przypadkowego spotkania w Paryżu. Mogę fotografować całe szaleństwo Tygodni Mody, spoconych tureckich paparazzi itp. Podobnie na zapleczach pokazów. Robię po prostu fotografię dokumentalną o tych sytuacjach.
Podobne tematy w fotografii interesowały Tadeusza Rolke. Również robił reportaże dla tygodników i fotografował modę. Wasze fotografie mają ze sobą coś wspólnego?
Bardzo szanuję Tadeusza Rolke. Jest fotografem, który mając swój styl i wrażliwość potrafił przełożyć na różne gatunki: reportaże, fotografię mody, portrety swoich miłości, zdjęcia kolegów na skuterach. Te zdjęcia jako zbiór tworzą po dziesięcioleciach doskonały, wyczerpujący dokument o tamtej epoce. O wiele bardziej wyczerpujący niż stricte dokumentalne opowieści. Mam nadzieję, że z moimi fotografiami będzie podobnie. Liczę na to, że moje prace z pokazów mody będzie można zestawić ze zdjęciami z Afganistanu, dodać do tego widok bloków na Mokotowie i powstanie obraz mojej epoki.
Mówisz o fotografii, że jest prezentem. Co to oznacza?
Może być prezentem dla kogoś, kto będzie żył za kilkadziesiąt lat. Robiąc zdjęcia teraz „przygotowuję prezent” dla kogoś, kto będzie żył później, ale będzie miał podobną do mnie wrażliwość, zainteresowania. Ludzie żyją, epoki i style się zmieniają, ale pewien rodzaj wrażliwości pozostaje w nich ten sam. Ktoś kto w latach 50. słuchał wywrotowego jazzu, w latach 80. pewnie byłby punkiem, albo innym nowofalowcem. Podobne osobowości wskakują w różne estetyczne szuflady, ale sedno jest takie samo. Zawsze chciałem zobaczyć zdjęcia z Polski z kiedyś, z lat 70., wczesnych 90. zrobione przez kogoś takiego jak ja, w miarę normalnego chłopaka. Zdjęciach prostych codziennych spraw: jak grał w piłkę z kolegami, jak oglądali mecz na Wembley, jak jego dziewczyna zrobiła sobie trwałą ondulację itp. Myślę, że moje zdjęcia będą potencjalnie takim czymś dla kogoś za ileś lat.
Czy w fotografii najważniejszą jej cechą jest to, że jest dokumentem?
To zależy od rodzaju fotografii. Jako odbiorca czasami oczekuję informacji, czasami interpretacji, innym razem wzruszenia.
Ze wstępu do twoich zajęć w jednej ze szkół, można wywnioskować, że to samo zdjęcie zależnie od podanego uzasadnienia jego powstania można uznać za doskonałą fotografię albo bardzo złą. Czy słowa są ważne w fotografii?
Chcę uwrażliwić studentów pierwszego roku, którzy często oceniają zdjęcie jako dobre, bo jest technicznie poprawnie wykonane, że to nie wszystko na czym fotografia polega. Trzeba zacząć inaczej myśleć o zdjęciu, zastanowić się po co zostało zrobione. Pokazuję w tym celu zdjęcia Roberta Franka, który wydał album z podróży po Ameryce ze wstępem napisanym przez Jacka Kerouaca. Ten ostatni nie pisał w klasyczny sposób, jego teksty były zawsze takie „przybrudzone”. I zdjęcia Franka też są tego rodzaju. Studenci często reagują na nie mówiąc, że są złe bo są nieostre, niedoświetlone. Chodzi mi o to, żeby nauczyć ich zdroworozsądkowego podejścia do fotografii, myślenia o niej.
Prowadziłeś w „Przekroju” rubrykę „Stopklatka”, w której pisałeś o historii fotografii. Czy trudno było odnaleźć się w tym nowym zadaniu związanym z fotografią?
Zawsze interesowałem się historią fotografii. Jestem nerdem fotograficznym, zbieram książki, dużo czytam. Zajmuję się tym od dawna i dość głęboko. Pisanie do „Stopklatki” było przyjemne, bo miałem nad sobą super redaktorów: Bartka Chacińskiego, Marcina Sendeckiego, Jacka Tomczuka. Strasznie dużo się od nich nauczyłem w kwestii warsztatu, myślenia o tekście. Dzięki „Stopklatce” musiałem w historii fotografii wiercić w głąb. Od kilku tygodni znowu piszę dla „Przekroju”, nie tylko o zdjęciach, ale o wszystkim co było wydrukowane na masową skalę. Może to być historia logotypu, kroju pisma, plakatu.
Wróciłeś do Polski z Mediolanu na dłużej. Jakie masz plany związane z fotografią, co będziesz robić?
W grudniu otwieram największą w swoim życiu wystawę, cały czas fotografuję Tygodnie Mody i robię zdjęcia do magazynów. Cały czas noszę też aparat w kieszeni i robię swoje. Robię to, co wcześniej, tylko na większą skalę.
Zajmujesz się fotografią na wiele sposób. Fotografujesz modę, robisz reportaże, piszesz teksty. W którym z tych zajęć czujesz się najlepiej, jest ci najbliższe?
W każdym z nich czuję się dobrze. Nie zbywam. Mówię prawdę.
Kuba Dąbrowski – fotograf. Urodzony w roku 1980 w Białymstoku. Skończył socjologię na UJ i fotografię w ITF w Opavie. Pracuje z większością magazynów w Polsce i z takimi zagranicznymi tytułami jak m.in. Vogue, Die Zeit, czy WWD. Ważniejsze wystawy indywidualne: Galeria Arsenał Białystok „Ważne pytania” i „Pić z tobą colę”, Point galery Tokio „Everything”, Lefttanker Tokio „Fauna & Flora”, Platan Budapeszt „Fontos Kerdesek”, Slam Jam Florencja „Nowhere”, Ha- art Bukareszt „Trist Karaoke”, Festiwal Fotografii w Łodzi „Chciałbym umrzeć jak James Dean”, ZPAF i SKA Kraków „Koledzy”, TR Warszawa „Prezenty”.
Ważniejsze wystawy zbiorowe:
Palazzo dell Esposizione Rzym „La Gioia”, BWA Katowice „Entuzjaści”, Bunkier Sztuki Kraków „Szczyt Bohaterów”, CSW Mińsk „Pejzaż polski”, MFK Kraków „Polska Wenus”, CSW Warszawa „Efekt czerwonych oczu”, MFK Kraków „Teraz Polska”. Prowadzi bloga: kubadabrowski.blogspot.com, wcześniej od 2005 accidentswillhappen.blogspot.com – jeden z pierwszych fotograficznych blogów w Polsce. Wydał dwie fotograficzne książki: „Western” i „Sweet Little Lies”. W latach 2008-2012 w tygodniku „Przekrój” prowadził rubrykę „Stopklatka”, w której pisał o historii fotografii.
Wywiad ukazał się w gazecie „Spotkania z fotografią”, wydanej w ramach projektu III Warszawskie Spotkania z Fotografią – Zwierciadła czy okna”, dofinansowanej przez m. st. Warszawę.
Więcej informacji facebook.com/spotkaniazfotografia