Na tegorocznym WPP drugą nagrodę w kategorii portret otrzymało zdjęcie artystki Kary Walker, zrobione skrajnie archaiczną technologią, od której zaczyna się historia fotografii – dagerotypią.
Na urlopie, niezależnie od miejsca, w którym go spędzaliśmy, dało się zauważyć, że ogromna większość naszych wakacyjnych współtowarzyszy namiętnie fotografuje. Zwykle jakimś małym, srebrzystym pudełkiem, wielkości mydelniczki albo puderniczki, i czym prędzej ogląda tył aparatu, a zaraz potem pokazuje go bliskim. Nowe narzędzie do fotografowania niemal całkowicie wyparło wszystkie wcześniejsze formy aparatów, używanych nie tylko przez wakacyjnych fotografów. Cyfra króluje niepodzielnie dzięki swej łatwości zapisywania obrazów i przekazywania ich innym.
W dobie powszechnego Internetu i codziennego, często wielogodzinnego wpatrywania się w migoczący ekran komputera, nikt, szczególnie wśród młodych, nie będzie gromadził papierowej formy fotografii. Ona zajmuje miejsce i nawet najmniejsza odbitka parę groszy kosztuje, a pliki cyfrowe ani nie wymagają miejsca na półkach na opasłe albumy, ani nie wymagają dodatkowych kosztów (a jeżeli już, to się ich nie zauważa), a pokazywać je można klikając parę razy myszką.
Czasem te kliknięcia mogą przynieść zaskakujące wyniki. Jak choćby seria zdjęć zrobionych przez kilku nudzących się amerykańskich żołnierzy, pilnujących Irakijczyków w więzieniu Abu Ghraib. Umilali sobie czas zabawami z rozebranymi więźniami, a wizualny zapis tych zabaw rozesłali do kilku znajomych, ale po drodze nastąpił niekontrolowany wyciek, a obrazy niczym spam rozlały się po całym świecie. Podobnych sytuacji jest coraz więcej – intymne relacje w chwilach czułości, zanotowane mydelniczkową cyfrówką, stają się dobrem wspólnym, gdy czułość między partnerami ustanie. Kilka kliknięć i wszyscy widzą to, co powinno być tylko prywatne.
Nowe narzędzie, jakim jest aparat cyfrowy, jest pod wieloma względami idealne, ale, jak wszystkie wcześniejsze, obarczone jest różnymi niedoskonałościami – od technicznych po użytkowe. Czy jego wszechobecność zakończy żywot poprzednich urządzeń do zapisu obrazów fotograficznych? Wątpliwe.
Miejscem wskazywania nowych idei, ale też i nowych narzędzi jest konkurs World Press Photo. W ostatnich latach, wśród absolutnie dominujących obrazów zapisywanych aparatami cyfrowymi, pojawiły się zupełnie zdumiewające kadry realizowane albo z wykorzystaniem bardzo starych technologii albo trochę historycznych aparatów. Na tegorocznym WPP drugą nagrodę w kategorii portret otrzymał Amerykanin Chuck Close za zdjęcie artystki Kary Walker, zrobione skrajnie archaiczną technologią, bo zupełnie pierwszą, od której zaczyna się historia fotografii – dagerotypią.
Nie jest jedynym, który dla oddania własnych wizji, nieco innych niż u większości, sięga po porzucone narzędzia. Inna przedstawicielka zamorskiego kraju, Sally Mann, aby dziś opowiedzieć o obłędzie wojny secesyjnej, sięgnęła po technologię mokrego kolodionu, stosowaną przez fotografów tej wojny w latach 60. XIX wieku. Jej zdjęcia ogląda się dość przykro, każda wojna domowa jest przecież dramatem narodu. Fotografie mają defekty, dziwne kontrasty, dominują niemiłe szarości. Te wszystkie efekty doskonale udaje się zrealizować przy wykorzystaniu mokrego kolodionu.
Technologia ta przeżywa renesans w Stanach Zjednoczonych, gdzie coraz więcej fotografów realizuje portrety o niebywałej sile wizualnej, pracując starymi aparatami (lub ich współczesnymi kopiami) i samemu przygotowując emulsję fotograficzną, wylewaną na szklaną płytkę tuż przed zrobieniem zdjęcia. Po historyczne metody sięgają też inni. Abelardo Morel, kubański profesor fotografii działający w USA, jeździ po świecie i zamienia odwiedzane pokoje hotelowe czy biurowe w klasyczną camerę obscurę, opisaną wieki temu przez Arystotelesa. Zalepia szczelnie okna, wszystkie szpary i otwory przepuszczające światło i zostawia małą dziurkę w jednym z okien, by do wnętrza pomieszczenia wszedł obraz miasta.
Jego zdjęcia łączą w jednym kadrze kameralność tego, co prywatne, z rozległością tego, co wspólne. Na zdjęciu pojawiają się jednocześnie elementy wnętrza i nałożone na nie elementy miasta. Craig Barber wędruje po Ameryce Środkowej z panoramiczną camerą obscurą i zapisuje ów szczególny realizm magiczny tamtego regionu, wykorzystując długie czasy naświetlania, nietypowy kadr i sepiową tonację odbitek. So Hing Keung wykorzystał znikającego powoli z rynku polaroidy, by opowiedzieć o rozpadającym się świecie jego dzieciństwa, jednoczącym niegdyś harmonijnie w Hong Kongu przez 100 lat ducha Azji i Europy. Po wielkoformatowy aparat o niesztywnej konstrukcji sięgnął Matias Gall, realizując obrazy mówiące o współczesnym świecie niczym o dziecięcym placu zabaw, gdzie powstają chwilowe byty stawiane przy użyciu klocków lego.
Takie przykłady można mnożyć. Fotografia wzbogaciła się o nowe, niebywale wygodne narzędzie, ale te wcześniejsze dalej pozwalają tworzyć magiczne obrazy. Gdy wie się, co chciałoby się powiedzieć innym przy użyciu uniwersalnego języka obrazów, może się okazać, że narzędziem, które najlepiej odda myśl, będzie, zdawałoby się muzealny eksponat, straszący swym skomplikowaniem lub wizualną anachronicznością. A jednak i te stare sprzęty ciągle mają moc tworzenia obrazów wielkich i porywających. Bo to nie narzędzie robi zdjęcie, ono pomaga jedynie zmaterializować autorską wizję. Czasem warto zrezygnować z łatwości tworzenia na rzecz bogatszego wizualnie przekonywania. Jeśli mamy wizję, to bez problemu znajdziemy właściwe środki, które najpełniej unaocznią odbiorcy temat i nasz do niego stosunek. A czy będzie to popularny aparat, wyrafinowany z bajerami czy z epoki przedcyfrowej nie ma większego znaczenia.
Publikacja zdjęć ze względu na charakter serwisu, jak i wydawcę ma charakter edukacyjny.