Zdjęcie z planu filmu "IO" Jerzego Skolimowskiego. Osiołkowi towarzyszy aktorka Sandra Drzymalska /Gutek Film /Materiały prasowe

Ośla ławka

Recenzja filmu „IO” Jerzego Skolimowskiego.
Głównym zarzutem wobec filmu Skolimowskiego jest jego pewna specjalna pretensjonalność, którą zawsze wyczuwa się w filmach skrojonych na te, w cudzysłowie, artystyczne.

Jerzy Skolimowski to jeden z najbardziej rozpoznawalnych polskich twórców na świecie i laureat wielu nagród między innymi: Złotych Lwów, Złotego Niedźwiedzia, nagrody specjalnej na Festiwalu Filmowym w Cannes i wielu innych. Ostatnio jednak jego nazwisko bywa powtarzane w związku z filmem „IO”. Najnowsza produkcja reżysera zyskała światowy rozgłos jako polski kandydat do Oscara na ostatniej gali tej nagrody.

Uparty jak IO

„IO” bierze swoją nazwę od imienia głównego bohatera – osiołka o (jak to zwykle u osiołków bywa) czarnych, melancholijnych oczach i od o dźwięku jaki te zwierzęta wydają. Choć bardziej od tego pierwszego niż tego drugiego, bo oprócz kilku, znaczących co prawda scen, główny bohater rzadko używa swojego głosu. Woli obserwować. I w tym właśnie jest podobny do widza, tym jeszcze mocniej zaskarbia sobie jego sympatię. Skolimowski nie boi się widać gry na czułych strunach serc publiczności. A szkoda, bo, oprócz paru pięknych dźwięków, strasznie na nich fałszuje.

Film opowiada o ośle tułaczu, który niby to pielgrzym lub średniowieczny męczennik wędruje po świecie doświadczając wszystkiego, co ludzie i zwierzęta mają do zaoferowania. Po „Psie, który jeździł koleją” nastąpił więc czas na osła, który wędrował piechotą. Trzeba jeszcze dodać, że nasz osioł to nie lada romantyk, bo główną siła pchającą go do przodu jest wspomnienie kobiety – jego opiekunki z cyrku, z którego zostaje uwolniony na początku film. To zdarzenie rozpoczyna jego tułaczkę. Fabuła meandruje wraz z IO po zapadłych miastach Polski i skrytych w mgle wioskach Włoch. Podczas podróży osiołek jest świadkiem całego przekroju ludzkich zachowań – od bezinteresownej sympatii po głupią, odrażającą nienawiść.

Film wyróżnia się kadrowaniem i muzyką. Często posuwiste krajobrazy znikają nagle na rzecz klaustrofobicznych zbliżeń na pysk osiołka lub epileptycznej próby oddania punktu widzenia zwierzęcia. Warstwę muzyczną cechuje podobne zróżnicowanie – od monumentalnych kawałków aż po rażące uszy techno. Ważne tu są także dźwięki niezwiązane z muzyką, ale skutecznie dodające filmowi plastyczności czy szeroko pojętego artyzmu – stukanie kopyt, chrupot jedzonej przez IO marchwi i wiele innych.

Dziwne lustro

Osioł IO jest przede wszystkim zwierciadłem. Ma pomóc nam zobaczyć człowieka takiego jakim jest w kontaktach ze zwierzęciem, czyli w założeniu nakreślić dobre i złe strony człowieczeństwa. Nie nowy to koncept. A i nie wykonany zbyt dobrze. Tylko śladowa ilość ludzkich bohaterów filmu zachowuje się w sposób, który realnie pozwoliłby nam nazwać ich ludźmi, a nie właśnie postaciami z filmu.

Nihil novi sub sole

Tu pojawia się poważny zarzut. Przewidywalność. Odnosi się wrażenie, że każda sekwencja filmu opiera się na banalnym, z góry założonym schemacie. Nie sądzę, żeby były to tylko moje odczucia. Przykład. Już po kilku sekundach meczu piłkarskiego, którego świadkiem jest IO wiemy co stanie się przez następne 10 – 15 minut filmu. Jedna drużyna wygra, kibole drugiej będą chcieli się zemścić, IO zostanie pobity, żeby pokazać bezsensowną przemoc tkwiącą w ludziach. Co ciekawe, sekwencje obcowania osiołka z dziką przyrodą pozbawione są tego mankamentu, co czyni je najlepszymi fragmentami filmu. Szkoda, że główny wątek, na którym film się opiera, cierpi z powodu oderwania twórców od tego, co zamierzali sportretować. To chyba zresztą też nic nowego. Dzieje się tak zazwyczaj, kiedy ktoś żyjący zbyt długo w artystycznym świecie wpada na pomysł sportretowania zwykłych, prostych, przyziemnych ludzi.

Ośla ławka

Głównym zarzutem wobec filmu Skolimowskiego jest więc pewna specjalna pretensjonalność, którą zawsze wyczuwa się w filmach skrojonych na te, w cudzysłowie, artystyczne. Niestety, IO jest nią przepojony. Nie mogłem nie odnieść wrażenia, że jest to film nagrany nie dla publiczności w szerokim tego słowa znaczeniu. Skolimowski ewidentnie starał się zaspokoić, gust wszelakiej maści recenzentów i krytyków (O, Ironio!). Warto jednak obejrzeć ten film, nie ze względu na rozgłos jaki uzyskał po nominacji do Oscara, ale ze względu na jego mocną stronę, jaką są ujęcia dzikiej, polskiej i włoskiej przyrody.  

Madame Tyson – senegalska królowa zapasów
Krew, pot, łzy, miłość, nienawiść, nadzieja, determinacja - to wszystko...
Radiohead pierwszym headlinerem Open’era 2017

Wieczorem, 21 października, organizatorzy podali informację kogo usłyszymy w przyszłym...

AfryKamera: Inalé
„Inalé” to wielka produkcja nigeryjskiego zagłębia filmowego, ochrzczonego nazwą Nollywood....
Klasyka na Dwóch Brzegach
Festiwalowy czwartek spokojny, bez fajerwerków za to z klasyką kina....