Magazyn PDF

Portal studentów Wydziału Dziennikarstwa, Informacji i Bibliologii UW

Bez kategoriiFilmKULTURARecenzje

W rytmie techno

Kiczowate, wiejskie Manieczki czy niedosępny, wielkomiejski Berghain? O tym, jak wpływy muzyki klubowej z krajów wschodnich i krajów zachodnich połączyły się w polskim kociołku opowiada film „Rave” Łukasza Rondudy i Dawida Nickela.

Jest piątek 10 maja, dochodzi godzina 22. Szemrzący, wesoły tłum zgromadził się w ciemnym pomieszczeniu, a ze wszystkich stron dobiega głośna, elektryzująca muzyka. Wbrew pozorom, nie znajdujemy się wcale w jednym z warszawskich klubów, lecz w sali kinowej na festiwalu filmowym Millenium Docs Against Gavity podczas premiery filmu dokumentalnego „Rave”. Na ekranie widzimy urywki z życia nocnego młodych ludzi – dynamiczne, szybkie, eksplodujące kolorami. Kamera przebiega po twarzach imprezujących osób, wszystko jest uwiecznione na nagraniu. Gdybyśmy zamknęli oczy, moglibyśmy się poczuć, jakbyśmy właśnie przestali tańczyć i usiedli na chwilę odpocząć. Wtedy wkraczają bohaterowie.

Parady Wolności, wixa i hakken

Naszymi przewodnikami po Polskiej scenie klubowej jest trójka głównych bohaterów. Pierwszy z nich to prekursor gatunku w kraju. Nikomu, kto jest zainteresowany techno, nie trzeba go przedstawiać. Marcelo Zammenhoff, bo o nim mowa, pojawił się na scenie, kiedy w Polsce była ona jeszcze w powijakach. To dzięki niemu techno przeniosło się z undergroundowych imprez w bunkrach do szerokiej publiki, która mogła cieszyć się muzyką z jego platform podczas pierwszych Parad Wolności w Łodzi. Marcelo, rozgadany i charyzmatyczny, zarówno wtedy, co możemy zobaczyć za sprawą licznych nagrań archiwalnych, jak i dzisiaj, zawsze pozostaje sobą, mówi to, co myśli, i nie boi się oceny osób postronnych. W filmie odgrywa rolę starszego mentora dla pozostałej dwójki, z dużo większym bagażem doświadczeń. Drugą bohterką, kryjącą się pod pseudonimem Nocna Kawiarnia, jest początkująca DJ-ka Marysia, która poza graniem na imprezach wiedzie zupelnie normalne życie. Dzięki niej zobaczyć możemy, ile wysiłku od młodej osoby wymaga przebicie się do tego dość specyficznego środowiska aby spełnić swoje marzenia i grać w najlepszych klubach u boku najlepszych DJ-ów. Bohaterka wytrwale dąży do osiągnięcia swojego celu, a przy tym pozostaje otwarta na nowe doświadczenia, jak granie na platformie Marcela czy przemycanie techno-opery do swoich setów. Ostatnim bohaterem jest reprezentant kultury gabber, Janusz, znany też jako rzabber. Pokazuje nam scenę od tej drugiej strony konsoli – jako odbiorca muzyki. Ogolony na łyso, zgodnie z panującym w kręgach gabberów trendem, na codzień pracuje na wysokościach, a nocą wyraża siebie biorąc udział w konkursach wywodzącego się z Holandii tańca hakken. Dobór postaci sprawia, że każdy, kto choć trochę zna życie klubowe, może się w tym filmie odnaleźć. Bohaterowie są autentyczni, nikogo nie udają, chcą po prostu być dobrzy w tym, co robią – graniu, tańczeniu, sztuce, edukowaniu.

Manieczki kontra Berghain

W filmie, oprócz opowieści osób ściśle związnych ze sceną klubową, otrzymujemy też odrobinę historii tego, jak to się w zasadzie w Polsce wszystko zaczęło. Jeśli ktoś czytał książkę „30 lat polskiej sceny techno”, to film „Rave” przedstawia to wszystko, tyle że w dużo bardziej przystępnej i skondensowanej postaci. A zaczęło się od delikatnego, niepostrzeżonego przenikania muzyki elektronicznej przez zachodnią granicę do naszego kraju. Inspiracje czerpano z Wielkiej Brytanii, Holandii, ale przede wszystkim z Niemiec. Muzyka wkradała się najpierw do serc osób, które pragnęły ją rozpowszechniać, potem na nielegalne rejwy w lasach czy bunkrach, o których wiedzieli tylko wtajemniczeni, aż zaczęła powoli rozbrzmiewać w przestrzeniach klubowych. To był wyrafinowany bunt, wysublimowane brzmienia, czerpiące z najlepszych zagranicznych klubów. Do momentu, aż techno nie dotarło na polską wieś, gdzie uległo zderzeniu z muzyką disco polo. Dzieckiem tego zakazanego romansu stał się cykl imprez Manieczki. Gwizdki, maski, białe rękawiczki i specyficzny dla lat 2000 kicz, którym gardzili ludzie tacy jak Marcelo, powiązani z organicznym rodzajem elektroniki. W późniejszych latach na potrzeby odbiorców miejskich, którzy również chcieli oddać się swobodnej zabawie, powstał warszawski kolektyw Wixapol – celujący w młodych mieszkańców stolicy i dużych miast, trochę bardziej wyrafinowany, ale nadal po dziś dzień przez wielu uznawany za uosobienie tandety. Jego przedstawiciele zagrali jednak między innymi w berlińskiej mekce techno, słynnym klubie Berghain, przed którym zainteresowani stoją w wielogodzinnych kolejkach, aby dostać się do środka – co nie zawsze jest im dane, a „wyrok” poznają dopiero przed samymi drzwiami. I tak ewolucja muzyki zatacza koło.

Każde pokolenie

Film obrazuje nam te muzyczne kontrasty również za sprawą głównych bohaterów. Granice zacierają się, a to, co kiedyś uznawane było za kicz, dzisiaj jest modnym sposobem wyrażania siebie. W filmie Marcelo pokazuje pozostałej dwójce miejsca, w których to wszystko się zaczęlo, a Marysia i Janusz w rewanżu zabierają go w świat muzyki trochę innej, ewolucyjnej, próbują go do niej przekonać. Czy to się udaje? Po części. Na pewno niechęć Marcelo zmniejsza się. Wprawdzie oczywistym jest, że każde pokolenie ma swój własny sposób na wszystko – życie, spędzanie wolnego czasu i zabawę. I każde myśli, że to właśnie ono znalazło na to złoty środek.

Film ogląda się przyjemnie, bohaterowie, przedstawieni w swoim naturalnym otoczeniu – domu, pracy, wśród znajomych – są bardzo autentyczni i prawdziwi. Każdy z nas przecież chce normalnie żyć, móc się bawić, ale również dążyć do osiągnięcia postawionych sobie celów. Reżyserzy wykorzystali w filmie mnogość nagrań archiwalnych, aby zabrać nas wstecz, do początków muzyki elektronicznej, a później podążyli z kamerą za bohaterami, towarzysząc im w nowych wydarzeniach, tworząc nową historię. Duże znaczenie odgrywa tutaj muzyka, jest świetnie dobrana, elektryzuje, pobudza, sprawia, że czujemy się, jakbyśmy właśnie dołączyli do znajomych w klubie. Reżyserzy przekonują nas, że chociaż podział na lepszych i gorszych w muzyce elektronicznej jest widoczny, to ta granica momentami rozmywa się i zaciera. Jak sami przyznają, ta podzielona narracja, łącząca dwie różne grupy – fanów wyrafinowanego techno i amatorów kiczowatych imprez – jest spowodowana tym, że oni sami zaczynali swoją przygodę z rejwem od tych dwóch różnych scen muzyki elektronicznej.

Twórcy i bohaterowie filmu „Rave” podczas premiery. /fot. PB