Z jednej strony dyrektywa posłuży ochronie praw autorskich. Z drugiej strony oponenci alarmują, że doprowadzi do wprowadzenia rozległej cenzury w Internecie. Jedno jest pewne – zmiany dotkną każdego: począwszy od wydawców, przez dziennikarzy, na odbiorcach mediów i internautach skończywszy. Co kryje się za projektem zwanym ACTA 2*?
Sprawa jest już przesądzona. W połowie września Parlament Europejski przegłosował budzący duże kontrowersje projekt dyrektywy o ochronie praw autorskich na unijnym rynku cyfrowym. W lipcu w pierwotnym kształcie ACTA 2 odrzucono.
Dyrektywa porządkuje przepisy prawa autorskiego w świecie cyfrowym. Nakłada na platformy typu Google, YouTube czy Facebook obowiązek systematycznego skanowania udostępnianych przez użytkowników zdjęć, plików wideo oraz muzyki pod kątem przestrzegania praw autorskich. Jeśli dojedzie do naruszenia – treść będzie natychmiast usuwana. Obecnie takie działania podejmuje się dopiero po oficjalnym zgłoszeniu od właściciela, a treści i tak pojawiają się ponownie
w innym miejscu.
Najpotężniejsze podmioty internetowe będą musiały dzielić się przychodami, które czerpią z korzystania z utworów chronionych prawem autorskim. Dziś sytuacja wygląda następująco: ktoś wstawia anonimowo na YouTube film z muzyką np. Krzysztofa Krawczyka. W materiale nie pojawiają się żadne reklamy. Wyświetlenia wideo przynoszą korzyści wyłącznie platformie – artysta nie otrzymuje żadnego honorarium.
Zwolennicy nowych przepisów (m.in. spółki medialne, wytwórnie filmowe i fonograficzne, stowarzyszenia wydawców, kompozytorów, pisarzy czy muzyków) cieszą się, że wreszcie prawa twórców (w tym dziennikarzy) będą chronione, a ich praca uczciwie opłacana. Przeciwnicy z kolei (lokalni gracze zajmujący się dystrybucją cudzych treści – np. Wykop.pl, stowarzyszenia producentów elektroniki czy Parlament Studentów RP) wieszczą śmierć wolnego Internetu. Różne głosy słychać również ze strony internetowych gigantów. Jedni twierdzą, że to oni najwięcej stracą na nowych przepisach, inni wręcz przeciwnie: przewidują ogromne zyski.
Dyrektywa ma przede wszystkim przyczynić się do ochrony interesów internetowych twórców i wydawców, którzy będą mogli szybciej i skuteczniej dochodzić swoich praw. Walka z kradzieżą własności intelektualnej ma być efektywniejsza, a same dobra niematerialne lepiej strzeżone przez prawo Unii Europejskiej. Wszystko rozbija się jednak o dwa kontrowersyjne przepisy, które mogą zrewolucjonizować dotychczasowe funkcjonowanie Internetu w bolesny dla użytkowników sposób.
Dwa punkty sporne
Art. nr 11 zezwala na wprowadzenie tzw. podatku od linków. Właściciel/wydawca medium w sieci będzie miał prawo do czerpania zysków z powoływania się na jego materiały. Twórcy dyrektywy doszli do wniosku, że skoro przytaczamy konkretne źródło, będzie ono mogło rościć sobie prawa do wynagrodzenia. Zapis nie precyzuje jednak, jakie miałyby to być kwoty – stawki mają być uzgodnione podczas procesów negocjacyjnych z poszczególnymi państwami należącymi do UE. Wiadomo jednak, że najwięksi sieciowi gracze: Google i Facebook nie zamierzają płacić indywidualnym wydawcom za umieszczanie odnośników w swoich zasobach. W efekcie hasła odsyłające do tekstów redakcji/autorów chcących zarobić na linkach, nie pojawią się w wynikach wyszukiwania.
Drugi kontrowersyjny zapis (art. 13) zakłada nałożenie na właścicieli portali, serwisów, blogów i agregatów (np. Torrenty.org) oraz dostawców usług internetowych (Play, UPC czy Netia) obowiązek skanowania treści tworzonych przez klientów i czytelników. Wszystko po to, by odbiorca nie miał kontaktu
z treściami niezgodnymi z prawem, (a tym bardziej nie tworzył ich ani nie rozpowszechniał).
Oznacza to, że firma doprowadzająca sieć wejdzie w posiadanie narzędzi do monitorowania aktywności swoich klientów. Będą nimi dysponować również zarządcy treści internetowych (np. administratorzy fanpage’ów). Zamieszczanie obraźliwych postów, udostępnianie zdjęć, do których nie ma się praw czy dzielenie się nielegalnymi materiałami będzie na bieżąco zwalczane. Sprawa może pójść o krok dalej – niewykluczone, że praktykowane będzie również filtrowanie treści
z kategorii tych „niewygodnych” dla danego medium.
Wirtualny odwrót
Podejście do wolnej twórczości w sieci diametralnie się zmieni. Skoro w gestii usługodawców ma teraz leżeć troska o jakość i legalność materiałów tworzonych przez klientów, można przypuszczać, że za kilka lat podstawowa działalność firm typu Netia zostanie rozszerzona do dbania o netykietę i przestrzeganie praw autorskich przez użytkowników Internetu. Trudno sobie wyobrazić, że dostawcy łączy internetowych mieliby temu wszystkiemu sprostać.
– Ostatnie prawo regulujące ten obszar przyjęto około 15. lat temu, co wobec szybkiego rozwoju technologii pokazuje, że zmiana jest rzeczywiście potrzebna. […] Nie podważam kwestii wynagradzania twórców i zgadzam się, że te mechanizmy należy poprawiać. Jednak to, czego nam zabrakło, to zadbanie o prawa użytkowników – powiedział w wywiadzie dla Polskiego Radia 24 Aleksander Tarkowski z Fundacji Centrum Cyfrowe.
Komentując nowe regulacje, mocnych słów na antenie radiowej Trójki użył polityk i artysta Paweł Kukiz. – Art. 13 to artykuł o cenzurze – ostrzegł poseł
i przypomniał, że zapis mówi o tym, iż „firma dostarczająca usługi będzie posiadać narzędzia do monitorowania aktywności klienta.” – Czyli takie mini-ABW powstanie – zauważył muzyk. – Każdy dostawca, nawet sieć osiedlowa będzie miała instrumenty, by inwigilować, sprawdzać swoich klientów – stwierdził Kukiz. – To brzmi bardzo groźnie – dodał.
– Nie ma woli zabierania internautom czegokolwiek. Jest natomiast potrzeba uregulowania sytuacji, w której pełnia przychodów pozostaje w rękach ludzi niemających żadnego wpływu na tworzenie dzieł. Temu ma służyć dyrektywa UE – powiedział z kolei poseł Tadeusz Zwiefka (który pracował nad kształtem dyrektywy) w wywiadzie dla „Newsweeka”.
Aktualnie zapisy dyrektywy są negocjowane w każdym z państw członkowskich. Jeśli którykolwiek rząd stwierdzi, że dokument zawiera nieodpowiednie przepisy, może wpłynąć na zmianę kształtu rozporządzenia.
W kilkudziesięciu miastach europejskich odbyły się demonstracje przeciwników dyrektywy. Miały one miejsce również w Polsce. Według ustaleń portalu Chip.pl,
w protestach uczestniczyło zwykle od 100 do 400 osób: najwięcej w Krakowie i Warszawie, najmniej w Bielsku-Białej i Poznaniu.
Zmiany w unijnym prawie, które z założenia miały być ewolucją służącą na korzyść autorów i wydawców, mogą okazać się gwałtowną rewolucją dotykającą przeciętnego użytkownika Internetu. Pozostaje czekać na dokładne ustalenia po negocjacjach z krajami członkowskimi – być może doprowadzą one do tego, że dyrektywa przybierze łagodniejszą formę.
*
Dyrektywa nazywana jest nieoficjalnie ACTA 2, ponieważ uznaje się ją za rozszerzenie Umowy handlowej dotyczącej zwalczania obrotu towarami podrabianymi (Anti-Counterfeiting Trade Agreement, ACTA) z 2012 r. Dokumnent zawierał zapisy dotyczące ochrony własności intelektualnej, które – zdaniem krytyków – ograniczałyby swobodne funkcjonowanie Internetu. Doszło wtedy do ataków hakerskich na rządowe witryny w proteście przeciwko umowie, do których przyznali się „Anonimowi” („Anonymous”). Ponadto przez Europę przetoczyła się fala protestów przeciwko ACTA. Do podpisania umowy ostatecznie nie doszło – nie poparł jej Europarlament.