Na półwysep przyjeżdża coraz mniej turystów, padają kolejne lokalne firmy, a w bankach brakuje pieniędzy. Rok po aneksji Krymu przez Rosję jego mieszkańcom wcale nie żyje się lepiej. Obietnice, że pod rządami Moskwy wszystko będzie wspanialsze okazały się puste i bez pokrycia. Po euforii związanej z przyłączeniem do Rosji nie ma śladu, a Krym zmienia się w samotną, odciętą od świata wyspę.
Oleg na Krymie mieszka od zawsze. Jak opowiada dziennikarzom Foreign Policy – tutaj się urodził, tu dorastał i zaczął prowadzić swój pierwszy biznes. Mężczyzna założył szkołę nurkowania, która z roku na rok prosperowała coraz lepiej. Turystów nie brakowało, a wody wokół półwyspu idealnie nadają się do uprawiania tego sportu. Tak było jeszcze rok temu za czasów Ukrainy. Potem było referendum w sprawie przynależności półwyspu, w którym Oleg poparł jego przyłączenie do Federacji Rosyjskiej. Dzisiaj właściciel szkoły nurkowania, żeby jakoś wiązać koniec z końcem pracuje jako miejski taksówkarz. Obiecujący biznes trzeba było zamknąć. Przez aneksję i wojnę na wschodzie Ukrainy spadła liczba turystów, a wielkie rosyjskie firmy które przybyły na Krym dobiły drobnych lokalnych biznesmenów. Takich Olegów na Krymie są setki.
A miało być tak pięknie
Rok temu będąca integralną częścią Ukrainy Autonomiczna Republika Krymu przestała istnieć. W nielegalnym i jak twierdzi wielu ekspertów sfałszowanym głosowaniu 96 procent mieszkańców Krymu, w większości zamieszkanego przez etnicznych Rosjan, opowiedziało się za jego przyłączeniem do Federacji Rosyjskiej. W ten sposób w miejsce autonomicznej republiki powstał Krymski Okręg Federalny. Zwolennicy aneksji przekonywali, że teraz będzie lepiej, wzrosną pensje, rozwinie się biznes, będzie się żyło dostatniej. Nowa nazwa i status półwyspu nie przyniosły rozwiązania dotykających go problemów. Z czasem tylko je pogłębiły.
Jednym z pierwszych działań Kremla tuż po aneksji Krymu było zrównanie dotychczasowych pensji i emerytur jego mieszkańców z tymi rosyjskimi. Na początku, biorąc pod uwagę, że świadczenia wypłacane przez Ukrainę były niższe od tych jakie oferowała Moskwa, sytuacja materialna lokalnej społeczności poprawiła się. Szybko jednak nadwyżka w zarobkach została zniwelowana trzykrotnym wzrostem cen żywności. – Przez izolację półwyspu, który nie ma lądowego połączenia z Rosją pojawił się problem jego aprowizacji w podstawowe dobra spożywcze. Teraz trzeba je na Krym dostarczać coraz częściej drogą morską albo powietrzną co wpływa na ich cenę. Z tym związana jest też kuriozalna sytuacja, w której na półwysep z Rosji przyjeżdżają niektóre towary ukraińskie tylko ze zmienionymi metkami. Są sprzedawane jako te o wyższej jakości, a przez to kosztują więcej” – opowiada Tomasz Czuwara z pomagającej Ukrainie fundacji Otwarty Dialog. Z wzięciem większych pieniędzy na zakup drożejących towarów mieszkańcy Krymu też mają problem. Kiedy w marcu 2014 roku półwysep został przyłączony do Rosji, Bank Narodowy Ukrainy oświadczył, że nie zezwoli na działalność na terenie kraju żadnego banku, który ma swoją filię na Krymie. Po tej groźbie największe instytucje finansowe, także te rosyjskie, zamknęły swoje oddziały. W konsekwencji, obecnie na półwyspie działa tylko kilka mniejszych banków, a mieszkańcy mają problemy z wypłatą gotówki czy obsługą bankowości internetowej. Z powodu sankcji nałożonych przez Zachód na Rosję transakcje z użyciem kart płatniczych właściwie zostały uniemożliwione. Przez nagłe wprowadzenie przez rosyjskie władze rubla do obiegu pieniężnego na Krymie ograniczono limity wypłaty gotówki.
Chaos powstał nie tylko w strefie finansowej. Wciąż ogromne trudności sprawia wymiana dokumentów z ukraińskich na rosyjskie. Na korytarzach urzędów cały czas czekają ludzie, którzy musza wymienić akty własności mieszkań, dowody rejestracyjne czy akty urodzenia. Urzędnicy z kolei nie zawsze mogą je wydawać bo Ukraina zablokowała dostęp do rejestrów i ewidencji, a administracja Krymu nigdy takich nie prowadziła. Problemu nie ma tylko z rosyjskimi paszportami bo te wydano już wszystkim. Z kolei gdyby ktoś chciał zadzwonić do urzędu i zapytać czy jego dokumenty są już gotowe do odbioru może mu się to nie udać. Ukraińcy zaraz po aneksji odcięli na półwyspie sieć telefonii, a operacja wymiany starej, niedziałającej na nową rosyjską jeszcze się nie zakończyła.
Gdzie ci turyści?
Kiedy w lutym i marcu prorosyjscy mieszkańcy półwyspu zrywali godła i flagi ukraińskie ze wszystkich urzędów nie zdawali sobie sprawy, że tym samym zrywają także z połączeniem Krymu ze światem. Tuż po ogłoszeniu przez Federację Rosyjską aneksji półwysep stał się de facto wyspą. Granicę lądową z Ukrainą bardzo trudno przekroczyć. Pociągi często stoją na przejściu ponad 4 godziny. Nie lepiej wygląda przejazd samochodem. Celnikom ukraińskim zdarza się zawracać posiadaczy rosyjskich paszportów. Z międzynarodowego lotniska w Sewastopolu samoloty przestały latać w innym kierunku niż do Moskwy. Z Rosji przez licząca 41 kilometrów cieśninę kerczeńską kursują promy. Choć na razie ich rejsy odbywają się bez zakłóceń, zimą nie przepłyną wód Morza Czarnego bez pomocy lodołamaczy.
Krym został odcięty od świata także w wymiarze finansowym. Półwysep, wraz z aneksją został pozbawiony wszystkich pieniędzy, które płynęły z Kijowa. Jak duża to strata mogą świadczyć dane Ośrodka Studiów Wschodnich, z których wynika, że w 2013 roku budżet Krymu w 2/3 składał się z pieniędzy otrzymanych od władz ukraińskich. Kolejnym aspektem odcięcia się Krymu od Ukrainy są ciągłe problemy z dostawą prądu i wody. Półwysep w 80 proc. był uzależniony od dostaw tych mediów z Ukrainy. Choć Kijów w całości nigdy nie odetnie wody i energii, bo de facto oznaczałoby to uznanie bezprawnej rosyjskiej aneksji, to stałość ich dostaw została zakłócona.
Głównym i najbardziej odczuwalnym dla gospodarki półwyspu skutkiem odcięcia się od Ukrainy jest spadek liczby turystów. Do czasu aneksji Krym był turystyczną mekką. Przepiękne widoki, urozmaicona linia brzegowa i zabytki przyciągały co roku miliony osób z całego świata. Z powodu aneksji półwyspu, utrudnieniom w podróżowaniu i wojnie na wschodzie Ukrainy, Krym w 2014 roku odwiedziło tylko 2 miliony ludzi. To o 5 milionów mniej niż w roku ubiegłym. Z powodu zastoju w turystyce upadło 60 proc. małych i średnich przedsiębiorstw. Jak szacują analitycy Ośrodka Studiów Wschodnich Krym stracił przez to nawet 5 miliardów dolarów. Ubożejącą gospodarkę półwyspu za wszelką cenę próbuje ratować Moskwa. – Szacuje się, że tylko w pierwszej fazie, tuż po zajęciu Krymu Rosja wydała na niego ponad 4,5 miliardy dolarów. Żeby podnieść nadszarpniętą przez kryzys gospodarkę półwyspu szacuje się, że Moskwa musi wydać łącznie nawet 80 miliardów dolarów. Tych pieniędzy Kreml po prostu nie ma. Ministerstwo Finansów już rozważa przesunięcie środków z inwestycji na Syberii, na pomoc dla półwyspu – opowiada o problemach finansowych Moskwy Tomasz Czuwara.
Koniec z wolnością
Niemal równo z aneksją na Krymie rozpoczął się podział na lepszych i gorszych. Lepszymi byli oczywiście mieszkańcy będący etnicznymi Rosjanami, „gorszymi” z kolei Ukraińcy i Tatarzy. Na półwyspie gdzie etniczni Ukraińcy stanowią 1/4 mieszkańców, ze szkół zniknął język ukraiński, a historia jest uczona tylko w wersji, którą zaakceptował Kreml. Ci Ukraińcy, którzy nie zdecydowali się uciec zostali zmuszeni do przyjęcia rosyjskich paszportów. Wszelkie próby protestu czy manifestowania swojej ukraińskości są natychmiast dławione przez władze. Standardy demokratyczne zostały dopasowane do tych panujących w Rosji. Przedmiotem ataków stała się także ostoja ukraińskiego języka i kultury czyli kościół prawosławny Patriarchatu Kijowskiego. Choć Rosja oficjalnie nie chce zamykać świątyń tego obrządku, to prawosławni księża coraz bardziej się tego obawiają. Głowa ukraińskiej cerkwi na Krymie arcybiskup Kliment powiedział w wywiadzie dla „The Washington Post”: -Wstaję rano i boję się przyszłości. Zamykają ukraińskie szkoły i gazety. Pozostał już tylko ukraiński kościół.
Drugim „wrogiem” nowych władz są rdzenni mieszkańcy półwyspu czyli Tatarzy, którzy stanowią około 12 proc. ogółu jego mieszkańców. Ludność tatarska wiele razy w historii została ciężko doświadczona przez Rosję. W 1944 roku na rozkaz Stalina Tatarzy krymscy zostali oskarżeni o współpracę z hitlerowskimi Niemcami i deportowani do Azji Centralnej. Choć duża część społeczności wróciła na półwysep w latach 80. ten był już zamieszkany w większości przez etnicznych Rosjan. Moskwa, która po aneksji boi się, że Tatarzy mogą być „elementem wywrotowym” znacznie ograniczyła ich prawa. Wielu liderów opozycji zostało aresztowanych i stanęło przed sądami, często za niepopełnione przestępstwa kryminalne. Meczety i tatarskie szkoły są przeszukiwane przez rosyjską policję i Federalną Służbę Bezpieczeństwa. Z tatarskich mediów została na półwyspie tylko telewizja ATR, ale zmuszono ją do nadawania treści wyłącznie rozrywkowych i kulturalnych. Dramat Tatarów najlepiej oddają słowa jednego nich, z którym rozmawiał Tomasz Czuwara – Moi rodzicie urodzili się na zsyłce w Kazachstanie, ja się urodziłem w Tatarstanie, a dziecko poczęło się co prawda w końcu na Krymie, ale urodziło w Rosji.
Z ręką w nocniku
Władimir Putin kiedy przyłączał Krym do Federacji Rosyjskiej nie robił tego dla dobra jego mieszkańców. Ich los go nie obchodził. Potrzebował półwyspu do celów propagandowych. Dzięki aneksji społeczne poparcie dla jego polityki wzrosło jak nigdy dotychczas. Teraz ci, którzy go nie obchodzili zaczynają narzekać. Publicznie większość mieszkańców Krymu popiera przyłączenie półwyspu do Federacji Rosyjskiej. Oleg, ten który stracił firmę turystyczną, wciąż twierdzi w rozmowie z dziennikarzami „Foreign Policy”, że problemy są przejściowe, że będzie lepiej. Ludzie w rozmowach na ulicy wychwalają politykę Władimira Putina i są dumni z bycia Rosjanami. Nieoficjalnie po roku „nowej tożsamości” i związanych z nią problemach entuzjazm spada. Jeden z krymskich dziennikarzy tatarskiego pochodzenia mówi w rozmowie z Newsweekiem, że coraz więcej Rosjan, którzy poparli aneksje jest rozczarowanych. Jego zdaniem na ulicach krymskich miast można już usłyszeć głosy, że „za Ukrainy” było lepiej. Ludzie są niezadowoleni bo mimo obietnic ich sytuacja wcale się nie poprawiła. Choć pewien rodzaj przebudzenia nadchodzi i może będzie on przestrogą dla innych regionów chcących się znaleźć „pod skrzydłami Moskwy”, dla Krymu na „ratunek” już za późno. Tomasz Czuwara dodaje – Coraz więcej oczu się otwiera i ludzie uświadamiają sobie, że na refleksję był czas wcześniej, że teraz obudzili się z ręką w nocniku.