Z Katatonią przez śniegi

Katatonia kolejny raz gości na półkach sklepów muzycznych. Jak zawsze jest depresyjnie, wielowymiarowo i z lekką dozą progresywnego grania. Choć najbardziej pasująca do Katatonii jesień już minęła, zimowe pejzaże również zachęcają do posłuchania nowego „Dead End Kings”.

Niegdyś muzykę szwedzkiej grupy można było zmieścić w dwóch słowach – doom metal – lecz po kłopotach zdrowotnych wokalisty zespół stworzył swój charakterystyczny styl, do którego, na upartego, można przypiąć metkę „progresywny metal/rock”. Katatonia stała się bardziej wymagająca – o ile pierwsze, metalowe wydawnictwa od początku podbijały uszy i serca słuchaczy, późniejszych albumów słuchało się ze zdziwieniem i sceptycyzmem, by dopiero po upływie czasu odkryć kunszt odmienionego zespołu. Dotyczy to także nowego albumu, do którego trzeba się przyzwyczaić tak jak do wytrawnych win.

Szczęśliwego nabywcę płyty wita turpistyczna okładka, przedstawiająca ptasie truchło w zimowej scenerii. Jak na Katatonię jest to trochę wyeksploatowany motyw (skojarzenia z „Brave Murder Day”) ale projekt Travisa Smitha, długoletniego współpracownika zespołu, robi wrażenie.

„Dead End Kings” to dzieło kompletne. Składają się na nie zarówno przeszywające przesterowane partie gitarowe jak i spokojne momenty klawiszowe. Zróżnicowanie i płynne przechodzenie w inną dynamikę to domena Katatonii. Można to zauważyć chociażby w otwierającym płytę „The Parting”lub „Leech”. Nie ma tu utworu spokojnego od początku do końca, zawsze pojawia się jakaś mocniejsza partia. Płyta jest równa i ciężko określić który utwór jest najlepszy, w każdym jest coś dobrego. Te warte uwagi to na pewno: „The One You Are Looking For Is Not Here” , wyważony „Ambitions” czy „Buildings”.

Teksty Jonasa Renske są pesymistyczne – traktują o braku porozumienia między dwojgiem ludzi, uczuciu pustki i zagubienia. Są bardzo osobiste i równocześnie abstrakcyjne. Czuć skandynawską depresyjność i „brak słońca”. Nie przedstawiają konkretnej historii i są raczej urywkami sformułowań wyrażających emocje.

Wspaniałe, jakże charakterystyczne riffy, pięknie brzmiące przestery i perkusja oraz dopełniający całości wokal – oto co można znaleźć na nowej płycie szwedzkiego zespołu. Co bardzo ważne, „Dead End Kings” to stary dobry styl Katatonii ale nie jest on żadnym odgrzewaniem kotleta. Pamiętając o wcześniejszych dokonaniach zespół poszukuje nowych stylistycznych rozwiązań, dzięki czemu płyta ma swój własny charakter. Jaki? O tym najlepiej przekonać się samemu.

 
Zespół: Katatonia
Tytuł: Dead End Kings
Wytwórnia: Peaceville Records
Data premiery: 27 sierpnia 2012

Kierunek NGO? Trzeci sektor nie dla wszystkich
Trzeci sektor w Polsce wciąż pozostaje niszowym środowiskiem na rynku...
Satyrykon – kto najlepiej wbija szpile

Empatia i satyra – ten antagonistyczny duet był bohaterem międzynarodowego...

Belfast. 99 ścian pokoju
W roku 2009 Polska rozegrała zaciekły mecz z Irlandią Północną...
Szyk, klasyka, słonie
Fotografia mody to pojęcie szerokie i głębokie. Bo chociaż sama...