Czy Terry Richardson naprawdę należy do grona artystów, którzy swoją pracę wykorzystują do tego, by dopuszczać się niecnych czynów? Czy molestuje swoje modelki, żeruje na niewinności i niedoświadczeniu, całą patologię tłumacząc zasadami kierującymi przemysłem fotograficznym?
Wybaczcie zbyt ostre być może pytanie, które stawiam na samym początku, ale po przeczytaniu parunastu artykułów na temat Richardsona, trudno go nie zadać. Tymczasem, kiedy zaglądam na stronę fotografa na Facebooku, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że niezwykle sympatyczny z niego facet… Znalazłam co prawda kilka zdjęć, na których się NIE uśmiecha – co może być już na swój sposób podejrzane – na pozostałych jednak pozuje, uśmiechając się od ucha do ucha, głównie ze swoimi sławnymi modelkami. Trzyma przy tym zazwyczaj dwa kciuki podniesione do góry na znak, że… wszystko jest OK! Ów uśmiech i owe kciuki stały się już chyba znakiem firmowym artysty. Jego ulubioną modelką jest Lady Gaga, z którą oczywiście się zaprzyjaźnił. Piszę „oczywiście”, ponieważ dla mnie wizerunek ekscentrycznej piosenkarki, lubującej się w strojach rodem z filmów sado-maso i teledyskach, na których śpiewanie jest jedynie tłem dla popisów perwersji oraz image twórcy, którego domeną są zdjęcia skąpo bądź wcale nieubranych kobiet (także w towarzystwie samego fotografa), m.in. podczas inscenizowanych aktów seksualnych, wydają się doskonale ze sobą współgrać.
Być może dlatego właśnie oboje tak dobrze się rozumieją i publicznie manifestują swoją zażyłość. We wrześniu 2012 roku Lady Gaga zgoliła sobie nawet część głowy z dedykacją dla zmarłej matki fotografa. Prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie…Trzeba przyznać, że zdjęcia Richardsona – nawet na jego facebookowej stronie – przegląda się bardzo przyjemnie. Gwiazdy, które na co dzień aż do znudzenia można oglądać w kolorowych czasopismach na całym świecie, wyglądają na jego fotografiach niezwykle naturalnie, nawet w swojej ekscentryczności. W dodatku każda z sesji zawiera zdjęcie, na którym gwiazda pozuje u boku samego mistrza. Na jednym nogą oplata go Rihanna, na innym on wgryza się w szyję Lindsay Lohan czy obściskuje z Donetellą Versace i Cameron Diaz. Richardson robi sobie również zdjęcia z zespołami punkowymi (Blink 182), sportowcami (Kobe Bryant), a nawet politykami (Barack Obama). Kiedy u boku artysty widzimy uśmiechniętych modeli, jesteśmy skłonni uwierzyć, że z Terrym Richardsonem pracuje się równie dobrze, jak wychodzi na zdjęciach. Tymczasem jego reputacja jest już na tyle zszargana, że trudno w internecie znaleźć artykuł, w którym obok jego nazwiska nie pojawiałyby się sformułowania „seksafera”, „molestowanie”, „wykorzystywanie” czy „penis”.
Karierę fotograficzną Terry Richardson rozpoczął po studiach, kiedy rozstał się z gitarą basową i zespołem rockowym o wdzięcznej nazwie Invisible Government. W szkole uchodził raczej za osobę nieśmiałą, wycofaną, mającą spore problemy z adaptacją w społeczeństwie. Start w zawodzie ułatwiła mu matka, zapoznając syna z fotografem Tonym Kentem, który zatrudnił młodego Richardsona jako swojego asystenta. Smykałkę do fotografii odziedziczył po ojcu, Bobie Richardsonie – także fotografie mody, który cierpiał na schizofrenię oraz uzależnienie od narkotyków, co z pewnością nie pozostało bez wpływu na życie syna. Terry, wychowywany w Hollywood, od dziecka obracał się w towarzystwie modelek i projektantów mody, trudno zatem jednoznacznie stwierdzić, że jego kariera rozpoczęła się w momencie, w którym sam wziął do ręki aparat. W fotografii mody tkwił od zawsze, co znacznie ułatwiło mu późniejsze budowanie własnej pozycji oraz skróciło drogę do sukcesu.
Przez lata nawiązał kontakty z najsłynniejszymi markami świata. Robił kampanie dla Yves Saint Laurent, Toma Forda, Aldo, Diesel czy Supreme, a jego prace ukazywały się m.in. w „Vouge”, „Rolling Stone” i „Vanity Fair”. Ze swojego nazwiska uczynił markę i dziś nie musi zabiegać o fotografowanie najpiękniejszych tego świata – sami do niego przychodzą. I część z nich sama się przed nim (i z nim) rozbiera…
Największy skandal, który wywołał prawdziwą lawinę zarzutów wobec artysty, wybuchł po tym, gdy jedna z byłych modelek Richardsona dosyć szczegółowo opisała przebieg sesji, w trakcie których pozowała mu nago. W swoich wspomnieniach opowiada, że podczas pierwszego spotkania fotograf zachowywał się całkiem przyzwoicie. Zrobił jej herbatę, opowiedział parę anegdotek, zachęcił do rozmowy… jednym słowem z godnością pełnił rolę dobrego gospodarza. Jedynym elementem, który zaskoczył i lekko zniesmaczył dziewiętnastoletnią wówczas modelkę, była prośba fotografa o to, by nazywała go „wujkiem Terrym”. Druga sesja była już bardziej szokująca. Modelka poinformowała Richardsona, że akurat ma okres i chciałaby pozować w bieliźnie. „Wujek Terry” na ową informację zareagował ponoć w wyjątkowo entuzjastyczny sposób, prosząc ją o to, aby wyjęła tampon i… dała mu go do zabawy! W wesoły i niezwykle przyjazny sposób (którym ponoć potrafi rozbroić niejedną modelkę) stwierdził: „Uwielbiam tampony!”. Gdy modelka grzecznie odmówiła, fotograf zrzucił z siebie wszystkie ubrania i okryty jedynie licznymi tatuażami, zaproponował, aby to jemu zrobiła parę zdjęć. Zaszokowana jego zachowaniem, jak również rozmiarem gigantycznego penisa swojego modela, przystała na tę propozycję. W międzyczasie asystent Richardsona robił zdjęcia modelki fotografującej nagiego fotografa. Ten natomiast rzucał nazwiskami wpływowych przyjaciół, zastanawiając się głośno, czy nie mógłby aby zabrać jej ze sobą na parę spotkań i przedstawić śmietance towarzyskiej modowego światka.
W swoich zwierzeniach modelka sama przyznaje, że ponieważ miała dziewiętnaście lat, roztaczane przed nią wizje oszałamiającej kariery działały na nią niemal paraliżująco. Od słowa do słowa pozwoliła zaciągnąć się na kanapę, a fotograf poprosił, aby dotknęła jego członka. Chwilę później miał powiedzieć: „Jeżeli doprowadzisz mnie do orgazmu, dostaniesz piątkę”. Dziewczyna, jak zahipnotyzowana, spełniła życzenie. Z perspektywy czasu wspomina, że atmosfera, jaka panowała wśród ludzi znajdujących się w studio, była tak nieadekwatna do sytuacji, tak wesoła, beztroska i luźna, że miała poczucie, iż nikt nie żąda od niej niczego niewłaściwego. Czuła, że swoją odmową zepsułaby innym doskonałą zabawę i wyszła na sztywniarę… Kiedy wykonała już „zadanie”, uśmiechnięty asystent Terry’ego podał jej ręcznik, by mogła wytrzeć rękę. Potem opuściła studio. Miała wrócić za kilka dni po czek. Nie wróciła. Po latach pisze, że nie ma żalu do Richardsona i skoro nie żywi już do niego urazy, chętnie odbierze swoją zapłatę.
Dziennikarze bezksutecznie próbowali uzyskać komentarz Richardsona do owej historii. Artysta wielokrotnie zaprzeczał, aby kiedykolwiek kogokolwiek zmuszał do robienia rzeczy wbrew swojej woli. Możliwe jednak, że posiada własny pogląd na temat tego, czego nastoletnie modelki chcą, a czego nie chcą robić. I że nie wie, że otaczając je w studio grupą ludzi, którzy dają złudzenie bezpieczeństwa i komfortu, mamiąc obietnicami wprowadzenia w wielki świat i uśmiechając się przyjaźnie, jak gdyby chodziło o drobną przysługę, robi im pranie mózgu. A może faktycznie nie robi niczego niewłaściwego, skoro po tylu latach i niezliczonych oskarżeniach o wykorzystywanie swoich modelek, coraz to nowe twarze i ciała pojawiają się na jego zdjęciach i nie brakuje chętnych, którzy chcieliby stanąć przed jego obiektywiem…