Konkurs World Press Photo jest dziś imprezą niemal tak popularną jak filmowe Oskary, konkurs Eurowizji czy Puchar Świata w skokach narciarskich. WPP należy do globalnej popkultury, ale jest też miernikiem wartości i w pewien sposób także kryterium popularności tematów fotoreporterskich czy aktualnych manier estetycznych.
Ogłoszenie wyników konkursu, które zwykle odbywa się w drugi piątek lutego około południa, jest momentem wyczekiwanym przez media. Jak w każdej rywalizacji, ważna jest odpowiedź, czy faworyci są górą, czy utonęli, czy drużynowo jak zwykle obywatele zza Oceanu położyli na łopatki resztę świata i czy nasi też coś uszczknęli. Wieczorne wiadomości w niemal wszystkich telewizjach świata pokazują nagrodzone zdjęcia, a sobotnia prasa poświęca wyróżnionym fotografiom rozkładówki i opatruje je komentarzami. Co ciekawe, prawie wszyscy posługują się ledwie dwudziestoma tymi samymi zdjęciami, przesłanymi przez organizatorów konkursu do wszelkich telewizji, radiostacji, agencji prasowych oraz redakcji gazet i czasopism. To klasyczny przejaw globalizacji. Dlaczego akurat te kadry, wiedzą tylko członkowie Fundacji z Amsterdamu, organizującej konkurs.
Dwadzieścia i wszystko
Wśród nagrodzonych jest wiele zdjęć ważniejszych i ciekawszych, ale zobaczą je tylko zawzięci miłośnicy fotografii prasowej, którzy zanurzą się w kompletny materiał pokonkursowy, dostępny jedynie na stronie internetowej organizatorów. Nawet na wystawie objeżdżającej świat prezentowane są tylko wybrane zdjęcia. Niektórzy wydawcy prasowi na własną rękę kontaktują się z nagrodzonymi fotografami i bezpośrednio od nich uzyskują materiał do publikacji, by nie mieć tego, co cała reszta.
Te dwadzieścia zdjęć dołączonych do komunikatu z wynikami daje pewne wyobrażenie o tym, co uważa się za ważne i wysoko cenione. Największe dyskusje zawsze wzbudza nagroda główna – „Zdjęcie roku”. I prawie zawsze dzieli środowisko fotograficzne i czytelników prasy. Tegoroczna nagroda także wywołała gorące spory. Nie ma się czemu dziwić. Jeśli nie zna się okoliczności, w jakich wykonane zostało zdjęcie, z trudem można określić czas i miejsce jego powstania. Obraz ukazuje trzy kobiety, które
późnym wieczorem weszły na dach budynku. Jedna lekko rozmazana, najprawdopodobniej poruszała się w czasie fotografowania, druga przysiadła na chwilę, a trzecia coś wykrzykuje. Dach budynku wygląda niczym taras otoczony murkiem zapewniającym bezpieczeństwo. Kobiety sprawiają wrażenie odpoczywających po trudach całodziennej pracy. Mężowie, zapewne przywiązani do tradycji, oglądają w telewizji boks lub mecz piłki nożnej, a ich towarzyszki mogą w tym czasie spokojnie poplotkować, a nawet wymienić uwagi z sąsiadkami z dachu naprzeciwko. Od strony fotograficznej zdjęcie jest zdecydowanie udane i wciągające. Stonowane kolory uspokajają obraz i nadają mu pewną powagę. Energię wprowadzają rozświetlone okna piętra pod dachem i budynku znajdującego się nieco z tyłu. Przyciemnione narożniki kadru koncentrują uwagę na centrum, a tu właśnie znajdują się trzy bohaterki. Dopiero podpis wyjaśnia, że te kobiety są Irankami protestującymi przeciw wynikom wyborów prezydenckich w ich kraju. Zdjęcie robi wrażenie za sprawą estetycznych środków fotograficznych, a nie przez treść, która zdecydowanie jest nieczytelna. Najwyraźniej dla jury tematem numer jeden zeszłego roku były wybory w Iranie (nie jestem pewien, czy dla reszty świata też), stąd nagroda, ale zdjęcie jest letnie emocjonalnie, bardziej mieści się w zbiorze „sztuka” niż „fotografia prasowa”. Poza plastyczną urodą, ma jeszcze jedną zaletę – nikogo nie dotknie.
Wśród nagrodzonych zdjęć był jeszcze jeden materiał z Iranu, ale już nie tak łagodny w treści i nie tak urzekający wizualnie. Ukazywał determinację Irańczyków, nie zgadzających się z przegraną kandydata bardziej otwartego na współczesność. Żadne zdjęcie z tego reportażu nie znalazło się wśród tych rozesłanych do prasy, gdyż był on zbyt niepokojący i w natrętnie naturalistyczny sposób ukazywał zmagania przeciwników reżimu z jego obrońcami.
Zdjęcia wygrywające w ostatnich latach World Press Photo zwykle bardzo łagodnie opowiadają o dzisiejszym świecie, czego wynikiem jest ożywiona dyskusja przy ich ocenie i posądzanie jurorów o hołdowanie poprawności politycznej. Szczęśliwie tegoroczny konkurs przyniósł wiele arcyciekawych reportaży, które poruszają ważne sprawy współczesności, a zrealizowane są w wyrafinowany, ale jednocześnie czytelny wizualnie sposób. Największe zainteresowanie wzbudziły kategorie związane z wydarzeniami. Niestety, ciągle jesteśmy świadkami dramatycznych konfliktów wojennych, katastrof, bratobójczych walk, gangsterskich zbrodni. Konkurs nie może unikać takich tematów i nie może uciekać od rzetelnego ich przedstawiania. Zdjęcia z tegorocznego konkursu po raz kolejny pokazały, że Afryka ciągle tkwi w wojennej pożodze, Ameryka Łacińska to teren walk gangów narkotykowych, konflikt palestyńsko–izraelski nie ma końca, a amerykańskie wojny ciągle nie przynoszą rozwiązania problemu terroryzmu. Wytchnienie dla oczu i ducha dała w tym roku kategoria „sport”, bodaj najciekawsza ze wszystkich. Po zeszłorocznych zdumiewających potknięciach, jury tym razem stanęło na wysokości zadania, a praca Elizabeth Kreutz o Lance Armstrongu to prawdziwa perełka. Podobną perełką jest reportaż Eugene’a Richardsa o Amerykanach doświadczonych przez aktualne wojny.
Co wolno fotoreporterowi?
Gdy opadły pierwsze emocje związane z ogłoszeniem wyników konkursu, niespodziewanie rozpętała się dyskusja jeszcze
żywsza niż ta dotycząca „zdjęcia roku”. Jury postanowiło odebrać nagrodę jednemu z laureatów, uzasadniając to niedopuszczalną ingerencją przy cyfrowej obróbce obrazu. Początkowo wszyscy, tak jak jury, byli oburzeni postępkiem fotografa, dopóki nie zobaczyli oryginalnego zdjęcia i nie porównali go z tym wysłanym na konkurs. Wszyscy zgadzają się, że nie należy w żaden sposób fałszować rzeczywistości, a powinnością fotoreportera jest danie prawdziwego świadectwa. Stepan Rudik, autor tego feralnego zdjęcia, pozwolił sobie na wyretuszowanie maleńkiej białej plamki, wyłaniającej się spod bandażowanej dłoni, która wypełnia niemal cały kadr. Ta biała plamka to mały fragment buta chłopaka znajdującego się za głównym bohaterem. W wersji nadesłanej na konkurs tego chłopaka nie ma, jest jedynie 1/25 jego buta, tworząca szpetną i nieczytelną plamę, nie mającą żadnego znaczenia dla treści zdjęcia. Dawniej, gdy nie było cyfrowej obróbki obrazu, ta biała plamka także zniknęłaby dzięki retuszowi, ponieważ jej obecność niczego nie tworzy, nie jest żadną wartością tego kadru ani w wymiarze treściowym, ani plastycznym. Jury najwyraźniej miało potrzebę postraszenia fotoreporterów, by przypadkiem nie kombinowali z dopieszczaniem swoich zdjęć. Na ofiarę wybrano Ukraińca, autora dobrego
materiału sportowego, za którym nie stoi potężny wydawca czy agencja. Gdy przyjrzymy się innym zdjęciom konkursowym, poczynając od głównej nagrody (pięknie dopracowane przyciemnione narożniki kadru i staranna saturacja barw), bez trudu odnajdziemy liczne ingerencje w obraz. Ale to przecież drobny grzech.
Od kilku lat World Press Photo skłania się ku reżyserowanym dokumentom, które szczęśliwie w tym roku stanowiły wyraźną
mniejszość. Czy taki sposób realizacji materiału nie jest bardziej naganny niż plamkowanie? Piękna seria zdjęć senegalskich zapaśników Denisa Rouvre’go stanowi klasyczny przykład ustawiania bohaterów w kadrze. Wystylizowane studyjne portrety o wyraźnie dopracowanej cyfrowo kolorystyce urzekają urodą, światłem, barwą, kompozycją, niczym uwodzące nas zdjęcie reklamowe. Ustawiane są także prace Francesco Giustiego, ukazujące afrykańskich pięknisiów, czy Malicka Sidibe, który od zawsze starannie ustawia swoich bohaterów.
Decyzja jury na nowo otworzyła dyskusję o tym, co jest dopuszczalne i moralne w fotoreportażu, a co nie, gdzie jest granica między prawdą a fałszem. Ta dyskusja toczy się od chwili narodzin tego gatunku fotografii. Czy wolno fotografować z ukrycia, jak robił to Erich Salomon, chowając aparat pod płaszczem, w teczce i pudełku po butach, po to, by dokumentować sądzonych i polityków? Czy rozmawiając z fotografowanym bohaterem można wprowadzić go w pożądany stan emocjonalny, na pożądanym tle, jak uczyniła to Dorothea Lange, wykonując swój słynny kadr „Wędrująca matka”? Czy można nakłonić żołnierzy, by jeszcze raz wbili flagę w zdobywane wzgórze, nie pokazując twarzy, jak uczynił Joe Rosenthal na Iwo Jimie? Czy wolno przenosić czaszkę krowy na wysuszoną doszczętnie ziemię, by pokazać, czym jest straszliwa susza, jak zrobił Arthur Rothstein, szef działu fotoreportażu w tygodniku „Look” i autor jednego z najsłynniejszych podręczników o fotoreportażu „Photojournalism” z 1974 r.? Zgodnie z decyzją tegorocznego jury, należałoby wyrzucić z historii te słynne zdjęcia, bo są niecnymi manipulacjami. Tylko czy nie brakowałoby nam tych wspaniałych obrazów, genialnie oddających czas ich powstania i sytuacje ludzi na nich uwiecznionych? Czy aby tegoroczne, rewolucyjne decyzje, nie powinny być tak skrajnie wybiórcze? Choć gdyby zabrać się za wszystkich, nie byłoby co oglądać na wystawie i w albumie World Press Photo 2009.
Publikacja zdjęć ze względu na charakter serwisu, jak i wydawcę ma charakter edukacyjny.