Udało mi się jeszcze przed końcem roku 2011, obwołanego rokiem Czesława Miłosza, zakończyć lekturę wydanego nakładem wydawnictwa Znak zbioru jego wierszy. „Wiersze wszystkie” – przeszło tysiącstronicowy owoc siedemdziesięciu lat pracy, który z trudem daje się utrzymać w dłoni, to nie książka, ale raczej opasła księga.
Opasłe księgi to coś zupełnie nie na dzisiejsze czasy. Opasłe księgi stoją w bibliotekach na najwyższych półkach, przydając miejscu powagi i antykwarycznego kolorytu. Opasłą księgę zdejmuje się z półki, mrużąc oczy, do których ciśnie się kurz pokrywający ją od wielu lat. Dmucha się w zdobną, oprawę, by następnie otworzyć na chybił-trafił i utkwić wzrok w znakach, którymi pokryte są jej tajemniczo szeleszczące stronice. Omiatając wzrokiem tekst, wypatruje się wpierw ekscentrycznych zdobień, zawijasów, bestii rysowanych dawno temu na marginesach. Potem, gdy już przyzwyczai się oczy do niecodziennego widoku, gdy przekroczy się pierwsze zasieki znaków – kolczastych drutów strzegących dostępu do tajemnicy – zaczyna się z wolna wyławiać wystrzępiony przez lata, skruszały i poblakły sens. Wyczekuje się spotkania z alchemią, zimnego zapachu krypty, rycerzy i smoków. Zamiast tego natrafia się na zapisy z sądowej rozprawy o kozę, inwentarz włości mazowieckiego szlachcica albo przepis na dziczyznę ze śliwkami. Przelotny uśmiech na widok tych kilku ciekawostek, a w głębi ducha jednak rozczarowanie, że za zasłoną czaiła się taka jak nasza, proza życia. Kilka nieistniejących już dziś wyrazów, rzut oka na tę czy ową literkę, o bardziej pękatym niż w Times New Roman brzuszku. Jeszcze kilka stronic, wertowanych z każdą kolejną coraz mniej uważnie i odłoży się opasłą księgę na miejsce z myślą, że przyszło się tu w innej, niecierpiącej zwłoki sprawie.
Tak też zapewne postąpimy ze zbiorem wierszy Miłosza. Przelecimy (ważne w dzisiejszych czasach słowo!) wzrokiem po wersetach, spisie treści, przeklepiemy w myślach jeden czy drugi wiersz. Ujrzymy poetę zamkniętego jak mucha w bursztynie w słowach i ideach, które zaoferowały mu jego czasy, słowach dziś już może nazbyt poetycznych, przypominających glazurę wylewaną na twardą jak świąteczne pierniki rzeczywistość – przyprawiających nieraz o mdłości. Eksponat do gabloty w muzeum wypełnionym wonią świeżego froterowania. Pod spodem karteczka: Czesław Miłosz – noblista, polski pisarz XX stulecia. Wielkim poetą był.
A może warto byłoby się nad księgą Miłosza pochylić? Może nas ona bowiem obdarować perspektywą nam dzisiejszym, zdaje się, niedostępną – perspektywą uczestniczenia w mijaniu świata. To, jak się zdaje, jest w poezji Miłosza najcenniejsze. Przez całe swoje długie życie zajmował się on przedstawianiem chwil, będących tylko punkcikiem na osi czasu. Rolę poezji widząc w ukazywaniu „błysku skrzydeł jaskółki, która dotknęła głowy Tyberiusza w określonym punkcie wieczności”, dążył do odczucia własnego zanurzenia w czasie. Pokazywał, że „teraz” musi być dopełnione przez „przedtem” i „potem”, by mogło zostać przeżyte w pełni. Nasza codzienność, do której jesteśmy przyzwyczajeni, z której w pędzie życia czynimy perspektywę absolutną, dopiero w zderzeniu z czymś, co przekracza horyzont naszego rozumienia, staje się zagadką. W nim dopiero to, co „najzwyklejsze, wyjęte z codzienności” zostaje „podniesione w scenę do ziemskiej podobną i niepodobną”, dzięki spojrzeniu na siebie przez pryzmat tego, co przyjdzie po nas. Zdając sobie sprawę, że już wkrótce staniemy się dla kogoś równie obcy i odlegli jak dla nas jest służąca króla Zygmunta, możemy zapytać o siebie od zewnątrz, ujrzeć naszą codzienną krzątaninę jako rozpiętą w nieskończonym pochodzie chwil.
Ma to też drugą, poniekąd odwrotną, konsekwencję. Zrywając z perspektywą absolutnego teraz, możemy ujrzeć wszystkie minione światy jako aktualne, ważne i – jak ten, w którym nam wypadło żyć – pełne sensu, który nie pyta o swoje pochodzenie. Historie odsłaniają się nam jako ciąg wydarzeń zwyczajnych, wplątanych w codzienność, zupełnie różną od naszej. Przeszłość, dopiero wtedy, gdy zostanie pomyślana jako Norwidowskie „dziś, tylko cokolwiek dalej” dotyka swojej istoty.
Miłosz zainteresowałby się rozprawą o kozę, widząc całą niezwykłość, jaką to zdarzenie zyskuje obserwowane nie tylko z perspektywy czasu, ale i przez pryzmat czasu. Mazowiecki szlachcic ze swoim inwentarzem, swoją niezrozumiałą już dla nas swojskością w świecie który był i minął, poprzez swą tajemniczą zwykłość każe i na naszą zwykłość spojrzeć jak na coś tajemniczego i niezrozumiałego. Istniejącego ku minięcia i dla minięcia. Jak zapach dziczyzny, zupełnie nie dla poetyckiego gestu, nie dla upamiętnienia historycznej chwili, a w chwili jednej z wielu, takiej jak inne, zapach wypełniający kuchnię, która jest po to, żeby kiedyś nie być.
„Wiersze wszystkie”
Czesław Miłosz
Wydawnictwo Znak
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 1408