Kiedy znany zespół obchodzi jubileusz, zazwyczaj wydaje album typu „the greatest hits”, rusza w trasę, zbija na tym fortunę i… osiada na laurach. Najnowsze wydawnictwo Happysadu – „Zadyszka” też jest składanką największych hitów, ale zamiast jubilatów wykonują je (z różnym skutkiem) zaprzyjaźnieni muzycy.
Zaproszeni wykonawcy mogli wybrać dwie drogi: albo nie zmieniać nic, albo zupełnie zmodyfikować aranżacje. Większość z nich zdecydowała się na ten drugi krok. W „Zadyszce” mamy zatem gatunkowy miszmasz, poczynając od poezji śpiewanej, a kończąc na trash metalu.
Ten muzyczny koktajl Mołotowa otwierają debiutanci z Mjut. Ich wersja „Łydki” brzmi zaskakująco świeżo. Mimo krótkiego stażu, zespół prezentuje dojrzały, brytyjski rock, zgrabnie podszyty elektroniką, z charakterystycznym chłodem i nonszalancją. Z kolei Natalie and The Losers odpływają do krainy łagodności, czyniąc z „Taką wodą być” utwór eteryczny, pełen wdzięku i niewymuszonej elegancji. Prawdziwy popis daje Czesław Mozil w swojej wersji „Zanim pójdę”. Jego groteskowa, nieco infantylna wersja, ma szansę stać się najbardziej rozpoznawalnym utworem albumu. Dobrymi interpretatorami okazali się także muzycy z grupy Naiv. Ich pomysł na „Zanim rozjadą nas czołgi” jest ostry, surowy, momentami wręcz garażowy, przez co idealnie oddaje klimat pierwowzoru. Konserwatywnych fanów Happysadu może zaskoczyć nowa, trashmetalowa wersja „Nie ma nieba” w wykonaniu Frontside. Growlingowane „Nie ma nieba, nie ma Boga” buduje niepowtarzalny, pełen niepokoju klimat. Jednak prawdziwym mistrzem reinterpretacji okazała się grupa Hurt. Ironiczny i mało optymistyczny tekst „jadociebie” („Kiedyś kupię nóż i powyrzynam wszystkich wkoło”) podano w nurcie kiczowatego disco a’la Modern Talking. Był to zabieg ryzykowny, ale bez wątpienia opłacił się.
Niestety, na „Zadyszce” zdarzają się też słabsze momenty. Największy zawód sprawiają muzycy z Enej. Zwycięzcy popularnego talent show zupełnie nie poradzili sobie z przebojem „Mów mi dobrze”. Wschodnia, momentami wręcz cerkiewna aranżacja, pozbawiła utwór pierwotnej energii i kolorytu. Ospały sposób śpiewania, kompletne niezrozumienie teksu i zbędne ozdobniki psują klimat jednego z największych hitów Happysadu. Enej wypada blado na tle mniej znanych kolegów.
Jako ostatni występują sami jubilaci.W „Manewrach szczęścia” prezentują wysoką formę, pokazując, że mimo sławy, woda sodowa nie uderzyła im do głów.
Wydawnictwo uzupełnia DVD, na którym zarejestrowano jubileuszowy koncert zagrany podczas tegorocznego festiwalu w Jarocinie. Kawalca i spółkę wspomagali wtedy na scenie m.in. Mozil, Gutek (Indios Bravos) oraz Grabaż (Strachy na Lachy). Kolorytu dodawała (użyta po raz pierwszy) rozbudowana sekcja dęta i entuzjastycznie reagująca publiczność. Oprócz samego koncertu, na płycie znajdziemy także mini film dokumentalny rejestrujący zakulisowe przygotowania do występu w Jarocinie.
„Zadyszka” nie jest wydawnictwem wybitnym. Teksty, największy atut Happysadu, są często błędnie interpretowane (Maki i Chłopaki), część aranżacji jest przekombinowana (Enej), ale zdarzają się też prawdziwe perełki, jak groteskowe „jadociebie”, czy „Długa droga w dół” w wykonaniu Drivealone. Zagorzali fani woleliby pewnie dostać porcję nowych utworów, ale zespół raczej zyskał niż stracił, wydając ten album. Okazało się, że utwory jubilatów są na tyle uniwersalnie, iż będą świetnie brzmieć niezależnie od gatunku, czy będzie to reggae, garażowy rock, elektronika czy nawet metal. Zespół może zacząć pisać nowy repertuar, zadyszka im nie grozi.