Po pokazie tego filmu we Włoszech Bertolucci został pozbawiony praw obywatelskich. Za szerzenie pornografii ukarano go również karą – w zawieszeniu – czterech miesięcy pozbawienia wolności. Odtwórczyni głównej roli przeszła załamanie nerwowe. Film uznano za skandalizujący i przekraczający granice dobrego smaku. Mowa oczywiście o głośnym „Ostatnim tangu w Paryżu”, który prawie po czterdziestu latach ma w polskich kinach swoją premierę.
Rok 1972, krótko po zniesieniu kodeksu Haysa, sprawił, że obraz bulwersował. Dziś film odbierany jest zupełnie inaczej. Dla wielu to tytuł kultowy przełamujący tabu w kinie. Dający początek szokującym filmom takich włoskich twórców jak Pasolini czy Brass. Dlatego warto zdjąć z niego otoczkę klasyki i skandalu, aby po latach „zatańczyć” z Bernardo Bertoluccim na nowo.
Punktem wyjścia opowieści jest przypadkowe spotkanie dwojga nieznajomych. On (Marlon Brando) – Amerykanin mieszkający w Paryżu – mężczyzna po przejściach, próbujący zapomnieć o samobójstwie żony. Ona (Maria Schneider) – zagubiona dziewczyna z dobrego domu, tuż przed ślubem. Ich z pozoru niewinne spotkanie kończy się zwierzęcym seksem i daje początek erotycznej grze. Paul i Jeanne. Oboje nie znają swoich imion, nie składają sobie obietnic, ani nie zwierzają się. Spotykają się w opuszczonym mieszkaniu, komunikują właściwie tylko poprzez seks. Dziewczyna, mimo odpychającego zachowania Paula, cały czas wraca.
W filmowaniu pary kochanków reżyser znajduje perwersyjną satysfakcję. Zresztą Bertolucci nie ukrywał, że chciał pokazać na ekranie własne seksualne fantazje. Błędem byłoby jednak stwierdzenie, że w filmie chodzi o erotyczne doznania bohaterów czy fantazje reżysera. Bernardo Bertolucci wciąga widza w grę. Prowokuje. Często jedynie sugeruje zbliżenie kochanków, a nie pokazuje wprost. Choć akcja rozgrywa się w Paryżu, reżyser ucieka od ekranowej wizji miasta. Nie stworzył pocztówki z obowiązkowymi punktami jak chociażby Wieża Eiffela. Bohaterowie większość czasu spędzają w pustym, wynajętym mieszkaniu, które oddaje charakter ich relacji. Pod otoczką romansu i skandalu kryje się ciekawa historia dwojga ludzi, którzy znaleźli się na zakręcie. Zamiast stawić czoła własnym demonom uciekają w zwierzęce instynkty. Romans jest aktem desperacji. On nie potrafi zrozumieć dlaczego żona popełniła samobójstwo, jest zrozpaczony. Jego młodość odeszła. W seksualnych zbliżeniach wyraża swoje cierpienie. Świetnie oddaje to Marlon Brando. Podstarzały i już zmanierowany aktor idealnie pasował do roli Paula. Z kolei młodziutka Jeanne nie wie kim jest. Denerwuje ją rodzina i narzeczony. Nie jest pewna swoich uczuć, ale chce zamanifestować niezależność. Z Paulem wreszcie doświadcza czegoś intensywnego, prawdziwego. Jest to jej droga ku dojrzałości i odnalezieniu własnej tożsamości. Jednak pikanterię szybko zastępuje gorycz.
Tango jako taniec interpretuje się w różnoraki sposób. Niektórzy odnajdują w tangu samotność, inni intymność. Dla jednych to taniec miłości i namiętności, dla drugich złości i gniewu. Kiedyś taniec prostytutek, dziś wprowadzony na konkursowe „salony”. I tak trudna w ocenie jest scena tańca bohaterów. Ich kroki niewiele wspólnego mają z tangiem. Para kolejny raz ustala własne reguły. W pijackim amoku wychodzą wszystkie emocje. Nadzieja na nowe, może nawet wspólne, życie zostaje rozwiana. Miłość, namiętność, bliskość przemieniają się w rezygnację, ból, tłumiony gniew. Czara goryczy zostaje przelana. W ostatnich scenach skrajne uczucia mieszają się ze sobą. Jednak młodość i dojrzałość, miłość i śmierć, duma i upokorzenie nie mogą współistnieć jednocześnie. Paul i Jeanne nie zatańczą już razem. Gra skończona.
„Ostatnie tango w Paryżu” po latach nie olśniewa i już nie szokuje mimo wciąż odważnych scen erotycznych. Ale film warto zobaczyć z innych względów. Bernardo Bertolucci miesza erotykę z poezją, instynkt z głębokimi uczuciami. Z filmu wybrzmiewa gorzka prawda o ludziach i ich kondycji. Do czego jesteśmy zdolni, gdy tracimy wszystko, albo nie mamy jeszcze nic.