Warszawa jest wypalonym szkieletem – miastem zamrożonych zwłok, czyhających Niemców i Rywki, która karmiona zemstą, zrobi wszystko, by przetrwać. Twardoch w „Królestwie” w swoim stylu mierzy się z wizją Warszawy znanej z „Pianisty”, z której miał nie zostać kamień na kamieniu.
„Królestwo” to kontynuacja „Króla” – najlepiej sprzedającej się powieści Szczepana Twardocha, której adaptacja jest wystawiana na deskach Teatru Polskiego, a prawa do jej ekranizacji kupił Canal+.
W najnowszej powieści Twardocha dotychczasowy świat głównych bohaterów: Jakuba Szapiry i Rywki Kij przestał istnieć. Haraczowe królestwo Jakuba, gangstera i boksera, zamieniło się w ceglaną pustynię. Rywka straciła swój interes życia, czyli luksusowy burdel. W Ziemiańskiej nie ma już Tuwima. Nad Warszawą zniszczoną po Powstaniu Warszawskim przestał czuwać wieloryb Litani. Rywka śladami Władysława Szpilmana przemierza opustoszałe miejsca, które dziś wyglądają zupełnie inaczej…
Gruzy miast latte
Plac Zbawiciela. Próżno tu szukać sojowego latte i hipsterskich klubów. Próżno tu szukać kogokolwiek. Kamienice nieopodal placu zostały spalone podobnie jak tęcza. Wzdłuż ulic straszą ruiny, bez pięter, z dziurami zamiast okien. I tak wzdłuż Marszałkowskiej aż po Aleje Jerozolimskie stoją wypalone szkielety. Kwartał po kwartale, ulica po ulicy. Rywka ukryła półprzytomnego Jakuba Szapirę niedaleko, na ostatnim piętrze Wydziału Elektronicznego Politechniki Warszawskiej, w budynku bez okien, ze śladami po trafieniu pociskiem moździerzowym. Wewnątrz zagruzowana podłoga, na niej ciężka, pogięta szafa, za nią zawalone schody, wzdłuż rozciągnięta żyłka przymocowana z jednej strony do granatu, na wypadek gdyby ktoś ich znalazł. Idealne miejsce na kryjówkę lub na przez nikogo niezakłóconą agonię. Szapiro jest cieniem samego siebie, króla przedwojennej Warszawy, jakby wraz z nią zapadł w ciężki zimowy sen. Czeka na wkroczenie Sowietów, wspominając czasy, gdy innni kłaniali mu się w pas, gdy miał najdroższe garnitury i najszybsze samochody.
Łowy
Wokół budynku Politechniki, gdzieniegdzie widnieją zachowane dachy, miejsca następnej potencjalnej kryjówki. Rywka każdej nocy przemyka bezszelestnie w poszukiwaniu jedzenia. „W zimie, w ciemnościach, w trwodze nieustającej”. Przeciska się pomiędzy poskręcanymi wnętrznościami hali na Koszykach – dziś opływającej tajskim makaronem i drogimi alkoholami. Rywka przechodzi przez zagruzowaną Koszykową – przedsionek ulicy Piusa, na której niegdyś był jej ekskluzywny burdel. Po lśniących wieżyczkach i zdobionych balkonach nie ma śladu. Do Filtrów się nie zbliża, tam jest pełno Niemców, którzy mieszkają w byłych domach oficerskich. Dalej wspina się po gruzowiskach stworzonych z zabudowań Wilczej i Poznańskiej. Mija kamienice, pod numerem 21 jedną z najstarszych w Warszawie, której spory fragment niedawno się zawalił.
Ares
Z dachu Kamienicy Frenkentela, jednego z nielicznych budynków, które nie ucierpiały w czasie wojny, Rywka obserwuje miasto. Widzi wysadzony Dworzec Główny. Wcześniej Niemcy podobnie postąpili z gettem, czyniąc z niego ceglaną pustynię, nad którą górował kościół św. Augustyna. Ulice getta: Nalewki, Karmelicka, Nowolipki wcześniej należały do Jakuba, były jego królestwem, którego mieszkańcy na zawsze zostali w Treblince. Ci, którzy przeżyli, nucą pieśni o Aresie, tym, który ponoć maluje swoje imię na murach krwią zamordowanych Niemców. Ares ukrywa się w bunkrze, podobnym do tego, w którym około 120 osób popełniło zbiorowe samobójstwo, wśród nich przywódca powstania w getcie – Mordechaj Anielewicz.
Kamień na kamieniu
W „Królestwie” widzimy Warszawę, którą zapamiętaliśmy z „Pianisty” opuszczoną i wypaloną do fundamentów zgodnie z rozkazem Himmlera – z Warszawy ma nie pozostać kamień na kamieniu. Przez trzy i pół miesiąca Niemcy niszczyli miejsca ważne dla Polaków. Wysadzili pałac Saski, spalili pomniki, kościoły. Płomienie strawiły biblioteki, m.in. publiczną na Koszykowej i Krasińskich, w której znajdowały się rękopisy i starodruki – źródło historii Polski. Rywka mija ambasadę ZSSR, obok leżą porozrzucane książki, których wartość mierzy się tym, jak długo palą się w piecu. Niemcy pozostawili Sowietom naszpikowaną minami Warszawę, której lewobrzeżne zabudowania zostały zniszczone w 84 proc. Według niektórych danych z Warszawy wyjechało około 45 tys. wagonów kolejowych pełnych wszelakich dóbr.
Tygiel
Twardoch wykorzystuje zburzoną Warszawę, w której nikt nie miał prawa przetrwać, żeby sprowokować do refleksji nad kondycją człowieka, wyzutego ze współczucia i wyższych emocji. Wojna wyzwala w nim zachowania, które w normalnych warunkach nigdy by nie zaistniały. Polska to w „Królestwie” tygiel kulturowy i narodowościowy, który został rozgrzany do granic wytrzymałości przez wojnę, podczas której wzajemne krzywdy napędzały do coraz gorszych zachowań Niemców, Polaków, Żydów, Ukraińców i Ślązaków. Twardoch stawia wiele pytań: co znaczy przynależność do danej grupy? Co powoduje, że ktoś jest Ślązakiem, choć nim się nie czuje, że jest Żydem, choć nie mówi po hebrajsku, że jest obywatelem ZSRR, choć walczy o wolną Ukrainę. W „Królestwie” przeplatają się ci wszyscy ludzie, którzy muszą zabijać, choć nie chcą, lub zabijają, bo wreszcie mogą.
Truchło
Jeśli ktoś spodziewał się akcji wartkiej, jak w „Królu” – pobić, haraczy, morderstw i niczym nieuzasadnionej przemocy w płaszczach Burberry i pędzących Buicków, musi obejść się smakiem. „Królestwo” to głębokie spojrzenie w półmartwą duszę Szapiry i na przejawiającą więcej cech zwierzęcych niż ludzkich duszę Rywki. Lecz crème de la crème twórczości Twardocha nie stanowi rozbudowana fabuła, a język – do bólu naturalistyczny, barwny i obrazoburczy. Twardoch swoim postaciom pozwala zrobić to, czego nigdy by się nie dopuściły, czytelnika zaś zabiera w brudny, zakazany świat, który tym razem przybrał postać Warszawy – „szkieletu martwego miasta”.