"Oh boy" czyli dekadencki Berlin
„Oh boy”, czyli debiut filmowy Jana Ole Gerstera, do niemieckich kin wchodził pod szumnymi hasłami „doskonałego portretu pokolenia Y”. Przywoływanie tego typu skojarzeń musiało być kuszące, ale w swym założeniu dzieło to to przede wszystkim kinofilski misz-masz, trochę Nowa Fala à la Trauffaut, a trochę amerykański jazz club, z współczesnym Berlinem na pierwszym planie w nostalgicznych barwach czerni i bieli.
Historia Niko (w tej roli świetny Tom Schilling), szlajającego się bez celu po ulicach niemieckiej stolicy, rzeczywiście może uchodzić za obraz określonej grupy wiekowej – w tym przypadku dwudziestoparolatków. Ale to właśnie brak jasno zarysowanej, linearnej fabuły wywołuje to wrażenie młodzieńczego nihilizmu. Bo Niko nic właściwie nie robi – spotyka się z kolegą, gra z ojcem w golfa, idzie na przedstawienie dawnej koleżanki. Sam sobie wmawia, że ma sporo do zrobienia. Ale najchętniej siedziałby w oknie i patrzył na przejeżdżające pociągi, myśląc o tym, co chciałby w życiu robić. Studia rzucił, bo chciał mieć na to więcej czasu. Dopiero, kiedy ojciec przykręca finansowy kurek, Niko staje wobec potrzeby znalezienia pracy. Nie znaczy to jednak, że od razu zacznie jej szukać.
W tej bez osiowej narracji niespodziewanie punktem zaczepienia stają się perypetie Niko przy próbie zamówienia kawy, której nie udaje mu się napić przez cały dzień. Raz brakuje mu pieniędzy, bo bankomat zjadł mu kartę, innym razem zasypia przy automacie. „Chciałem dać mojemu bohaterowi jakiś cel” – mówi reżyser Jan Ole Gerster – „ale pragnąłem, żeby był jak najprostszy z możliwych”. Historia z kawą jako nienachalny symbol życiowego zagubienia bohatera sprzedaje się równie lekko i przyjemnie, jak tytuł filmu. Bo czasami patrząc na Niko chciałoby się westchnąć z pobłażliwym „Oh boy!” – „oh, chłopcze!”
Równie ważnym bohaterem, co sam Niko, jest tutaj wypełniony ludźmi i stylowymi tramwajami Berlin, fantastycznie oddany na czarno-białych kliszach, podkreślony jazzowymi brzmieniami, niczym allenowski Nowy York lat 70-tych. Oddanie ducha współczesnej niemieckiej metropolii było dla Gerstera celem samym w sobie; Pozbycie się kolorów wydaje się decyzją naturalną, oprawa muzyczna dodaje odpowiednią dozę dekadenckości.
Bardzo dyskutowaną sceną jest w filmie ta, gdy Niko wraz z przyjacielem lądują na planie zdjęciowym kiepskiego filmu o nazistach, w którym niemiecki oficer zakochuje się w Żydówce i ukrywa ją. Bohaterowie „Oh Boya” komentują autentycznie zdziwieni („Kto wymyśla takie rzeczy?”) a farsa wprost wylewa się spod ekranu. Scenę jednak równoważy kolejna, w której Niko spotyka w jednym z berlińskich barów staruszka wspominającego swoje dzieciństwo. Najbardziej pamięta on szkło ze sklepowych witryn leżące na ulicy, przez które nie mógł jeździć na swoim rowerku.
Gerster woli, by jego bohaterowie – nawet ci wywołani z przeszłości, jak ów starszy mężczyzna – swoją świadomość budowali na rzeczach prostych i odartych z patosu. Niko niekoniecznie musi być więc manifestem pokolenia – sam z pewnością uznałby to za zbytnio wzniosłe – a nawet jeśli tak się stało, to trochę niechcący. Jak wszystko, co się mu przydarza w życiu.
„Oh boy!”
reż. Jan Ole Gerster
Niemcy 2012