O sześciu takich, co ocalili Ziemię
Filmy o superbohaterach wydawnictwa Marvel przechodziły w ostatnich latach rewolucję, której wielką kulminacją jest „The Avengers”. Teraz grupa herosów złożona z miliardera w latającej zbroi, zielonego olbrzyma, boga piorunów z nordyckiej mitologii, dwójki szpiegów i legendy II wojny światowej pokazała się na ekranach rodzimych kin w walce o los Ziemi i kolejne miliony na koncie swoich twórców
Najnowsze dzieło Domu Pomysłów od początku było skazane na kasowy sukces, w końcu korzysta z rzeszy fanów zbudowanej przez dziesiątki komiksów i pięć poprzednich filmów. Jeśli ktoś nie jest zaznajomiony z wcześniejszymi dokonaniami bohaterów „The Avengers” nie musi się jednak obawiać. Ich obejrzenie jest przydatne, ale nie niezbędne. Reżyser Joss Whedon spokojnie kieruje akcją w pierwszych kilkudziesięciu minutach starając jak najlepiej wyjaśnić widzom wszelkie możliwe niejasności. Całość zaczyna się jednak od wielkiego, emocjonującego bum – Loki (Tom Hiddleston) wygnany poza granice świata przez swojego brata Thora (Chris Hemsworth) kradnie nieskończone źródło energii Tesseract z rąk agencji S.H.I.E.L.D. i jej szefa Nicka Fury. Loki chce wykorzystać Tesseracta, by sprowadzić na Ziemię mających pomóc mu w przejęciu władzy Chitaurich. Fury, by go powstrzymać, powołuje do życia projekt Avengers. Fabuła hitu Marvela nie należy do przesadnie skomplikowanych, lecz wbrew pozorom potrafi zaskoczyć. Gratką dla fanów są liczne nawiązania do komiksów – takie jak słowa „Hulk, smash” i „Puny God”, trudna znajomość Iron Mana i Kapitana Ameryki czy rola Lokiego jako króla kłamstw.
W „The Avengers” najważniejszym elementem są tytułowi herosi. Sam pomysł wrzucenia tylu postaci do jednego filmu jest tyleż ekscytujący, co ryzykowny. Mimo iż twórcy starają się zaakcentować indywidualizm każdego z superbohaterów oraz istniejące między nimi nieporozumienia, to nie sposób oprzeć się wrażeniu, że rozwinąć skrzydła dali tylko niektórym. Wyjątkowo pozytywnie zaskakują Scarlett Johansson w roli Black Widow i Mark Ruffalo, który w zamian za Edwarda Nortona wcielił się w doktora Bruce’a Bannera. Amerykanin świetnie oddał niepewność towarzyszącą każdej sekundzie życia Bannera. Jednocześnie pokazał, że to jedna z najbardziej „ludzkich” postaci Marvela, ich wersja doktora Jekylla. Robert Downey Jr. i Samuel L. Jackson trzymają swój poziom, rozbudzając oczekiwania na solowe ekranizacje przygód Iron Mana i Nicka Fury. Zawód sprawia za to Chris Evans (Kapitan Ameryka). Dom Pomysłów nie wykorzystał szansy, by ubrany w narodowe barwy Stanów Zjednoczonych bohater wywarł większy wpływ na miliony wychowanych na komiksach Amerykanów.
Problemem „The Avengers” jest brak silnego antagonisty, tak potrzebnego dla filmu o superbohaterach. Im dłuższa scena dialogowa tym Tom Hiddleston radzi sobie lepiej, jednak tak jak jego postać pozostawiony jest sam przeciw wszystkim. Twórcom ekranizacji nie udało się sprawić wrażenia, że jeden Loki będzie w stanie przeciwstawić się Avengers, przygotowana armia Chitauri potrzebna jest tylko w pełnej efektów specjalnych finałowej scenie. Koniec filmu zgodnie z kanonem wywołuje znaczny przypływ adrenaliny. Same efekty robią naprawdę duże wrażenie, technologia 3D prezentuje się o niebo lepiej niż w większości powstałych ostatnio filmów. Narzekać można jedynie, że wspólnie z szaleńczo wirującą kamerą potrafią sprawić trochę zamętu.
Oglądanie nowego dziecka Domu Pomysłów sprawia naprawdę dużo przyjemności. Oczywiście jest to z samej definicji przyjemność nie wymagająca wysiłku, ale widz nie czuje z tego powodu dyskomfortu. Sceny walki, efekty specjalne czy humor – wszystko to jest jeszcze lepsze niż w poprzednich superbohaterskich ekranizacjach. Avengers są obecnie z całą pewnością najpotężniejszymi herosami Ziemi.
„The Avengers”
Data premiery: 11 maja 2012
Reżyseria: Joss Whedon
Scenariusz: Joss Whedon
Produkcja: USA
Czas trwania: 2 godz. 22 min.