„Zamknę dwójkę ludzi, starego mężczyznę i młodą kobietę, na dwa dni w łazience” – taki intrygujący zamysł pojawił się w głowie Davida Trueby. Hiszpański reżyser przedstawia swoją wizję tego zdarzenia w dramacie „Madryt 1987”.
On, Miguel, jest popularnym felietonistą i wykładowcą akademickim. Ona, Angela, studiuje dziennikarstwo, a twórczość Miguela to dla niej wzór do naśladowania. Dlatego bez namysłu zgadza się na spontaniczne spotkanie w kafeterii, gdzie Miguel ma zwyczaj pisać artykuły. Pod pretekstem pomocy z frekwencyjnymi problemami Angeli na studiach oraz przejrzenia jej tekstów Miguel zwabia ją do kawiarni, ale tak naprawdę pragnie po raz ostatni przespać się z piękną, młodą kobietą. Od początku jest z nią całkowicie szczery, kokietuje dziewczynę, wychwala jej urodę. Angela, będąc całkowicie pewna, że na nic nie przystanie, podąża za mężczyzną do mieszkania jego znajomego, aby tylko móc spędzić więcej czasu ze swoim mistrzem. Po kilku mniej i bardziej krępujących propozycjach Miguela para przypadkowo zatrzaskuje się w łazience, w której zmuszona będzie zostać dwa dni, prawie całkowicie nago, dopóki nie wróci właściciel mieszkania.
Siłą rzeczy, w tak pomyślanym filmie fabuła nie jest najistotniejsza, liczy się spotkanie bohaterów, ich wzajemna gra ze sobą. W „Madrycie 1987” nie wychodzi to dobrze, David Trueba, nie tylko reżyser, ale i scenarzysta produkcji zawiódł. Zaskakująco długo w jego filmie między jedynymi postaciami na ekranie nie odbywa się prawdziwy dialog, tylko widz wraz z Angelą wysłuchują monologu Miguela. Ten dojrzały mężczyzna mówi ciekawie, barwnie i dosadnie (zwłaszcza jego spostrzeżenia na temat kondycji prasy i dziennikarza robią wrażenie), ale brakuje mu zdecydowanie przeciwwagi ze strony Angeli. Dziewczyna pokazuje „pazurki” dopiero po połowie filmu, wcześniej jej sztandarową kwestią jest rozbrajające „Nie wiem”.
Postać Angeli jest nie tylko źle napisana, ona jest także słabo zagrana. Maria Velverde, wschodząca gwiazdka hiszpańskiego kina („Trzy metry nad niebem”, „Interes życia”), wypada dużo gorzej niż weteran Jose Sacristan, odtwórca roli dziennikarza. Jej Angela jest niezdecydowana, niewiele ma ciekawego do powiedzenia – jest zwyczajnie nijaka, nie wzbudza emocji. Jak lalka – bardzo ładna, ale bez duszy. To kolejna pomyłka Trueby, który nie dość, że taką postać napisał akurat do takiego filmu, to jeszcze obsadził ją Marią Valverde. Z kolei grający dziennikarza Jose Sacristan uratował film przed fiaskiem dając swej postaci niezwykłą głębię. Świetnie ukazał introwertycznego Miguela, który zdaje sobie sprawę, że się powtarza, że często sobie przeczy i że za jego ostentacyjnym poczuciem wyższości kryje się prozaiczna fizyczna potrzeba.
„Madryt 1987” bez zastanowienia można polecić jedynie studentom dziennikarstwa, gdyż na temat prasy i jej funkcjonowania mówi się tu dużo i bez ogródek. Może jeszcze dający koncert aktorstwa Jose Sacristan jest godny uwagi, a bon moty padające z ust jego Miguela naprawdę zapadają w pamięć (jak ten o muzyce w filmach jako zmianie świateł dla publiczności – to także wyjaśnienie, dlaczego w filmie Trueby prawie nie ma ścieżki dźwiękowej). Do reszty produkcji jak ulał pasuje sformułowanie znane z języka komentatorów piłkarskich: „Pomysł dobry, zawiodło wykonanie”. Duże rozczarowanie.
„Madryt 1987” w polskich kinach od 10 maja 2013 roku.
„Madryt 1987” („Madrid 1987”)
Hiszpania 2011, 100 min.
reżyseria: David Trueba
Nasza ocena: 5/10