Długo oczekiwany „Kongres” izraelskiego reżysera Ariego Folmana, twórcy obsypanego nagrodami „Walca z Baszirem”, wreszcie gości na ekranach kin. To luźna adaptacja opowiadania Stanisława Lema sprzed ponad 40 lat, w którym świat opanowany był przez manipulujące ludzkimi zmysłami chemikalia. Uzbrojony w ostrze wizualnego przekazu Folman czyni z tego swoją własną opowieść o tym, jak na naszych oczach zmienia się kino.
Folman miał wizję scenariusza, który poszerzałby Lemowską narrację o cały dodatkowy rozdział, „wstęp”, chronologicznie od tytułowego „Kongresu” odległy o 20 lat wstecz. Rozdział ten jest w filmie obszerny, bo wypełnia niemal jego całą pierwszą połowę. Opowiada o aktorce imieniem Robin Wright (w którą wcieliła się, bez niespodzianek, sama Robin Wright), samotnie wychowującej córkę i syna. Ten ostatni w wyniku choroby stopniowo traci słuch i kontakt z rzeczywistością. Wright, chcąc móc poświęcać mu więcej czasu, decyduje się zaprzedać duszę diabłu: podpisuję z producentem umowę, na mocy której zostaje zeskanowana przy użyciu specjalnej maszyny. Od tej pory nie wolno jej brać udziału w żadnym filmie, ale jej komputerowe alter-ego, zakonserwowane w młodym ciele mimo upływu lat, odnosi brawurowy sukces w szeregu mało ambitnych produkcji.
Animacja dla dorosłych
Folman zaczyna swój surrealistyczny taniec z widzem po fabularnym cięciu, rzucając go z teraźniejszości w niedaleką przyszłość. Robin Wright – ta prawdziwa Robin Wright, teraz posiwiała i nierozpoznawalna przez nikogo, mimo że właśnie wyszedł najnowszy film z udziałem jej sobowtóra – przybywa do hotelu na pustyni, by odnowić kontrakt z producentem. Przez minione dwie dekady firma ta rozrosła się do potężnych rozmiarów, poza branżą rozrywkową interesując się m.in. przemysłem farmaceutycznym. W hotelu odbywa się kongres, na którym zaprezentowany jest nowy środek, wywołujący skrajne halucynacje w zupełnie odrealnionym poczuciu szczęścia. Wkrótce prawdziwy świat ginie w oparach dostałego się do atmosfery narkotyku, a dalszą opowieść wypełnia walka o tożsamość i o prawdę tam, gdzie nie zawsze jest potrzebna. Przede wszystkim jednak wypełnia ją fantastyczny teatr animacji rodem z najbardziej artystycznego snu Salvadora Dali.
http://www.youtube.com/watch?v=XpBbrvn9KJE
Reżyser bowiem nie porzucił formy, która przyniosła mu sławę w „Walcu z Baszirem” – w połowie filmu żegna się z żywymi aktorami i realizuje narkotyczną wizję Ijona Tichy z opowiadania Lema (Ijon był tam głównym bohaterem) poprzez animację. To ogromne przedsięwzięcie kosztowało Folmana dużo nerwów – ze względów finansowych (nie mógł on znaleźć sponsorów chętnych wydawać pieniądze na animację dla dorosłych) rysunki musiały być wykonane w 10 krajach, w tym w Polsce, przez wielu twórców o różnych wizjach. W tych trudnych okolicznościach reżyserowi udało się jednak stworzyć niezwykle sugestywny obraz, którego estetyce słodzi jeszcze fakt, że jest to obraz ręcznie malowany. Całości przygrywa fenomenalna muzyka Maxa Richtera, dopełniająca zresztą nie tylko wartości artystycznej filmu, ale też jego treści. Choćby nawiedzające każdego, kto obejrzał trailer, powtarzające się słowa piosenki „forever young”, brzmiące wyjątkowo oryginalnie w świecie, w którym naprawdę można pozostać wiecznie młodym, jeśli tylko zgodzi się wyrzec rzeczywistości.
Technologia jest tutaj
Chociaż Folman dość swobodnie interpretuje słowo „adaptacja”, umie jednak doskonale uwypuklić cały wachlarz poruszanych przez Lema problemów – zatarcie granicy między rzeczywistością a nierzeczywistością; ułomność ludzkiego postrzegania, które opiera się na wadliwych zmysłach; starzenie się, nieśmiertelność, tożsamość, wolna wola. Wszystko to było już co najmniej raz powiedziane w „Matrixie” braci Wachowskich, ale dzieło Folmana zaskakuje innym niezwykłym odkryciem. Oto bowiem w cztery lata po premierze „Avatara” (i w nerwowym oczekiwaniu na drugą część), świat wciąż prze naprzód, by zatrzeć granice między rzeczywistością, a fikcją, a w dobie komputerowej animacji, technologii 3D i faktycznego (sic!) skanowania aktorów (maszyna, którą wykorzystano w filmie istnieje naprawdę i jest gotowa do użycia) kino staje się chemią dla mas bez recepty. „Kongres” jest filmem sci-fi, ale jest przy tym przerażająco aktualny.
Być może to mocno osobisty charakter tego filmu zadecydował o jego sile. I nie mowa tu nawet o wybujałej fantazji reżysera, bez której na pewno „Kongres” powstać by nie mógł, ale to Robin Wright jest tą, która na ekranie oddaje widzowi pełnię swojej intymności. Trudno nie ulec bowiem towarzyszącemu pierwszej części filmu niesamowitemu wrażeniu, że Wright użyczyła granej przez siebie postaci o wiele więcej, niż tylko nazwisko i biografię. Kiedy wchodzi ona do maszyny skanującej, sekwencja zbliżeń (fenomenalne ujęcia naszego rodzimego operatora, Michała Englerta) obnaża niemal każdy szczegół jej mimiki. Jest tak, jak w jednej z wcześniejszych scen mówił jej kontrahent: „My w Miramount chcemy cię zeskanować. Całą ciebie. Twoje ciało, twarz, emocje. Twój śmiech i łzy. Twoje uniesienia i radość, depresję, strach i tęsknoty”. Wright dzieli się z widownią tym, co ludzkie, i zatem nikomu nie obce, ale obserwowaniu jej na ekranie towarzyszy ponura konstatacja, że nie jest to też obce maszynie, która to z powodzeniem eksploatuje.
Trudno ocenić dzieło Folmana inaczej jak „niezwykłe”. Niezwykły projekt, niezwykła realizacja i niezwykły film. I chociaż już teraz „Kongres” zbiera bardzo sprzeczne opinie, to do widzów należy ostateczna decyzja o jego wielkości. „Wszystko co muszę teraz zrobić, to usiąść i ich słuchać” – mówi reżyser. „Może będę miał szansę dowiedzieć się, co tak naprawdę stworzyłem”.
Kongres (The Congress)
reż. Ari Folman
premiera 13 września 2013 roku
120 min
Poza planem:
Ari Folman (ur. 1962) swoją przygodę z filmem rozpoczął po odbyciu obowiązkowej służby wojskowej w latach osiemdziesiątych. Początkowo pracował dla izraelskiej telewizji, dla której dokumentował wydarzenia na terenach okupowanych. Zaczął przygodę z animacją na początku XXI wieku, by w 2008 roku wypuścić swoje popisowe dzieło: „Walc z Baszirem”, będący zapisem jego wspomnień z wojny w Libanie. Film ten, mimo iż w całości animowany, ma charakter dokumentalny – przeplatany jest zapisami rozmów z autentycznymi świadkami tych wydarzeń. Rysunkowy Folman jest tam głównym bohaterem.
W „Kongresie” bohaterowie wielokrotnie wspominają temat Holokaustu. Jednym z głównych pól niezgodypomiędzy Robin Wright a producentem podczas zawierania umowy jest kwestia filmów o właśnie tej tematyce. Robin kategorycznie zabrania grać w nich swojemu komputerowemu sobowtórowi. Producent natomiast twierdzi, że właśnie te filmy zarabiają najwięcej pieniędzy. Folman w ten sposób szydzi z osób, które doradzały mu stworzenie „Walca z Baszirem 2”, lub też nakręcenia filmu z udziałem matki, która przeżyła Auschwitz. Eksponowanie osobistego aspektu wojny, który jest łatwym sposobem na ściągnięcie pozytywnych opinii krytyków, nie interesowało jednak tym razem reżysera.
Scena w części animowanej filmu, w której Robin wchodzi do hotelu Miramount i nikt jej nie rozpoznaje, pomimo iż na ekranach dookoła wyświetla się zwiastun filmu z udziałem jej komputerowego sobowtóra, powstała w głowie reżysera na festiwalu w Cannes w 2008 roku. Ktoś wskazał mu podstarzałą aktorkę i spytał, czy ją rozpoznaje, na co Folman odparł, że nie. Gdy usłyszał, kto to, okazało się, że to aktorka niezwykle popularna w latach 70tych, „boginii”, jak wyraża się reżyser (nie zdradza jednak jej tożsamości). Teraz zaś nikt nie wiedział, kim ona jest. „To miejsce, lobby (hotelu Miramount) jest jak Cannes: jest bazarem” kwituje to Folman.
Maszyna skanująca, która pojawia się w filmie, była w całości wytworem wyobraźni Folmana. Kiedy przyszło dokręcenia zdjęć i reżyser zaczął rozglądać się za miejscem, gdzie można by nakręcić sceny z wykorzystaniem takiego urządzenia, został porażony informacją, że taka maszyna naprawdę istnieje w Los Angeles i jest wykorzystywana do skanowania aktorów już od paru lat. Co prawda, nigdy jeszcze nie wykorzystano żadnego z ich komputerowych wizerunków w pełnometrażowym filmie, ale Folman jest zdania, że może to niedługo nastąpić.
http://www.youtube.com/watch?v=yAMGZPL_PAI
Robin Wright, Danny Huston i Harvey Keitel w scenie z filmu