Fotograf u granic
Powinnością fotografa dokumentalisty jest dawanie świadectwa o tym, co się wydarzyło, jak wydarzenie przebiegało, co spotkało uczestników, jaka była reakcja mimowolnych obserwatorów i jakie skutki przyniosło. Niezależnie od tego, jakie sytuacje ukażą się oczom fotografa, powinien je zarejestrować, by zapis zdarzenia był wiarygodny i kompletny.
Pytanie o to, co wolno pokazywać na zdjęciu prasowym, staje przed każdym fotografem i przed każdym wydawcą. Powinnością fotografa dokumentalisty jest dawanie świadectwa o tym, co się wydarzyło, jak wydarzenie przebiegało, co spotkało uczestników, jaka była reakcja mimowolnych obserwatorów i jakie skutki przyniosło. Niezależnie od tego, jakie sytuacje ukażą się oczom fotografa, powinien je zarejestrować, by zapis zdarzenia był wiarygodny i kompletny. Decyzję, które zdjęcia zostaną opublikowane, podejmuje fotoedytor, a gdy temat jest szczególny lub kadry dyskusyjne, decyzja należy do naczelnego tytułu.
Zdjęcia, poza tym że są systemem przekazywania informacji, mają także wymiar moralny. Mimo wolności wypowiedzi, która pozwala na publikację wszystkiego, istnieją standardy etyczne, które są tamą dla publikacji materiałów nieuczciwych, naruszających dobre imię czy zwyczajnie niegodnych. Szczególnie delikatnie powinny być traktowane sytuacje tragiczne, o bolesnych skutkach dla ofiar i ich bliskich.
Historia fotografii pełna jest obrazów ukazujących krwawe dramaty. Wojny, wypadki i zbrodnie towarzyszyły ludzkości od zawsze, ale do czasu wynalezienia fotografii żadne medium nie było w stanie ukazać ich dokładnie tak, jak naprawdę wyglądały, nie były więc to obrazy do końca potwierdzające przebieg zdarzenia. A i po nastaniu fotografii nie od razu zainteresowano się wizualizowaniem mocnych scen.
Dopiero wojna secesyjna w Stanach Zjednoczonych sprowokowała do dokumentowania pól bitewnych z poległymi żołnierzami. Amerykanie chcieli wiedzieć, jak rzeczywiście wygląda wojna, czy rzeczywiście jest tak krwawa, jak przedstawiają ją w gazetach. Fotografów, którzy wyruszyli wojennym szlakiem, zaskoczyło to, co zobaczyli na terenach walk. Samych bitew nie mogli fotografować, bo ówczesna technologia nie pozwalała na to, ale po walkach wkraczali na miejsca usłane ciałami zabitych, byle jak porozrzucanymi, z nieprzyjemnymi grymasami na twarzach. Na wcześniejszych obrazach i rysunkach śmierć wyglądała znacznie bardziej patetycznie i godnie, toteż fotografom niejednokrotnie zdarzało się układać ciała zabitych tak, by obraz fotograficzny był bardziej zgodny z dotychczasowym wyobrażeniem śmierci niż z tym, co zobaczyli na własne oczy.
Rozwój techniki spowodował, że fotografowie wojen XX wieku mogli towarzyszyć walczącym i dokumentować wszystko, co działo się na frontach, ale i oni szukali kadrów godnie pokazujących tragedie żołnierzy i cywilów, wybierając właściwe momenty i układy kompozycyjne. Dopiero zderzenie z zupełnie nieznanym działaniem, jakim były obozy koncentracyjne, stało się prawdziwym wyzwaniem – bo czy ludobójstwo można pokazywać estetycznie? Czy będzie to prawda, jaką zobaczyli naoczni świadkowie z aparatami, towarzyszący żołnierzom wyzwalającym hitlerowskie obozy zagłady?
Ten dylemat widać, gdy porównane zostaną znane kadry Margaret Bourke-White z obozu w Buchenwaldzie i George’a Rodgera z obozu w Bergen-Belsen. Na zdjęciu Bourke-White stoi kilkunastu więźniów w pasiakach za ogrodzeniem z drutu, są w miejscu odosobnienia, trochę wychudzeni i zmęczeni, nic więcej. U Rodgera dominuje ostry kontrast między ciałami pomordowanych i zagłodzonych więźniów leżącymi wzdłuż drogi a niemieckim chłopcem idącym obojętnie tuż obok tych ciał. Tu czuje się dramat i grozę. Znając prawdę o obozach, wiemy, że to pierwsze zdjęcie jest przesadnie łagodną opowieścią o miejscach zaprogramowanego ludobójstwa. Drugie pokazuje, czym były obozy i co tam robiono.
Dramaty dzieją się nie tylko na wojnach. Ludzką ciekawość chyba od zawsze wzbudzają wszelkie katastrofy, klęski żywiołowe i zbrodnie. Długi czas nie publikowano zdjęć z ofiarami takich zdarzeń. Ale wydawcy prasy, poszukując sposobów na zwiększenie nakładów, sięgnęli i po te mocniejsze kadry. Pierwszym mistrzem takiej fotografii był Amerykanin Weegee, tropiący ofiary pożarów, wypadków, porachunków gangsterskich i zabójstw. Dzięki możliwości odbierania fal radiowych, dzięki którym porozumiewały się służby w Nowym Jorku, przyjeżdżał na miejsce zdarzenia przed policją i strażą pożarną. Jego zdjęcia (działał w latach 40. i 50. XX wieku) były jeszcze czarno-białe; choć dramatyczne w wymowie, brak koloru łagodził ich siłę ich oddziaływania.
Dziś, gdy dominuje barwny druk, dosadność obrazu zwiększyła się. Rozluźniły się też normy moralne i u wydawców, i u większości odbiorców. Ilość sprzedanych egzemplarzy ma podstawowe znaczenie. Wielu zaryzykuje naruszenie kanonów etyki, by zwiększyć sprzedaż, co pokazał „Super Express”, publikując zdjęcie zabitego w Iraku korespondenta telewizyjnego Waldemara Milewicza. Zdjęcie nie wniosło nowych informacji. Opis słowny w zupełności wystarczył, ale nie był tak dobitny i sensacyjny jak zdjęcie.
O wyraźnej zmianie standardów mówią także nagrody przyznane na tegorocznym, największym i najbardziej opiniotwórczym konkursie, jakim jest World Press Photo. Pierwsza nagroda w kategorii Wydarzenia przypadła Walterowi Astradzie za reportaż z Madagaskaru – na każdym zdjęciu widoczne jest morze krwi. Może rzeczywiście walki plemienne bywają niczym krwawa jatka, ale czy opowieść fotograficzna o strasznym szaleństwie, które dopada co jakiś czas zwaśnione strony, musi być na każdym zdjęciu podlewana wiadrami czerwieni? Jednak najbardziej szokująca nagroda to uhonorowanie autora cyklu czterech zdjęć z ukamienowania mieszkańca niewielkiej miejscowości w Somali, który dopuścił się cudzołóstwa. Zdjęcia ukazują człowieka zakopanego po szyję w ziemi – wystaje tylko głowa. Kilkunastu mężczyzn obrzuca tę głowę kamieniami aż do zabicia skazanego. Soczyście barwne zdjęcia ukazują straszną metodę wykonania wyroku śmierci do ostatniego szczegółu. Dookoła tłum gapiów obojętnie przygląda się wydarzeniu.
Gdy patrzymy na te zdjęcia, powraca pytanie o etyczne granice. Wiadomo, że gdy toczy się wojna, gdy zaskakuje ludzi tsunami, powódź lub trzęsienie ziemi, nie da się uniknąć zdjęć ukazujących rozmiar tragedii, w tym ofiar śmiertelnych, ale można je zrobić, nie szokując na siłę, z zachowaniem należnego szacunku wobec śmierci.
Publikacja zdjęć ze względu na charakter serwisu, jak i wydawcę ma charakter edukacyjny.