Czy dużo wiem o piłce nożnej? Raczej niewiele. Choć jak na przeciętną reprezentantkę płci pięknej, nie wypadam pewnie tak zupełnie blado. Wiem przecież, co to spalony, potrafię wymienić kilka nazwisk zawodników naszej reprezentacji, znam parę przyśpiewek piłkarskich (zarówno takich, które można śpiewać przy dzieciach, jak i tych bardziej niecenzuralnych). Nie należę co prawda do zagorzałych fanów tego sportu, nie śledzę losów poszczególnych lig ani ekstraklasy… Są jednak dwa momenty w ciągu czterech lat – Mundial i Euro – kiedy potrafię wczuć się w rolę prawdziwie zapalonego kibica. Właśnie skończył się jeden z nich. I chociaż Polska odpadła z Mistrzostw Europy już w fazie grupowej, pozostając w pro-futbolowym nastroju, chciałabym się przyjrzeć fotografii, której bohaterem jest postać z piłkarskiego świata, której nikomu nie trzeba przedstawiać…
Diego Maradona urodził się w 1960 roku i od tamtego czasu strzelił co najmniej tysiąc goli, zdobywając tytuły mistrzów dla takich krajów jak Argentyna, Hiszpania czy Włochy. Te bramki zapewniły nie tylko zwycięstwa drużynom, w których grał Boski Diego, ale również wyrwały go z ubóstwa i urzeczywistniły męską wersję bajki o Kopciuszku. Dzięki nim piłkarz nie był zmuszony żyć w lepiance z gliny i trzciny jak jego rodzice. Na trzecie urodziny zamiast resoraka czy popularnych w dzisiejszych czasach Play Station ojciec podarował mu skórzaną piłkę nożną. Chociaż Diego w tak młodym wieku nie trzymał się zapewne zbyt pewnie na nogach, od najmłodszych lat traktował ją jak prawdziwy skarb, z początku częściej ją przytulając niż kopiąc. Stopniowo jednak uczył się sztuczek, które później zapewniły mu bogactwo i nieśmiertelność… Sława chłopca z ubogiej dzielnicy, który potrafi wyczyniać cuda z piłką, dość szybko rozeszła się po kraju. W końcu dotarła również do trenera pierwszoligowego młodzieżowego klubu piłkarskiego. Kiedy Maradona pojawił się pewnego dnia na jego treningu, Francisco Cornejo nie mógł uwierzyć własnym oczom. Nigdy wcześniej nie widział tak młodego człowieka, który posiadł całkowitą kontrolę nad piłką. Trudności nie sprawiało mu ani trzymanie jej godzinami na głowie ani dryblowanie. Posiadał umiejętności, którymi normalny zawodnik mógł się pochwalić dopiero po wielu latach treningów. Na początku trener podejrzewał, że chłopak jest starszy, niż twierdzi, a swój wiek zaniża jedynie po to, by wypaść korzystniej na tle swoich rówieśników. Kontrola dokumentów Diega szybko rozwiała jednak te wątpliwości. Zgodnie ze słowami jego ojca chłopiec miał dopiero… osiem lat. W ten sposób po raz pierwszy znalazł się w drużynie piłkarskiej z prawdziwego zdarzenia. Później było już tylko lepiej. I chociaż Maradonie nie zawsze udawało się doprowadzać drużynę do zwycięstwa (ostatecznie przecież siła zespołu nie może polegać na geniuszu jednego tylko zawodnika), jego wysiłki oraz wkład w piłkarskie sukcesy zostawały docenione. Wystarczy wspomnieć fakt, że z okazji piętnastych urodzin – w dowód uznania – dostał od klubu klucze do pierwszego mieszkania, które było na tyle przestronne, by pomieścić całą rodzinę swojego najlepszego zawodnika. W wieku zaledwie dwudziestu jeden lat miał już za sobą rozegranych ponad dwieście meczów pierwszoligowych i zdobył prawie sto czterdzieści goli! A jego apetyt wzrastał w miarę jedzenia… i chyba właśnie ów apetyt Maradonie zaszkodzł. Zachłysnąwszy się sławą, pieniędzmi i nazbyt rozrywkowym trybem życia, Boski Diego zaczął mieć problemy z narkotykami. Pierwszy oficjalny przypadek potwierdzony dowodami, kiedy piłkarz został zatrzymany pod zarzutem posiadania i rozprowadzania nielegalnych środków miał miejsce dwudziestego szóstego kwietnia 1991 roku w Buenos Aires. Wówczas zawodnik został odsunięty od piłki na piętnaście miesięcy. Nie było to jednak dla niego wystarczającą nauczką i podobne wpadki zdarzały mu się niejednokrotnie. W 2001 roku rozegrał swój pożegnalny mecz Argentyna – Reszta Świata. Pod koniec spotkania oczywistym stał się fakt, że po dawnej wirtuozerii Maradony pozostało jedynie mgliste wspomnienie. Piłkarz miał już sporą nadwagę, a w jego krwi krążyło zbyt wiele szkodliwych substancji, dlatego nie miał już kontroli nad piłką i w drugiej połowie meczu ledwo trzymał się na nogach.
Zdjęcie wykonane w 1982 roku podczas meczu Argentyna-Belgia jest jednak pamiątką niekwestionowanego geniuszu Maradony. W doskonały sposób obrazuje jego potęgę i stało się jednym z najbardziej ironicznych zdjęć w historii fotografii futbolu. Pokazuje również, jak bardzo sława najlepszego w owym czasie piłkarza na świecie oddziaływała na zawodników przeciwnej drużyny. Na fotografii widzimy postać Argentyńczyka, który próbuje utrzymać się przy piłce, będąc atakowanym przez sześciu graczy drużyny belgijskiej. Gdy spojrzałam na nie pierwszy raz, zadałam sobie pytanie: skoro ekipa reprezentacji składa się z dziesięciu zawodników (nie licząc bramkarza, który podczas spotkania ma za zadanie znajdować się w okolicy bramki), co aż sześciu z nich robi przy jednym, niepozornym graczu? Nawet nie znając się na zasadach gry, mogę stwierdzić, że jest to co najmniej niecodzienna boiskowa sytuacja, która miejsca mieć nie powinna. Pozostawić bez krycia pozostałych graczy przeciwnika, którzy w każdym momencie mogliby z dużą swobodą strzelić gola, nie należy chyba do rozsądnych posunięć. Jakby tego było mało, miny Belgów atakujących Maradonę (a może raczej się przed nim broniących…) są tyleż skoncentrowane, co przerażone. Jak gdyby faktycznie wierzyli, że nie mają przed sobą zwykłego człowieka, lecz półboga, którego powstrzymać normalnymi metodami nie sposób… Podobny mechanizm działa w przypadku zawodników takiej klasy, jak Zinedine Zidane czy Leo Messi, których zdolności piłkarskie działają na przeciwników z boiska tak paraliżująco, że niemal nigdy nie są pozostawieni sam na sam z reprezentantem obrony przeciwnej drużyny.
Chociaż lata świetności Boskiego Diego dawno już minęły, w swojej ojczyźnie po dziś dzień uważany jest za wielki autorytet, z którym można porozmawiać na każdy niemal temat, a na całym świecie uchodzi za żywą legendę światowego futbolu. Zgodnie z przeprowadzonymi w grudniu 2000 roku badaniami opinii publicznej stwierdzono, że Maradona jest największym futbolistą XX wieku. Stał się również symbolem oraz potwierdzeniem tego, że dzięki własnej determinacji można wydobyć się nawet z największej biedy i trudności. Jego zdolnościom piłkarskim przypisywano boskie pochodzenie, dlatego przez lata na jego widok mdlały nie tylko kobiety urzeczone gorącym temperamentem Argentyńczyka, lecz również mężczyźni, dla których był symbolem zwycięstwa i nieujarzmionej siły. Do dziś ma fanów, którzy są w stanie wybaczyć mu wszystko – nawet zmarnowany talent i nazbyt hulaszcze życie.