7 grzechów głównych w fotografii: BEZREFLEKSYJNOŚĆ
W trzecim wywiadzie o powierzchownym traktowaniu fotografii, o konieczności zadawania właściwych pytań oraz o przewrotnej roli krytyki opowiada dr hab. Zbigniew Tomaszczuk.
Julia Mieczkowska: Co jest dla Pana w tej chwili kluczowe w rozmowach o współczesnej fotografii?
Zbigniew Tomaszczuk: Wydaje mi się, że w powszechnym rozumieniu fotografię przyjmuje się dzisiaj za zjawisko, które nie wymaga szerszej refleksji i rzadko zadaje się pytania o to, dlaczego powstał konkretny obraz. Wydaje się także, że fotografie przestają już pełnić funkcję pamięci, tak ważną w czasach, w których powszechnie mówiło się: „daję ci zdjęcie na pamiątkę”. Stały się raczej krótkotrwałą informacją „Masz, zobacz, skasuj, zrób następne”. Zatem ujmując to w formułę grzechu, która jest oczywiście pewną konwencją, powiedziałbym, że dla mnie owym grzechem jest właśnie brak potrzeby traktowania zjawiska fotografii w szerszym kontekście.
Jak Pan myśli, z czego to wynika?
Na samym początku istnienia fotografii, fotografowie dążyli do stworzenia jasnej odpowiedzi na pytanie „jak?”. Pytanie „jak zrobić zdjęcie?” było podstawą myślenia o fotografii. Zastanawiano się, jak wykonać zdjęcie w konkretnej technice, jak zrobić zdjęcie lotnicze, jak zdjęcie w nocy, jak pod wodą itp. Dziś zadawanie sobie podobnych pytań nie ma większego sensu, ponieważ zostały one już dokładnie wyjaśnione i bez problemu możemy dotrzeć do potrzebnych informacji. W związku z tym pytaniem, które stało się aktualne nieco później, było pytanie „co?”. Już wiem, jak coś zrobić, posiadam oprzyrządowanie, ale „co mam sfotografować?”. Fotografowie rzucili się wobec tego na motyw. Zaczęto szukać przeróżnych motywów, żeby ogarnąć wszystkie możliwe zjawiska czy miejsca za pomocą fotografii. I właściwie owo pytanie „co?” też zostało już wyeksploatowane, bo o tym, że wszystko zostało sfotografowane, pisała już chociażby Susan Sontag w najczęściej chyba cytowanej książce „O fotografii”. Większość dzisiejszych fotografii ma charakter rezydualny. Zwykle patrząc teraz na zdjęcia, mamy wrażenie, że już widzieliśmy gdzieś coś podobnego. Stąd pytaniem, które wydaje mi się najciekawsze, jest pytanie „dlaczego?”.
„Dlaczego robię zdjęcia”?
Od tego trzeba zacząć. Każdy twórca powinien znaleźć sobie pewną indywidualną motywację, w zależności od tego, jakim rodzajem fotografii się interesuje i co chce za pomocą obrazu przekazać. Ale odpowiedź na pytanie „dlaczego fotografuję?” to jeszcze nie koniec, gdyż w następnej kolejności warto się zastanowić, „dlaczego to pokazuję?”. Cenię sobie np. prace kolektywu Sputnik Photos, bo u podstaw ich materiałów istnieją właśnie pytania, takie jak „dlaczego to prezentuję?”, a nawet „dlaczego w takiej formie?”. Jeśli ktoś decyduje się pokazać innym swoje zdjęcie, musi pamiętać, że odbiorca może zapytać, po co to robi. Twórca musi mieć taką świadomość. Cenię fotografie, które dają mi szansę na zadawanie pytań i na moją interpretację. Możesz pokazać mi psa czy kota, ale możesz zrobić to w taki sposób, bym miał możliwość zinterpretowania tego obrazu.
Ale czy odbiorcy rzeczywiście te pytania zadają?
Zwykle oczywiście nie, stąd funkcjonowanie na rynku wydawnictw czy czasopism fotograficznych, które wykorzystują fotografię w sensie użytkowym, natomiast upadły takie czasopisma jak Kwartalnik Fotografia, Camera Obscura czy wcześniej Pozytyw, a więc te, w których wokół zdjęć istniał pewien rodzaj dyskursu, owej szerszej refleksji. One bowiem prowokowały widza do tego, aby dociekał, nie jak coś jest zrobione, ale dlaczego? Fotografia stała się współcześnie bardziej informacją, niż autorskim komunikatem, a tym samym stała się ona znacznie uboższa. Nie odbieram tego jednak jako czegoś, co destruuje w ogóle pojęcie fotografii. Mimo wszystko warto wciąż szukać innych sposobów jej odczytywania. Warto też starać się na nowo definiować, czym w ogóle ta fotografia może być.
Czy tego rodzaju definiowanie jest zadaniem należącym jedynie do fotografów?
Ależ nie. Jest wiele ciekawych osób, które piszą o fotografii z innej pozycji, chociażby pozycji socjologa czy też osoby zajmującej się antropologią wizualną.
Zatem medium fotografii coraz bardziej zaczyna interesować osoby niezwiązane z nią w praktyce i często związane z zupełnie innym obszarem badawczym. Dlaczego tak się dzieje?
Myślę, że te osoby łatwiej potrafią znaleźć odpowiedź na pytanie „dlaczego?”, niż codzienny obserwator, który może takiej refleksji nie mieć, bo nawet nie ma pojęcia, że może o nią zapytać. Żeby o coś zapytać, trzeba znać pytanie. Czym innym jest fotografia dla filozofa, czym innym dla socjologa. Ich badania są niezwykle ciekawe, jednak mnie mimo wszystko najbardziej interesuje to, czym jest ona dla odbiorcy fotografii. Tego, który ją konsumuje na co dzień. Poza tym czy istnieje jakiś program telewizyjny o fotografii? Teleturniej typu „Wiedza o fotografii”? Nie. Mimo tego, że to fotografia jest starszą siostrą filmu, nazwisko braci Lumière wydaje się być powszechnie znane, jednak na pytanie „kto wynalazł fotografię?” dużo trudniej uzyskać odpowiedź. Skoro jest to tak ważne medium, to chyba warto wiedzieć, kto je wynalazł. Wiedza na temat fotografii wydaje się być szczątkowa. Czy jest ona potrzebna? Moim zdaniem tak.
To znaczy, że media nie są zainteresowane fotografią?
Są, jednak przede wszystkim w aspekcie konsumpcyjnym. Łatwiej się konsumuje obraz reklamowy, perswazyjny, niż obraz, który wymaga tej szerszej refleksji. Jeśli już rozmawia się na temat fotografii, to zwykle z fotografem mody, z fotografem, który przyjechał z atrakcyjnej podróży lub fotografem, który był świadkiem konfliktu zbrojnego. Bardzo rzadko dochodzi do rozmów o fotografii w ogóle, ponieważ brakuje świadomości jej kulturotwórczej roli.
Owa bezrefleksyjność pochłania więc przeróżne obszary współczesnych działań. Czy zwrócił Pan jednak uwagę na przypadki odwrotne, w których refleksja wokół prac przerasta ich wartość? Kiedy wiele mówi się o obrazach, które same w sobie takiej dyskusji nie dorównują?
Tak może stać się zawsze i to w każdej dziedzinie. Jednak wiele takich sytuacji weryfikuje czas. Zawsze może być tak, że słaba fotografia podparta jest otoczeniem teoretycznym, które ma wzmóc potencjał tego obrazu. Są oczywiście krytycy, którzy wykorzystują naszą łatwowierność i coś błahego podnoszą do wysokiej rangi, tu ma Pani rację. Każdy z nas zderza się często z wątpliwościami, dlaczego coś jest aż tak istotne. Często widzimy pewną sztuczność. Z drugiej strony warto, żeby pojawiały się sytuacje progresywne, czyli takie, które coś odkrywają, bo inaczej zostalibyśmy przy jednym sposobie myślenia, przy jednej estetyce. Poza tym możemy nie mieć racji, gdyż wiele zależy od szerszego kontekstu, który niekoniecznie jest nam znany. My także możemy zrobić krzywdę swoją opinią, ponieważ czegoś nie zrozumieliśmy. Rola krytyka jest wbrew pozorom bardzo poważna. On nie może w błahy sposób trywializować pewnych rzeczy, bo nagle może się okazać, że i on nie dostrzegł w jakimś materiale istotnych cech. Czasem krytycy zapędzają się wręcz w taki rodzaj opisu, który ma dowodzić ich elokwencji i zapominają o uszanowaniu samego autora, za którym stoją emocje.
A co wydaje się Panu w tej chwili najbardziej interesujące w fotografii?
Ciekawym zjawiskiem są niewątpliwie książki fotograficzne i to nie tylko w mojej opinii, bo zainteresowanie nimi stale rośnie. Coraz więcej autorów decyduje się na tę formę wypowiedzi, ponieważ umożliwia ona właśnie zawarcie w publikowanym materiale pewnego ładunku teoretycznego. Istotna jest też rola koncepcji graficznej czy – szerzej – wydawniczej.
Ponadto książka powoduje refleksję nie tylko u twórcy, ale także u odbiorcy, prawda?
Zgadza się. Przede wszystkim dlatego, że w niej komunikat jest bardzo czytelny. Można wyraźnie operować różnymi rodzajami tego komunikatu – typografią, tekstem samym w sobie, kolejnością, a także formatem czy ilością stron. Poza tym książka pozwala na indywidualną styczność z samym obiektem. Mogę z taką publikacją obcować w samotności, mam na to czas i mogę do niej powracać.