Ciągle prowadzone, najczęściej przez fanatyków, uparte poszukiwania po prywatnych i instytucjonalnych zakamarkach, schowkach i piwnicach, co i raz przynoszą zaskakujące niespodzianki w postaci odkryć przewartościowujących dotychczasową wiedzę. Można się o tym było przekonać spacerując po warszawskich galeriach prezentujących fotografie.
Wydawałoby się, że w dobie nieograniczonego wręcz dostępu do informacji (nie dotyczy to Chin i państw o podobnym systemie politycznym) cała dotychczas zdobyta wiedza jest już uporządkowana i dostępna. A nowy system gromadzenia informacji wszelakich, jakim bez wątpienia jest przepastny zbiór Internetu, ma na swoich stronach wszystko, co ludzkość stworzyła i opisała. Jak mylna to opinia, zorientuje się każdy, kto będzie chciał czegoś więcej dowiedzieć się o tym, co zdarzyło się jakiś czas temu.
Okazuje się, że klasyczne biblioteki wciąż są niezastąpioną skarbnicą wiedzy o prawdziwie logicznym porządku (szczęśliwie poszczególne tomy i opracowania nie mają „pozycjonowania” jak w wyszukiwarkach). Ale myszkując po katalogach i półkach daje się zauważyć, że i w bibliotekach nie wszystko udało się zgromadzić. Ciągle prowadzone, najczęściej przez fanatyków, uparte poszukiwania po prywatnych i instytucjonalnych zakamarkach, schowkach i piwnicach, co i raz przynoszą zaskakujące niespodzianki w postaci odkryć przewartościowujących dotychczasową wiedzę. Można się o tym było przekonać spacerując po warszawskich galeriach prezentujących fotografie.
W galerii Yours, nastawionej na fotografię rzeczywistości, pokazano fascynujący zbiór zdjęć australijskich przestępców najróżniejszego autoramentu. Kurator wystawy Peter Doyle przez trzy lata opracowywał zbiór tysięcy zdjęć zrobionych najprawdopodobniej przez jednego, nieznanego niestety z imienia i nazwiska, fotografa policyjnego z Sydney w latach 1912-30. Niby zwykłe zdjęcia rejestrujące opryszków, złodziejaszków, ladacznice, handlarzy narkotyków i morderców. Ale jak oni zostali sfotografowani, ile informacji o nich ukazano przez ich twarze, stroje, pozy.
Wszystkie zdjęcia powstały w policyjnych pomieszczeniach, ale autor szukał miejsc gdzie jest ciekawe światło, bo w dużej mierze to właśnie ono buduje prawdziwy nastrój tych kadrów. Szczęśliwie nie poszedł na lenia, jak czyni wielu współczesnych fotografów, i nie korzystał z lampy błyskowej (może po prostu sydnejska policja mu jej nie zafundowała), może to tylko przypadek, choć patrząc na niesłychaną konsekwencję autora, trudno tu mówić o przypadku. Wygląda to na w pełni świadomą realizację. Autor tych zdjęć nie miał przed sobą powszechnie znanych twarzy.
Łatwo jest wejść do historii fotografując królów, premierów, prezydentów, pisarzy czy aktorów, te znane twarze, byle w dużej ilości, niesłychanie pomagają w karierze i często czynią takiego fotografa wybitnym portrecistą. Autor policyjnych zdjęć z Sydney nie miał takiego szczęścia, ale niewykluczone, że bardziej zasługuje na miejsce w areopagu portrecistów niż niejeden już tam siedzący. Choć bohaterowie zdjęć to osoby znane małej garstce osób, to sposób ich ukazania mówi o nich wszystko. Nie trzeba specjalnych opisów, by wiedzieć, z kim ma się do czynienia. Oni też są częścią ludzkiej społeczności, może nie decydowali o losach świata i nie rozweselali sobie współczesnych ani nie tworzyli wielkich idei, ale przecież takich jak oni nie brakuje także dzisiaj. Te twarze złych ludzi, a czasem tylko zagubionych, którzy zbłądzili w pogoni za pieniądzem, lepszym życiem czy tylko przygodą. To doskonałe, nietuzinkowe portrety prawdziwych ludzi, niewygładzone, niespreparowane, sto procent prawdy o trudnych życiorysach.
Podobne zaskoczenie towarzyszy najnowszej wystawie w galerii Zachęta – „Dokumentalistki. Polskie fotografki XX wieku”. Tu autorek jest znacznie więcej, bo pięćdziesiąt, więc nie sposób opisać każdą z osobna w krótkim tekście. One, podobnie jak anonimowy fotograf z Sydney, są odkryciem, może nie na taką skalę, bo o większości sporo już wiedzieliśmy, ale często znane były z zupełnie innych tematów, bardziej artystycznych, na granicy ze swobodną wyobraźnią, niż związanych z rzeczywistością, a tu okazało się, że wiele za młodu, we wczesnych doświadczeniach fotograficznych, ma bardzo ciekawe zbiory zdjęć opisujących otaczającą je rzeczywistość.
Obydwu wystawom towarzyszą doskonale przygotowane katalogi z ciekawymi tekstami, ale przede wszystkim z niesamowitymi zdjęciami. Tych zdjęć nie znajdziemy w Internecie, najwyżej pojedyncze przykłady, a ich siła tkwi w działaniu całym zbiorem. Albumy zapewne wylądują w bibliotekach. Warto więc usiąść w ciszy i wpatrywać się w doskonałe fotografie, mówiące o ludziach i świecie, który na różne sposoby współtworzą.
Publikacja zdjęć ze względu na charakter serwisu, jak i wydawcę ma charakter edukacyjny.