Po II wojnie światowej wielu działaczy partii hitlerowskiej uniknęło kary. Dzięki pomocy Kościoła i tajnych organizacji udało im się przedostać do Ameryki Południowej i prowadzić względnie spokojne życie. Do czasu, gdy nie namierzyły ich żydowskie tajne służby.
11 maja 1960 roku Ricardo Klement wracał z pracy w wodociągach do swojego domu, przy ulicy Garibaldiego w Buenos Aires. Był zły, bo musiał dziś zostać pół godziny dłużej. Minęła już godzina 20, kiedy wreszcie wysiadł z autobusu i ruszył w kierunku domu.
W ciemnościach, jakie pokrywały ulicę, Ricardo ledwie dostrzegł stojący na chodniku samochód z podniesioną maską, nad którym schylali się dwaj mężczyźni. „Pewnie zepsuł się silnik” pomyślał i ruszył dalej. Wtem oślepił go błysk reflektorów drugiego samochodu, zaparkowanego na końcu ulicy. Odruchowo schylił głowę i zasłonił oczy.
– Chwileczkę proszę pana – zagadnął po hiszpańsku jeden z naprawiających samochód. Nic nie widzący Klement, sięgnął po latarkę, aby zorientować się kto go woła.
– On ma broń! – krzyknął po hebrajsku drugi ze stojących przy samochodzie i rzucił się na Ricardo.
Siła uderzenia powaliła pracownika wodociągów na ziemie. Z samochodu wypadło jeszcze dwóch mężczyzn i wszyscy czterej brutalnie wepchnęli Klementa na podłogę pod tylnym siedzeniem wozu. Coś ciężkiego uderzyło go w głowę i półprzytomny nie mógł bronić się, gdy wiązali mu ręce i nogi. Poczuł zimną stal przy skroni.
– Jeden ruch i zginiesz! – krzyknął któryś z porywaczy, tym razem po niemiecku.
Inny wsadził Klementowi ręce pod bluzkę i odkrył dwie najbardziej skrywane tajemnice Ricardo – bliznę na brzuchu, i drugą – pod lewą pachą. Klement zrozumiał, że będzie z nim źle. Oba samochody błyskawicznie odjechały.
Ukryta tożsamość
Czego izraelscy agenci chcieli od zwykłego pracownika wodociągów z Buenos Aires? Odpowiedź była dość prosta – Ricardo Klement nie był tym, za kogo się podawał. Godzinę później stał już rozebrany w jakimś ciemnym pokoju. Porywacze znów sprawdzili jego blizny, powstałe po próbie usunięcia esesmańskich tatuaży, po czym zaczęło się przesłuchanie.
– Nazwisko?
– Ricardo Klement.
– Pańskie nazwisko?
-Otto Heninger – rzekł drżącym głosem.
– Pańskie prawdziwe nazwisko?
– Adolf Eichmann – powiedział wreszcie, zrezygnowany.
W pokoju zapadła grobowa cisza.
Architekt Holokaustu ucieka
Adolf Eichmann był jednym z czołowych działaczy nazistowskich w III Rzeszy i głównym koordynatorem tzw. „Ostatecznego rozwiązania”. Odpowiadał za śmierć 6 mln europejskich Żydów. Pod koniec wojny poddał się Amerykanom jako oficer SS Otto Heninger i trafił do obozu jenieckiego. Pod tym nazwiskiem pracował cztery lata w Niemczech i w 1950 roku nawiązał kontakt z organizacją „Odessa” pomagającą w ucieczce byłym zbrodniarzom wojennym.
Przez Szwajcarię i Włochy przerzucono go do Watykanu, gdzie dostał paszport na nazwisko Ricardo Klement. Popłynął do Argentyny. Rok później, pod panieńskim nazwiskiem Liebl, dołączyła do niego żona z synami.
Eichmann wpadł właśnie przez jednego z synów – Nicolasa. W 1957 roku poznał on piękną dziewczynę i nieopatrznie przedstawił się jej prawdziwym nazwiskiem. Nie krył też swojego antysemityzmu. Na jego nieszczęście, była ona córką Żyda ocalałego z Holokaustu. Gdy powiedziała ojcu, z kim się spotyka, ten zaczął działać.
Zawiadomił Fritza Bauera, prokuratora generalnego Hesji, który zawzięcie ścigał hitlerowskich zbrodniarzy. Prokurator zaś, nie mając zaufania do władz RFN (w których też było wielu dawnych hitlerowców), skontaktował się z szefem Mossadu, Isserem Halerem. Ten początkowo nie chciał wierzyć, postanowił jednak zbadać sprawę.
Mossad wkracza do akcji
Śledztwo szło powoli i nieudolnie. Eichmann przypadkowo zmienił w międzyczasie adres zamieszkania, dlatego udało się go znaleźć dopiero na początku 1960 roku. „Sprowadźcie Eichmanna żywego lub martwego” – powiedział premier Ben Gurion szefowi Mossadu. – „Ale lepiej żywego.”
Do Buenos Aires przybyła grupa uderzeniowa agentów izraelskich. Dowodził osobiście Isser Haler. Agenci przez miesiąc śledzili Eichmanna, aby poznać jego zwyczaje. Wynajęli też dom pod miastem, który będzie służył do przetrzymywania porwanego. Największym problem było jednak dostarczenie go do Ziemi Świętej.
Pochwyconego przez tajne służby zbrodniarza wojennego nie można było wywieźć z kraju rejsowym samolotem. Należało sprowadzić maszynę z Izraela, co nie było takie proste, jeśli nie chciało się wzbudzać podejrzeń. Na szczęście 20 maja 1960 roku przypadała 150. rocznica niepodległości Argentyny, na którą przybyli goście z całego świata. Także z Izraela.
Plan zakładał, że Eichmann wraz zresztą agentów poleci tym samolotem, którym przybędą żydowscy dyplomaci. Akcja miała się odbyć 10 maja, a dwa dni później zbrodniarz miał już by w Izraelu.
Jednak z przyczyn organizacyjnych rząd Argentyny przełożył przylot izraelskiej delegacji na 19 maja. Mimo to Haler postanowił przesunąć akcję tylko o jeden dzień, aby dać odpocząć swoim ludziom. Odbyła się więc ona 11 maja.
Kremacja za krematoria
Mimo intensywnych poszukiwań prowadzonych przez policję, rodzinę oraz organizację byłych nazistów, Eichmanna nie udało się znaleźć. Agenci Mossadu przez dziewięć dni przetrzymywali zbrodniarza w swojej bazie nie odstępując go na krok, aby nie mógł popełnić samobójstwa.
Eichmannowi podano leki usypiające, by nie sprawiał problemów przy wsiadaniu do samolotu. Jeden z pilotów (i zarazem tajnych agentów) lecących z delegacja dyplomatyczną, był niezwykle podobny do niemieckiego zbrodniarza. W czasie lotu udawał on przed pasażerami ciężko chorego. Z kolei w Argentynie, z pomocą miejscowego Żyda, załatwiono wypis ze szpitala na nazwisko Zew Zichroni, którym posługiwał się pilot w tej misji. Ostatecznie 20 maja o północy, śpiący Eichmann opuścił Argentynę właśnie jako Zew Zichroni, nie wzbudzając żadnych podejrzeń.
22 maja premier Ben Gurion ogłosił w parlamencie, że tajne służby Izraela porwały Adolfa Eichmanna. Świat ogarnęło zdumienie i podziw. Eichmann został stracony po procesie, 31 maja 1962 roku. Był jedną z dwóch osób skazanych na śmierć w Izraelu. Ciało tego, który posłał to krematoriów miliony Żydów, również zostało skremowane. Prochy wrzucono do morza. W powietrzu słychać było złośliwy chichot Historii.