Podczas 25. Finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, cała Polska bawiła się i zbierała pieniądze dla potrzebujących. Również w Żyrardowie, jak co roku, odbywała się zbiórka do puszek WOŚP, a do Centrum Kultury przybyły m.in. zespoły happysad, Big Cyc i Dżem. Rozmowa z Kubą Kawalcem – wokalistą happysad.
Michał Kamiński: Graliście kilkukrotnie na Woodstocku oraz na finałach WOŚP. Jakie różnice widzisz, z punktu widzenia artysty, między tymi imprezami?
Kuba Kawalec: Różnice są, przede wszystkim techniczne. Przystanek Woodstock jest ogromnym festiwalem — duża scena, wielkie przedsięwzięcie techniczne, logistyczne. Koncerty dla Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy są w dużej części inicjatywami społecznymi, oddolnymi, głównie organizowanymi przez młodzież. Nie chciałbym tutaj zdeprecjonować czyjejś pracy, ale są to imprezy mniejsze, bardziej kameralne. Oprócz tych różnic, są jeszcze emocje związane z tym, że na Woodstocku znajdujesz się na większej scenie, przed liczniejszą publicznością, że to się wszystko nagrywa i masz poczucie, że to jest ważne. Nie chcę mówić, że nieważne są występy dla WOŚP, ale w przeciwieństwie do Woodstocku, jest tam większy spokój i komfort. Dużo swobodniej się człowiek czuje, bo nie ma tej presji. Poza tym masz z tyłu głowy świadomość, że pomagasz, że uczestniczysz w dużej akcji społecznej i to dodaje trochę animuszu. Osobiście mogę stwierdzić, że bardziej spięty byłem na Woodstocku niż na finale WOŚP w Żyrardowie, ale to moje subiektywne zdanie.
M.K.: Możecie zatem powiedzieć, że staliście się elementami machiny, która napędza WOŚP?
K.K.: W momencie, kiedy już zagraliśmy dla Wielkiej Orkiestry, to oczywiście, że tak.
M.K.: Gdybyś zestawił występy z tras koncertowych ze wcześniej wspomnianymi wydarzeniami, co byłoby podobne, a co odróżniałoby te imprezy?
K.K.: Zasadniczo niewiele jest różnic między koncertem dla Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy a tymi, które gramy regularnie w trasie. Tu — na WOŚP — jest taka świadomość, że dzieje się coś więcej, że pomagasz grając i uczestniczysz w czymś, co daje ludziom ratunek finansowy, zaplecze medyczne. Czujesz się częścią większej akcji. To właściwie wszystko, bo materiał gramy bardzo podobny, nie dobieramy jakichś specjalnych piosenek na taką okoliczność. Woodstock z kolei jest specyficznym miejscem. Tak jak wspomniałem, wielkość sceny, ilość widzów – to mocno deprymujące. Nie jesteśmy, a przynajmniej ja nie jestem, lwem estradowym, który wyskoczy, zabawi ludzi, zrobi trzy fikołki, szpagat i swoją elokwencją ich zaczaruje. Nie – gramy swoje, na spokojnie.
M.K.: Występy dla WOŚP wpłynęły na waszą twórczość, zmieniły podejście do koncertowania dla ludzi?
K.K.: Pamiętam bardzo dobrze WOŚP, bo my jesteśmy takiej daty, że sięgamy pamięcią do pierwszych edycji — czasów, kiedy ona powstawała. Kiedyś, gdy jeszcze mieszkaliśmy w Skarżysku-Kamiennej, graliśmy koncert w Klubie ,,Kolejarza” (przyp. red. jako Hardcore’owe Kółko Filozoficzne), był 4. Finał WOŚP. Wtedy, jako młodziaki, po 16 – 17 lat, graliśmy trochę Nirvany, covery licealne i tego typu rzeczy. Te pierwsze nasze koncerty inaczej wyglądały, inaczej się je odbierało, inny był sprzęt – wszystko było inne. W zasadzie nic nie było takie samo. Jeśli chodzi o organizację, o to, jaki był sprzęt, to bardziej przypominało partyzantkę. Mimo to, była to ogromna przygoda i jedyna możliwość w ciągu roku, żeby takie garażowe zespoły mogły się pokazać gdziekolwiek. Teraz te możliwości się zwiększyły o jakieś 1500%. WOŚP, oprócz tego, że pomaga, zbiera pieniądze na sprzęt — co stanowi oś zdarzeń — daje jakąś szansę młodym artystom, którzy mogą się nie tyle pokazać, co zaczerpnąć tej sceny na chwilę, zobaczyć jak to jest być po tej drugiej stronie.
M.K.: Zatem WOŚP jest także akcją kulturalną?
K.K.: Zdecydowanie tak. Każdy koncert to jakieś małe święto. Przez to świat staje się trochę lepszy – przynajmniej ja mam takie poczucie, może idealistyczne, ale tak w gruncie rzeczy chyba jest.
M.K.: A czy jest coś, co może przerwać działalność WOŚP?
K.K.: Najgorsze, co może być w tym wszystkim, to polityka. To zawsze była dla mnie apolityczna akcja, totalnie spontaniczna. Jest siła, która jest przeciwna Owsiakowi, trwa jakaś tam walka na argumenty, ale wszystko, co się kręci wokół polityki jest dla mnie syfem i czymś niefajnym. Kiedy ludzie każdą formę sztuki, wyrażania siebie, podciągają pod lewo albo prawo, to mi się zbiera na pawia, więc dobrze by było, gdyby udało się utrzymać Orkiestrę z dala od polityki. Ludzie zaczynają zaglądać w kieszenie i rozumiem ich tok myślenia, że chcą to wszystko zlustrować, ale to momentami sięga absurdu. Mam nadzieję, że to wszystko będzie się dalej toczyć, bo — mimo że są głosy przeciwne, które da się zracjonalizować — liczy się sama idea tej imprezy. Ten ruch jest, uważam, romantyczny i mam wrażenie potrzebny, dlatego, że scala ludzi, którzy na ten jeden dzień zapominają o problemach i o tym, co się dzieje złego, a takie dni są potrzebne.
M.K.: Powiedziałeś ze sceny, że „jest coś takiego w koncertach WOŚP,
że telewizja nie przeszkadza, a nawet pomaga”. Co dokładnie miałeś na myśli?
K.K.: Zasadniczo jestem przeciwnikiem telewizji, często mówię, że nic tam ciekawego nie ma i ludzie tylko siedzą i patrzą się w ten odbiornik bez sensu, a jak jest WOŚP to przynajmniej popatrzą na jakieś zespoły, na tego wariata w czerwonych okularach. Może im trochę szybciej serce zabije, może przyjdzie jakaś chwila refleksji — zobaczą, że trochę tych pieniędzy zbiera. Tworzy się inna przestrzeń, w telewizji pojawia się muzyka, bo uważam, że w telewizji nie ma muzyki, a jeśli już jest, to jakieś straszne dziadostwo, typu Eurowizja, Opole, Sopot. Myślę, że dużym plusem WOŚP jest fakt, że w ten jeden dzień w roku nawet telewizja staje się trochę lepsza.