Nowy film w reżyserii Zacka Snydera, Liga Sprawiedliwości, to kolejne widowisko spod znaku supermocy i peleryny. Jedno z wielu ostatnimi czasy. I choć jest to od dawna wyczekiwane przez fanów zjednoczenie jednych z najpopularniejszych komiksowych bohaterów, to koniec końców produkcja nie jest niestety niczym przełomowym.
17 listopada 2017 roku na ekrany polskich kin zawitał kolejny wielki hit. Od dawna zapowiadany, szczycący się potężną kampanią reklamową. W końcu to nie lada gratka — po raz pierwszy na srebrnym ekranie widzowie mogą podziwiać wyczyny zjednoczonych ikon popkultury. Niestety, nie robią one takiego wrażenia, jak zapowiadano. Dlaczego?
Liga Sprawiedliwości wchodzi w skład DC Extended Universe, konkurencyjnej dla Kinowego Uniwersum Marvela serii filmów o superbohaterach. Opowiada o zjednoczeniu tytułowej drużyny, która w obliczu zagrożenia ze strony kosmicznych najeźdźców, musi bronić Ziemi. W jej skład wchodzą: Batman (Ben Affleck), Wonder Woman (Gal Gadot), Flash (Ezra Miller), Aquaman (Jason Momoa) oraz Cyborg (Ray Fisher).
Trzeba przyznać, że film Zacka Snydera to dobre kino superbohaterskie. Jest w nim wszystko, co w takiej produkcji powinno się znaleźć: patos, humor, wartka akcja, efekty specjalne i przede wszystkim charyzmatyczni bohaterowie. Wygląda na to, że DC Extended Universe uczy się na swoich błędach i nie popełnia już tych samych, co w mocno krytykowanym Batman v Superman: Świt sprawiedliwości. Niestety, nie do końca. Bo choć widać poprawę, nierówne proporcje między wyżej wymienionymi elementami są piętą achillesową filmu.
Po pierwsze bohaterowie. Wszak to oni są tutaj najważniejsi. Gal Gadot jako Wonder Woman nadal zachwyca. Aktorka wydaje się wprost stworzona do tej roli — porusza się i przemawia z gracją godną bogini. Obok niej mamy jednak Batmana. Ben Affleck, który w wyżej wspominanym Batman v Superman: Świt sprawiedliwości wypadł świetnie, tu nie jest już tym samym Mrocznym Rycerzem. Odbił się na nim lżejszy ton filmu, odbierając jego postaci urzekający posępny charakter. Momoa jako Aquaman oraz Fisher jako Cyborg wypadają zwyczajnie. Wykreowane przez nich postaci są wierne komiksowym pierwowzorom, jednak nic ponadto. Na szczególne wyróżnienie zasługuje tu jednak Ezra Miller, wcielający się w rolę Flasha. Jest jednym z tych szczęśliwców, którzy dostali więcej czasu ekranowego i wykorzystuje go znakomicie. Jego kreacja Najszybszego Człowieka Świata jest nie tylko zabawna, lecz także momentami chwytająca za serce.
Po drugie patos oraz humor. Te dwa zjawiska w Lidze Sprawiedliwości niejednokrotnie się przeplatają. Zwrot w stronę lżejszej produkcji typu marvelowskiego zasadniczo wychodzi filmowi na dobre. Jednak przez liczne sceny humorystyczne, te patetyczne wiele tracą — zwyczajnie wydają się bardziej sztuczne.
Po trzecie wartka akcja. Przy tym punkcie najważniejszy jest fakt, że film trwa dwie godziny — przez cały ten czas gna naprzód jak oszalały. Po wyjściu z seansu nie ma się poczucia, że minęło aż tyle. Może i dobrze, gdyby nie fakt, że gdzieniegdzie, przez ten szalony pęd, wkrada się do produkcji chaos. Liga Sprawiedliwości to z całą pewnością domknięcie trudnego okresu kładzenia fundamentów pod wielkie kinowe uniwersum DC. Nosi jednak tego znamiona i jest to widoczne w produkcji. Choć film nie jest tak zagmatwany jak Batman v Superman, to nie można też powiedzieć, że jest uporządkowany. Na to wpływ miały dokrętki, które z przyczyn problemów rodzinnych Zacka Snydera nadzorował inny reżyser, Joss Whedon. Kto choć trochę zna filmografię obu panów wie, że znacząco różnią się w podejściu do tematu superbohaterów.
Po czwarte efekty specjalne. Niestety, przy tej produkcji wcale nie tak widowiskowe. Choć budżet filmu był ogromny, kilka scen przypomina bardziej grę komputerową niż realne życie.
Zbliżając się do końca, nie można nie wspomnieć o muzyce. Urzeka wykorzystana w sekwencji otwierającej film (swoją drogą bardzo przypominającej tę z innego filmu Zacka Snydera — Watchmen z 2009 roku) piosenka Sigrid Everybody Knows. Szczególną gratką dla fanów powinny być motywy muzyczne z Batmana (1989) oraz Supermana (1978), które słychać w kilku scenach w tle. Za to należą się wyrazy uznania.
Na zakończenie warto powiedzieć o tym, że choć Liga Sprawiedliwości to kino czysto rozrywkowe, nie brak w nim wątków trudnych, takich jak problemy społeczne, fanatyzm religijny czy dylematy moralne. Przed niejednym stają przecież sami superbohaterowie. I choć nie do końca wiadomo, jaki los jest pisany, uśmierconemu przecież w Świcie sprawiedliwości, Supermanowi, to każda scena nawiązująca do jego postaci jest pełna nadziei — a przecież to właśnie jej symbol nosi na piersi ten heros.
Liga Sprawiedliwości w reżyserii Zacka Snydera to nie jest zły film. Bardziej odpowiednie byłoby tu stwierdzenie, że spóźniony kilka lat. Choć powinien bronić się sam, to warto jednak spojrzeć na niego przez pryzmat tego, co jeszcze może nadejść — wielkiego i wciągającego uniwersum kinowego, które sygnalizują widzom liczne easter eggs oraz sceny dodatkowe po napisach. Dajmy więc szansę tej produkcji — jest bowiem światełko nadziei — wiele błędów z poprzednich produkcji zostało poprawionych.