Kapitan (!) Jack Sparrow powraca na ekrany kin w piątej odsłonie przygód Piratów z Karaibów zatytułowanej Zemsta Salazara. Czy zawadiackiemu piratowi znów udało się urzec widzów swą pomysłowością i niebanalnym poczuciem humoru? Przekonać się o tym można w polskich kinach już od 26 maja.
Film w reżyserii Joachima Rønninga i Espena Sandberga to przygodowe kino akcji z elementami fantasy. Znany z poprzednich części serii pirat Jack Sparrow (Johnny Depp) tym razem musi stawić czoła upiornemu korsarzowi, kapitanowi Salazarowi (Javier Bardem). Żądny zemsty okrutnik ucieka bowiem z mitycznego więzienia. Jackowi z pomocą przychodzą starzy i nowi sojusznicy, a celem jego wyprawy jest legendarny Trójząb Posejdona, dający posiadaczowi władzę nad morzami.
Nowa część Piratów z Karaibów nie powinna nikogo rozczarować. Nie jest też niestety najlepszą częścią serii. Urzekają widowiskowe efekty specjalne, razi jednak nierówne tempo filmu, za którym od połowy trudno nadążyć. Choć da się zauważyć nowatorskie pomysły, a twórcy trzymają w zanadrzu niejeden zwrot akcji, to jednak niektóre sceny są przewidywalne i odtwórcze. Mają zapewne na celu odwoływać się do fanowskiego sentymentu, jednak w praktyce efekty są różne.
Pod względem gry aktorskiej film wypada bardzo dobrze. Johnny’ego Deppa można uwielbiać lub nienawidzić, ale trzeba przyznać, że — chociaż cały czas gra tak samo — jako Jack Sparrow jest zwyczajnie niezastąpiony. Towarzyszący mu w każdej części Geoffrey Rush (Kapitan Barbossa), również trzyma wysoki poziom. Nowe twarze — Brenton Thwaites, grający młodego Henry’ego czy Kaya Scodelario, wcielająca się w piękną, odważną i utalentowaną Carinę — dotrzymują im tempa.
Muzyka nie rozczarowuje. Można się wręcz pokusić o stwierdzenie, że jest to czynnik decydujący o pozytywnym odbiorze filmu. Jeśli ktoś chce raz jeszcze usłyszeć dobrze znane i cenione motywy z poprzednich części, Zemsta Salazara wychodzi naprzeciw jego oczekiwaniom.
Niestety wszystko to zaburza wyżej już wspomniany nierówny montaż. Chaos, jaki wkrada się do filmu w drugiej jego połowie, nie jest bynajmniej winą dążenia do kumulacji zmagań wszystkich bohaterów, lecz nagromadzenia zbyt wielu niepotrzebnych wątków. Chwilami można było odnieść wrażenie, że całą tę historię spokojnie dałoby się rozbić na dwa filmy. Wtedy być może starczyłoby czasu na nadanie większej głębi relacjom między niektórymi bohaterami, w Zemście Salazara raptem napomkniętym.
Koniec końców trzeba przyznać, że Piraci z Karaibów: Zemsta Salazara zabiera nas z powrotem do barwnego karaibskiego świata, pełnego magicznych stworzeń, morskich przygód i oczywiście wiecznie upitych rumem piratów. Gwarantuje tym dwie godziny dobrej zabawy dla całej rodziny. Ciekawostką jest, że według pierwotnych planów produkcja miała nosić bardziej enigmatyczne miano — Piraci z Karaibów: martwi nie opowiadają historii (Dead Men Tell No Tales) — fani nie byli zadowoleni ze zmiany podtytułu, filmowi jednak dużo to nie ujmuje.