Tegoroczne Walentynki zakochani mogli obchodzić „z pazurem”. A to dlatego, że tego dnia swoją premierę miał najnowszy film Kinowego Uniwersum Marvela — Czarna Pantera.
Za reżyserię tego superbohaterskiego widowiska odpowiadał, znany m.in. z Creed: Narodziny legendy, Ryan Coogler. Proponuje on opowieść o młodym księciu T’Challi (Chadwick Boseman), który po śmierci swego ojca musi przejąć władzę w fikcyjnym państwie znajdującym się w Afryce — Wakandzie. Sprawa jest o tyle poważna, że kraj ten, niezwykle rozwinięty technologicznie, jest zasobny w najtwardszy na świecie i przy tym niezwykle cenny metal — wibranium. Wakandyjczycy zazdrośnie chronią swych sekretów i ukrywają prawdę o państwie przed resztą narodów. Jakby tego było mało, T’Challa na boku jest zamaskowanym stróżem prawa — legendarną Czarną Panterą, obrońcą Wakandy, posiadającym niezwykłe moce i ekwipunek. Jego wyczyny w kostiumie można już było podziwiać w poprzedniej produkcji Marvela — Kapitanie Ameryce: Wojnie bohaterów. Czy młodemu królowi uda się pogodzić obowiązki monarchy z obowiązkami mściciela w masce? Będzie musiał tego dokonać szybko — czarne chmury już kłębią się na horyzoncie…
Czarna Pantera to widowisko, które nie powinno rozczarować fanów komiksów. Jest tam wszystko, co być powinno — wartka akcja, dylematy moralne, wyraziste postaci i konflikt wewnętrzny głównego bohatera. Można by rzec, że całość nawet za bardzo przypomina to, co już wcześniej w temacie superbohaterskim mogliśmy podziwiać na srebrnym ekranie. Jeśli ktoś liczy na zaskakujące zwroty akcji, to raczej się zawiedzie — w Czarnej Panterze nie ma żadnych świeżych rozwiązań fabularnych. Nie znaczy to jednak, że twórcy nie postarali się, by film czymś się wyróżniał. Mowa tu mianowicie o dość wyrazistym przesłaniu politycznym. Choć dzieło Cooglera pokazuje różne postawy wobec różnych problemów i niekiedy nie sugeruje w sposób jednoznaczny, która jest właściwa, to ostateczny wydźwięk jest jasny — należy pomagać sobie nawzajem, niezależnie od pochodzenia czy koloru skóry. Jeśli ktoś ma możliwość, by pomóc drugiemu człowiekowi, należy zrobić to za wszelką cenę. Podziały, tajemnice i wrogość nie przynoszą nic dobrego. I to jest wartość tego filmu.
Od strony gry aktorskiej Czarna Pantera wypada bardzo różnie. Zbyt częste przeskoki od męczącej patetyczności do niekiedy naprawdę nietrafionego humoru sprawiły, że część postaci wypada nijako. Na wyróżnienie zasługują tu (co nie jest częste w filmach Marvela) czarne charaktery, czyli, grany przez Michaela B. Jordana, Erik Killmonger oraz Ulysses Klaue w wykonaniu Andy’ego Serkisa. Ten pierwszy ze względu na swoją wielowymiarowość, dzięki której w niektórych momentach filmu to jemu widz zaczyna wręcz kibicować, a drugi z uwagi na wyrazistość postaci — Klaue to zbir jakich mało, ale przy tym z poczuciem (czarnego) humoru i swobodnym podejściem do życia. Ta kreacja zapada w pamięć.
Wyżej wspominany nadmiar patetyczności oraz nietrafiony humor dziwią, bo do tej pory Marvel mniej lub bardziej, ale zawsze jakoś sobie z tym radził. Zazwyczaj były to mocne strony filmów tego studia, jednak w tym przypadku zwyczajnie coś nie zaskoczyło. O ile patos można tłumaczyć polityczną otoczką produkcji oraz tym, że główny bohater jest, bądź co bądź, monarchą państwa respektującego dawne tradycje, o tyle humor się nie broni. Nie znaczy to, że ani razu na sali kinowej widzom nie zdarzy się wybuchnąć śmiechem. Jednak stosunek żartów, które bawią, do tych, które wyszły już z użycia lub były wykorzystane w poprzednich produkcjach, wypada raczej blado.
Przy produkcji superbohaterskiej nie sposób też nie wspomnieć o dwóch kluczowych aspektach: efektach specjalnych oraz muzyce. Czarna Pantera jest widowiskowa. Fikcyjna Wakanda wizualnie robi ogromne wrażenie, a już w szczególności w połączeniu z jej motywem muzycznym. Podziwiając te zapierające dech w piersi widoki żałuje się, że to jedynie wytwór wyobraźni twórców komiksów i filmów. Niestety, w pozostałych aspektach produkcji można już odczuć przesyt efektami specjalnymi, którymi widza bombarduje się dosłownie zewsząd. Coraz częstszą i niepokojącą praktyką w filmach superbohaterskich jest fakt, że niektóre sceny bardziej przypominają rzeczywistość gry komputerowej, niż naszego świata.
Czarna Pantera Ryana Cooglera to dobra, jednak niestety nie fenomenalna propozycja — nie tylko dla fanów komiksów, ale też wielbicieli kina akcji. Jest to bardzo współczesny film, poruszający bieżące problemy i starający się odnaleźć ich rozwiązania.