Tegoroczne zmagania w Lidze Mistrzów weszły w decydującą fazę. Wszystkie drużyny, które awansowały do półfinałów, swoje dwumecze rozpoczęły od zwycięstwa. Nie po raz pierwszy byliśmy także świadkami błędów sędziego oraz nieprzemyślanych decyzji UEFA.
Ćwierćfinały okazały się łaskawe dla Atletico Madryt, AS Monaco, Realu Madryt i Juventusu Turyn. To właśnie te zespoły będziemy oglądać w kolejnym etapie Ligi Mistrzów. Losowanie, które odbyło się 21 kwietnia w szwajcarskim Nyonie, wyłoniło pary rozgrywek. Wielu kibiców liczyło na powtórkę sytuacji sprzed roku – derbów Madrytu w finale. Zwycięzcę wyłoniły dopiero rzuty karne, w których lepsi okazali się piłkarze Realu (5:3). Tym razem do starcia obu drużyn dojdzie już podczas 1/2 finału. Ciekawie zapowiada się również potyczka Monaco z Juventusem. Klub polskiego obrońcy Kamila Glika ostatni raz w tej fazie Ligi Mistrzów grał w sezonie 2003/2004. W tym roku wszystko układało się po myśli trenera Leonarda Jardima – najpierw niezbyt wymagający rywale w fazie grupowej, później odrobienie strat w meczu 1/8 finału z Manchesterem City i wreszcie zwycięstwo w dwumeczu z Borussią Dortmund. Czy klub z Monaco wykorzysta dobrą passę by dojść do finału imprezy? Ostatnio całkiem dobrze radzi sobie także półfinałowy rywal francuskiego klubu – Juventus. Dla Polaka starcie będzie miało szczególny charakter – przez pięć lat występował on bowiem w barwach lokalnego rywala Juventusu – Torino.
Zamach na futbol
Mecze Borussia Dortmund – AS Monaco i Bayern Monachium – Real Madryt zakończyły się tym samym wynikiem końcowym (3:6). W obu starciach byliśmy także świadkami kontrowersji, które w dużej mierze zadecydowały o awansie danej drużyny do kolejnej fazy.
Niemiecko-francuska potyczka rozstrzygnęła się już podczas pierwszego spotkania. Obok autokaru, którym drużyna Borussii jechała na mecz, wybuchły trzy ładunki. W wyniku uszkodzenia szyb pojazdu obrażeń doznał hiszpański piłkarz BVB – Marc Bartra. Zawodnik złamał nadgarstek, a do jego ramienia dostały się odłamki szkła. Konieczne było przeprowadzenie operacji. Ze względu na te dramatyczne wydarzenia UEFA przełożyła mecz z wtorku na środę. Trener piłkarzy z Dortmundu nie ukrywał, że nie jest zadowolony z konieczności grania zaledwie dzień po tym incydencie. Wolelibyśmy mieć więcej czasu, żeby sobie z tym wszystkim poradzić – przyznał. Według wielu to właśnie dyspozycja psychiczna piłkarzy Borussii zadecydowała o ich porażce. Wszystko rozpoczęło się jednak od pomyłki sędziego, który w 17 minucie uznał bramkę dla Monaco. Jak się później okazało, Kylian Mbappe uderzał ze spalonego. Rewelacyjny w tym sezonie osiemnastolatek i dodatkowo własne błędy (m.in. samobójcze trafienie Svena Bendera) ostatecznie pogrążyły niemiecki zespół. Spotkanie zakończyło się wynikiem 3:2 dla gości z Monaco.
Chcieliśmy udowodnić, że tamta wygrana nie była przypadkowa i jesteśmy lepszym zespołem – przyznał po drugim pojedynku polski obrońca Kamil Glik. Plan został zrealizowany w stu procentach. W rewanżu faktycznie lepiej prezentował się francuski zespół, który zwyciężył 3:1.
Sędzia w roli głównej
Jeszcze przed rozpoczęciem rozgrywek starcie Bayernu z Realem budziło wiele emocji. Po dwumeczu było ich jeszcze więcej, ale dominowały raczej te negatywne. W pierwszym meczu piłkarze z Niemiec dość boleśnie odczuli brak Roberta Lewandowskiego. Polak nie mógł wystąpić w spotkaniu z powodu kontuzji barku. Mimo początkowej przewagi i zdobytego gola kolejne minuty były coraz gorsze. Przestrzelony rzut karny Arturo Vidala i czerwona kartka dla Javiera Martineza były dowodem tego, że zespół nie jest w optymalnej dyspozycji. Sytuację tę wykorzystał gwiazdor Królewskich. Cristiano Ronaldo – strzelec dwóch goli – zapewnił Realowi zwycięstwo 2:1.
Bawarczycy liczyli na poprawę własnej gry w drugim meczu, zwłaszcza że w ich składzie znalazł się Lewandowski. Początkowo wszystko układało się całkiem dobrze. Po dwóch połowach odrobili straty z pierwszego spotkania, prowadząc 2:1. Aby wyłonić zwycięzcę dwumeczu konieczne było przeprowadzenie dogrywki. Decydująca okazała się 105 minuta, kiedy to gola „ze spalonego” zdobył Ronaldo. Węgierski sędzia Viktor Kassai uznał bramkę za prawidłową. Nie był to jednak jedyny błąd arbitra. Zdaniem wielu niesłusznie ukarał on czerwoną kartką Arturo Vidala, który jak pokazały powtórki nie faulował Marco Asensio. Polski napastnik po zakończeniu spotkania nie krył żalu do sędziego. Byliśmy blisko, by wrócić z awansem. Niestety – jedna, druga, trzecia zła decyzja sprawiły, że przegraliśmy i to Real awansował. Czuję wielki niedosyt. Zbyt dużo pomyłek jak na ten poziom – przyznał w rozmowie z Canal+. Tymczasem gwiazdą Realu po raz kolejny został Ronaldo. To dzięki jego hat-trickowi hiszpański zespół triumfował 4:2 i może ze spokojem myśleć o obronie tytułu sprzed roku.
Nic dwa razy się nie zdarza
Zaliczka z pierwszego meczu wystarczyła Juventusowi Turyn na wyeliminowanie z rozgrywek Barcelony. Spotkanie, które sędziował Polak Szymon Marciniak zakończyło się pewnym zwycięstwem Włochów 3:0. Dwie bramki zdobył Argentyńczyk z polskimi korzeniami – Paulo Dybala, zaś wynik przypieczętował Giorgio Chiellini. Katalończycy nie byli w stanie pokonać świetnie spisującego się w bramce Gianluigi Buffona. To jednak nie przekreślało ich w walce o półfinał. Mając w pamięci dwumecz z Paris Saint-Germain z poprzedniej rundy (po pierwszym meczu przegrywali 0:4, a na własnym stadionie odrobili straty, wygrywając 6:1), piłkarze liczyli na szczęśliwe rozstrzygnięcie na Camp Nou. Tym razem jednak historia potoczyła się zupełnie inaczej. Wysoki pressing ze strony Juventusu okazał się być dla Hiszpanów murem nie do przejścia. Mimo swoich szans, piłki w siatce rywala nie był w stanie umieścić nawet sam Leo Messi. Pojedynek zakończył się bezbramkowym remisem, który premiował awansem Starą Damę. Wyeliminowanie Barcelony w takim stylu doda nam sporo pewności siebie. To świadczy o tym, że możemy wygrać z każdym. Jesteśmy w półfinale i teraz wszystko jest w naszych rękach – powiedział włoski bramkarz.
Faworyt w opałach
Jedyne starcie, w którym faworyt był dość oczywisty, zakończyło się bez niespodzianek. Leicester City to zespół, który w Lidze Mistrzów zagrał po raz pierwszy w historii i od razu dotarł do ćwierćfinału. Z kolei Atletico to przecież ubiegłoroczny finalista rozgrywek. Pierwsze starcie zakończyło się skromnym zwycięstwem Hiszpanów (1:0). Pewni swego miejsca w półfinale nie spodziewali się, że angielski zespół zagra dużo lepiej w rewanżu. Tam byliśmy świadkami dość wyrównanego spotkania. Po utracie gola w 26 minucie „Lisy” nie złożyły broni. Ich starania w końcu przełożyły się na bramkę. Mecz zakończył się remisem 1:1, który dał awans Atletico. Musimy być z siebie dumni, zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy. W drugiej połowie rzuciliśmy się na rywala, który kilka razy blokował nasze strzały na linii bramkowej. Byliśmy jedynym angielskim zespołem w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. To ogromne osiągnięcie. Odpadamy z rozgrywek z podniesionymi głowami – powiedział kapitan drużyny Wes Morgan. Pochwał dla debiutanta nie szczędził także trener zespołu z Madrytu Diego Simeone. Przez cały wieczór obawialiśmy się, co wyniknie z ich kolejnych ataków. Naciskali nas do samego końca. Opanowali do perfekcji grę skrzydłami i dośrodkowania – przyznał.
Tegoroczne ćwierćfinały Ligi Mistrzów przywróciły dyskusję o wprowadzeniu powtórek wideo (VAR – Video Assistant Referee) w meczach tej rangi. System ten znacząco ułatwiłby pracę sędziów, a tym samym sprawił, że decyzje przez nich podejmowane byłyby w stu procentach sprawiedliwe. Można zrozumieć, że arbitrzy się mylą, ale jeśli błędów, zwłaszcza rażących, jest zbyt dużo, to widowisko po prostu przestaje się podobać, górę biorą niezdrowe emocje i pretensje. Tak się stało niestety w Madrycie – przyznaje Sławomir Stempniewski, były szef Kolegium Sędziów PZPN na portalu Eurosportu. Obecnie nowa technologia jest sprawdzana m.in. w Holandii, amerykańskiej MLS, a od nowego sezonu będzie obowiązywać w Bundeslidze i Serie A.
Tymczasem przed nami mecze półfinałowe Champions Ligue. Obyśmy w tych starciach uniknęli sędziowskich pomyłek.