Środowe głosowanie w Holandii otworzyło szereg ważnych wyborów na Starym Kontynencie. Miał to być test dla europejskich populistów – niezależnie od tego czy Partia Wolności zdołałaby objąć władzę, jej duże poparcie ośmieliłoby populistów z Francji i Niemiec.
Centroprawicowa Partia Ludowa na rzecz Wolności i Demokracji (VVD) premiera Marka Ruttego zdobyła najwięcej głosów w holenderskich wyborach parlamentarnych – wskazują na to pierwsze sondażowe wyniki exit poll. Ugrupowanie ma zająć 31 z 150 miejsc w holenderskim parlamencie. Partia Wolności (PVV) kontrowersyjnego nacjonalisty Gerta Wildersa uplasowała się na drugim miejscu, co da jej 19 mandatów. Ostateczne wyniki wyborów poznamy 21 marca.
Tyle samo mandatów, co PVV, zdobyli także chadecy z CDA oraz socjalliberałowie z D66. 16 mandatów przypadło Zielonej Lewicy, 14 – Partii Socjalistycznej, a 9 – Partii Pracy. W parlamencie zasiądą także członkowie: Unii Chrześcijańskiej (6 mandatów), Politycznej Partii Protestantów (3 mandaty), Partii na rzecz Zwierząt (5 mandatów) oraz partii 50PLUS (4 mandaty). Holenderski organ ustawodawczy będzie więc tworzyć 11 ugrupowań.
Holenderska mobilizacja
Według badań Ipsos udział w głosowaniu wzięło 82% uprawnionych do tego osób. Holendrzy ustanowili tym samym najwyższy wynik frekwencyjny od 31 lat. Polacy, którzy w swoich ostatnich wyborach parlamentarnych wykazali się zaledwie nieco ponad 50-procentową frekwencją, mogą z uznaniem patrzeć na holenderską mobilizację. Rzecznik haskiego magistratu, na godzinę przed zamknięciem lokali wyborczych, poinformował, że będą one otwarte jeszcze po godzinie 21, aby wszyscy obywatele stojący w kolejkach mogli oddać głos. Niektórzy Holendrzy musieli nawet udać się do innych lokali, gdyż w kilku punktach zabrakło kart do głosowania. Z obawy przed atakami hakerskimi władze podjęły decyzje, że wszystkie głosy zostaną policzone ręcznie.
Głównym tematem kampanii wyborczych wszystkich ugrupowań była sprawa imigrantów oraz budowania tożsamości narodowej. Jednak w ostatnich dniach na pierwszy plan wysunął się kryzys dyplomatyczny z Turcją, który powstał po tym, jak holenderski rząd zakazał przedstawicielom tureckiej stolicy udziału w wiecach na terenie Holandii. Wiece te organizowano pod wpływem nadchodzącego tureckiego referendum konstytucyjnego.
Minimum cztery
Wyniki wyborów to tylko pierwszy, mały krok prowadzący do uformowania holenderskiego parlamentu. Kluczowe okażą się późniejsze rozmowy koalicyjne, dzięki którym poznamy nazwisko nowego premiera. Jeśli wyniki exit poll się potwierdzą, do zbudowania koalicji potrzebne będą co najmniej cztery ugrupowania. Parlament będzie bowiem bardzo rozdrobniony i mniejsza liczba partii nie zdołałaby stworzyć takiego porozumienia, które zdobyłoby większość w izbie.
Największy spadek poparcia odnotowali socjaldemokraci z Partii Pracy. Przez ostatnie pięć lat współtworzyli rząd, zajmując 35 miejsc w parlamencie. W nowej izbie będą mieć najprawdopodobniej tylko dziewięciu przedstawicieli. Dotychczasowa partia rządząca – VVD premiera Ruttego – straci dziewięć mandatów.
Pierwsze wyniki wskazują również na to, że największy sukces osiągnęła Zielona Lewica, której przypadnie aż o 12 mandatów więcej niż do tej pory. Swoim hasłem wyborczym – „Czas na zmianę” – „zieloni” przyciągnęli więc do siebie całkiem pokaźną rzeszę zwolenników.
Tleniony blondyn
Najwięcej emocji, nie tylko wśród Holendrów, ale także w innych krajach europejskich, rozpala Geert Wilders – lider Partii Wolności. Podczas swojej kampanii wyborczej prawicowy populista i nacjonalista często pojawiał się na okładkach gazet po tym, jak swoimi deklaracjami wywoływał liczne kontrowersje. Proponował m.in. zamknięcie meczetów i wpisanie Koranu do indeksu ksiąg zakazanych. Domagał się także surowych kar za jakiekolwiek formy przemocy wobec środowiska LGBT oraz tego, aby sklepy sprzedające marihuanę oddzielał od szkół co najmniej kilometr. Powtarzał, że jego misją jest obrona holenderskiego stylu życia.
Antymuzułmańska, antysystemowa i antyunijna partia Wildersa także może poszczycić się wzrostem poparcia, choć nie tak gwałtownym jak Zielona Lewica. Grono jej deputowanych powiększy się bowiem o siedem osób. „Dziękuję wyborcom partii wolności, zdobyliśmy mandaty, jest pierwsza wygrana” – ogłosił Wilders na Twitterze.
Przed wyborami prawicowy lider obiecywał, że jako premier sprowadzi Holandię „na właściwą drogę”. Wiadomo jednak było, że nie ma szans na przejęcie sterów w rządzie – wszystkie najważniejsze partie zapowiedziały bowiem, że nie widzą szans na współpracę z silnie antyimigranckim politykiem.
Wilders jest członkiem holenderskiego parlamentu od 19 lat. Początkowo należał do liberalno-konserwatywnej VVD, z której w 2004 r. został wyrzucony za skrajnie prawicowe poglądy. Dwa lata później jego Partia Wolności zdobyła 9 mandatów, a w 2010 r. – 24, co pozwoliło mu na zawiązanie rządzącej koalicji z premierem Ruttem na czele. Po dwóch latach, nie zgadzając się na cięcia budżetowe, wystąpił z koalicji i doprowadził do wcześniejszych wyborów, w których zyskał 15 mandatów.
„Holandio, jesteś mistrzem”
Wyniki wyborów skomentował Mevlut Cavusoglu – szef tureckiego MSZ. Polityk przyznał, że nie dostrzega różnicy między rządzącą partią premiera Ruttego a Geertem Wildersem, którego nazwał faszystą. „To ta sama mentalność” – uznał.
Europejskie stolice z kolei bardzo entuzjastycznie zareagowały na zwycięstwo ugrupowania, na czele którego stoi obecny szef rządu. Prezydent Francji – Francois Hollande – pogratulował Ruttemu „zwycięstwa nad ekstremizmem”, a szef urzędu kanclerskiego Niemiec, Peter Altmaier, opublikował na Twitterze wpis o treści: „Holandio, Holandio, jesteś mistrzem!”.
Po wyborach w Holandii czekają nas jeszcze dwa ważne głosowania w krajach Unii Europejskiej – wybory prezydenckie we Francji w kwietniu oraz parlamentarne w Niemczech pięć miesięcy później.