Grzegorz Szymanik udaje się do miejsc objętych wojną, konfliktami albo w których panuje zamordyzm: do Hrabowego, gdzie zestrzelono malezyjskiego boeinga, do wioski Kopyś, w której urodził się Aleksander Łukasznka, razem z Egipcjanami idzie na plac Tahrir i jedzie mauretańskim pociągiem. Wiele historii i wspomnień zaowocowało reportażem „Motory rewolucji”. Czy autor sprostał zadaniu i dotarł do rewolucjonistów?
„Motory rewolucji” to zbiór reportaży z krajów gdzie toczy się wojna, gdzie okrzyki rewolucji rozbrzmiewają na placach, gdzie władza nie liczy się ze swoimi obywatelami i skazuje ich na śmierć. To przede wszystkim relacja z regionów, które w ciągu ostatnich lat przeszły transformację ustrojową lub są trakcie tej zmiany: Egipt i Syria. Opowieść o konflikcie ukraińskim niedającym spokoju zachodniej Europie. I o ostatnim dyktatorze w Europie, Aleksandrze Łukaszence, który na emeryturę się nie wybiera. Autor Grzegorz Szymanik reporter magazynu „Duży Format” wykonał nie lada wysiłek reporterski, by te wszystkie opowieści usłyszeć. Jednak książka przypomina równię pochyłą, na której ze szczytu mistrzowskich spostrzeżeń (opowieść z pociągu do Mauretanii lub o Białorusinie Antonim co czuł się Polakiem) Szymanik momentami ześlizguje się na kraniec pompatycznego reportażu, gdzie forma góruje nad treścią.
Książka składa się z trzech części: „Zima na Ukrainie”, „Arabska Wiosna” i „Jesień carów”. W pierwszej części reportaże dotyczą jedynie Ukrainy. W drugiej autor podróżuje do Egiptu, Syrii, Tunezji i Mauretanii. Z kolei ostania to relacje z Białorusi, Polski, Czeczenii i Azerbejdżanu. I do tej części warto, a nawet trzeba zajrzeć.
W reportażu z Białorusi, czyli krainy słońca i ogórków Szymanik pisze o Łukaszence – Tatku (jak pieszczotliwe nazywają go krajanie), nauczycielu historii, synu dojarki, którego marzeniem było zostać pierwszym sekretarzem partii: „Często graliśmy w piłkę. [Łukaszenka] biegał na pozycji napastnika. Strzelał ostro, ale piłka zazwyczaj leciała obok bramki. Denerwował się wtedy i faulował. Nie lubiliśmy z nim grać, bo często przyglądały nam się dzieci, a on krzyczał i przeklinał jak na podwładnych w sowchozie”. Tak intymnego opisu ostatniego dyktatora w Europie nie znajdzie się w codziennych gazetach.
Z kolei Antoni jest bohaterem krótkiej historii z Polski. Reprezentuje poglądy ultraprawicowe. Urodził się na Białorusi przy granicy z Polską. Gdy nie mógł wytrzymać rządów Łukaszenki, przyjechał na studia do Krakowa. Zaczął interesować się prawicowymi inicjatywami patriotycznymi i chciał zmieniać Polskę: „Będzie Wielka Polska Katolicka, kraj katolicki z poszanowaniem Kościoła i praw bożych (…). Zmienimy politykę zagraniczną. Nie będzie, za przeproszeniem, wchodzenia w dupę innym narodom. Usunąłbym z Sejn litewskie tablice, dopóki Litwini nie nauczą się szanować praw Polaków (…) W dalekiej perspektywie Wilno, Lwów, Grodno trzeba przyłączyć do Polski”.
Na uwagę zasługuje też opowieść z Mauretanii. Autor z niezwykłą precyzją oddaje atmosferę panującą w starym, zdyszanym od gorąca i przeładowania pociągu: „[Ludzie] kulą się po kątach (oprócz jednego, który przez najbliższe godziny będzie toaletą), owinięci jak mumie. Pociąg jedzie najwyżej czterdzieści kilometrów na godzinę, ale piasek ciśnie się do oczu, gryzie po ciele jak złośliwe insekty”.
Reportaże z pierwszych dwóch części, czyli z Ukrainy i krajów arabskich są głównie zbiorem informacji z pierwszej ręki, z linii frontu z wypowiedziami często niepowiązanych ze sobą osób. Sprawiają wrażenie pobieżności w poszukiwaniu kolejnych wyjaśnień i dalszych losów tych osób. Szymanik używa niedopowiedzeń, krótkich zdań i pojedynczych słów. Momentami forma przerasta treść i reportaż staje się tak lapidarny, aż domaga się wyjaśnienia, dopowiedzenia historii, intensywniejszego opisu (osób, miejsc) i refleksji: „Oni twierdzą, że jest szpiegiem Baszszara [sic!]. Złapali go. Zabiją. Albo i nie”, „A to leży. Trampek. Długopis. Czekolada”, „Jak opisać wojnę? – pyta Ammar. – Noc. Wybuch. Biegniemy. Celuję. Naciskam. Upada. Tyle”, „Flagę Unii Europejskiej mają tylko jedną. Niedawno porwał ją wiatr. Pomógł znaleźć milicjant. Dali mu w podzięce kiełbasy”. Pojedyncze słowa, zwięzłe i krótkie opisy znacznie potęgują postrzeganie, interesują i wzmacniają odbiór. Jednak, gdy cała historia jest napisana w ten sposób, marzę o dłuższym i spokojniejszym opisie, który pozwoli na chwilę wytchnienia.
Reportaż to opowieść z wewnątrz, z brzucha sprawy. Jest dociekliwy i bezwzględny. Szymaniak stara się dotrzeć do jądra, puka, skrobie i wierci i raz znajduje mały otwór, którym się wślizguje do środka, a raz jedynie ślizga się po jego skorupie, przysłuchując się odgłosom z zewnątrz. Momentami perfekcyjnie oddaje klimat rewolucji i wojny i emocje im towarzyszące, aby następnie porzucić czytelnika w chaosie i zamęcie. Jednak, aby przeczytać historię o Tatku czy mauretańskim pociągu warto być cierpliwym i przymrużyć oko na stylistyczne uchybienia.
Motory rewolucji
Autor: Grzegorz Szymanik
Wydawnictwo Czarne
Liczba stron: 176