Padają strzały. Grupa mężczyzn w małej łodzi podpływa pod burtę ogromnego statku. W ruch idą drabiny i haki. Po krótkiej chwili mężczyźni są już na pokładzie i po schwytaniu bezbronnej załogi przejmują kontrolę nad statkiem. To nie obrazek z nowego filmu o piratach. To somalijskie wybrzeże w XXI wieku.
O somalijskich piratach zrobiło się głośno w 2005 roku, kiedy po kolejnym ich ataku na ogromny statek handlowy, Międzynarodowa Organizacja Morska ostrzegła przed żeglugą wzdłuż wybrzeży Rogu Afryki. Choć od tamtego czasu ich działalność kojarzy się z porwaniami dla milionowych okupów na początku chodziło im tylko o…ryby.
Wkurzony rybak
Większość dzisiejszych somalijskich piratów, to po prostu dawni rybacy, których kiedyś pozbawiono pracy i zarobków. Kiedy w 1991 roku, w wyniku zamachu stanu, upadł rząd somalijski, a kraj zaczął staczać się w trwającą do dziś wojnę domową, państwa ościenne wykorzystały te sytuację. Widząc słabość władz Somalii, sąsiedzi zaczęli nielegalnie poławiać ryby u jej wybrzeży. Przez bandycką eksploatację zasobów morskich somalijscy rybacy zostali odcięci od ryb, czyli jedynego źródła dochodu.
Władze państwowe nie istniały, rybacy postanowili stworzyć doraźne grupy samopomocy sąsiedzkiej, które wypływały w morze i walczyły z kłusownikami z innych krajów o dostęp do łowisk. Z czasem ich działania zaczęły przynosić pożądany skutek, więc stwierdzili, że reprezentują straż przybrzeżną i dopóki nie wyłoni się rząd, to oni są odpowiedzialni za kontrolę statków przepływających przez wody Somalii i pobierania od nich opłat. Kiedy z powodu wciąż trwającej wojny domowej sytuacja gospodarcza kraju ciągle się pogarszała, rybacy napadali na konwoje ONZ płynące z pomocą materialną dla Somalii. W końcu dostrzegli w piractwie intratny biznes i zaczęli porywać statki handlowe i tankowce już wyłącznie dla milionowych okupów. Szacuje się, że dziś w Somalii piractwem zajmuje się około dwa tysiące ludzi, ale ponieważ są oni żywicielami całych rodzin i klanów to z procederu żyje kilkadziesiąt tysięcy osób. Choć wojna domowa straciła na impecie, a kraj podzielił się na mniej lub bardziej stabilne quasi republiki, ich przywódcy są wciąż za słabi, żeby rozwiązać problem piractwa, które wciąż się rozwija…
Piracka ewolucja
Na początku swojej działalności piraci somalijscy korzystali ze starych, często pordzewiałych łodzi rybackich i kutrów, które zdobyli jeszcze na kłusownikach. Podczas rajdów, uzbrojeni w starą i prymitywną broń, bardzo często byli zdani wyłącznie na swoją intuicje, ponieważ nie wiedzieli nawet, którędy przepływać będzie statek handlowy czy tankowiec. Wraz z kolejnymi udanymi porwaniami statków i uzyskanymi z okupu ogromnymi pieniędzmi zaczęli się rozwijać. Obecnie nie tworzą już luźno powiązanych grup, ale całe piracko – klanowe struktury na czele, których stoją weterani pirackiego rzemiosła. Stare łodzie zastąpiły nowe i szybkie motorówki, a strzelby i pordzewiały karabiny zamienili na najnowszą broń, w tym ciężkie karabiny i granatniki. Za ogromne pieniądze z okupów piraci są również w posiadaniu radarów i systemów GPS, które ułatwiają im znacznie poruszanie się po wodach Morza Arabskiego i namierzanie swoich potencjalnych ofiar. Najpotężniejsze i najlepiej zorganizowane grupy mają także swoich szpiegów w największym porcie handlowym w okolicy – w kenijskiej Mombasie. Ci opłacani ludzie wysyłają im informacje o tym jakie statki i którędy będą mijały wybrzeże Somali. Po otrzymaniu wiadomości piratom, nie zostaje nic innego, jak wsiadać do łódek i rozpocząć swoje łowy.
Kura co znosi złote jajka
Piraci nie byliby w stanie prowadzić swojego procederu i modernizować floty, gdyby nie pieniądze z okupów za porwane statki. Nie ma dokładnych danych, ile Somalijczycy zarobili podczas swojej ponad dziesięcioletniej działalności, ponieważ armatorzy negocjujący z nimi wysokość okupu, nie są zobowiązani podawać tych informacji do wiadomości publicznej. Szacuje się jednak, że w samym tylko 2008 roku, udało im się zarobić ponad 160 milionów dolarów, a w kolejnych latach wysokość zdobytych pieniędzy utrzymywała się na podobnym poziomie. Gdzie trafiają zatem te środki?
Część zostaje przeznaczona na zakup nowych łodzi, radarów i broni oraz opłacenie informatorów. Zdecydowana większość wpływa jednak na konta przywódców grup i organizatorów ataków, którzy za zarobione miliony budują sobie apartamentowce w sąsiedniej Kenii. Szeregowym piratom zostaje do podziału bardzo mała suma, za którą muszą wyżywić swoje klany i rodziny.
Spokojnie nie zabijamy
Choć ataki piratów, wdzierających się na pokład z bronią maszynową i strzelających w powietrze, wyglądają groźnie bardzo rzadko kończą się śmiercią członków załogi napadniętego statku. Wpływa na to kilka czynników. Przede wszystkim piratom chodzi o zysk z okupu za statek i załogę. W przypadku, gdyby zaczęli zabijać załogę armatorzy i rządy państw mogłyby zerwać negocjacje. Po drugie piratom zależy na „dobrej” reputacji ludzi, którzy nikogo nie krzywdzą i za odpowiednio wysoką cenę są w stanie dotrzymać słowa i wypuścić zakładników i statek. Ostatni powód, to nieuzbrojone załogi statków handlowych i tankowców. Armatorzy bardzo rzadko wyposażają marynarzy w broń, ponieważ inne kraje nieprzychylnie patrzą na uzbrojone statki handlowe przepływające po ich woda. Kiedy piraci atakują, załogi nie są im w stanie odpowiedzieć ogniem, co zmniejsza do zera ryzyko otwartej walki. Najczęściej okręty handlowe i tankowce do obrony wykorzystują armatki wodne, co bardzo dobrze było widać na filmie „Kapitan Phillips”.
Świat odpowiada
Ponieważ ataki piratów zaczęły przynosić coraz większe straty wśród armatorów z całego świata, społeczność międzynarodowa postanowiła zareagować. W 2008 roku ONZ zaapelowało do państw członkowskich o wysłanie sił wojskowych w rejon Morza Arabskiego, które miałyby eskortować część statków, szczególnie tych z pomocą humanitarną dla Somalii. Na apel odpowiedziały państwa NATO, które wysłały w rejon pierwsze trzy okręt wojskowe. Misja Sojuszu została po pewnym czasie zastąpiona przez misję Unii Europejskiej. W ramach operacji „Atlanta” na Morzu Arabskim pojawiły się okręty m. in. Niemiec, Francji, Hiszpanii i Włoch. Do europejskich działań przyłączyły się także Stany Zjednoczone, Rosja, Indie, Chiny i Japonia. Dzięki tak dużym wysiłkom społeczności międzynarodowej udało się kilkakrotnie powstrzymać piratów. W 2009 roku chiński statek wojenny obronił włoski tankowiec, a rok później rosyjski niszczyciel zatrzymał trzy pirackie łodzie. Choć misje patrolowe wciąż trwają i faktycznie od 2012 roku zmniejszyły problem piractwa, to nie wyeliminowały go całkowicie. Na początku tego roku Somalijczycy porwali pierwszych od dwóch lat kontenerowiec.
Sytuacja bez wyjścia?
Od czasu pierwszych porwań i akcji piratów pojawiło się wiele propozycji jak rozwiązać ten problem raz na zawsze. Jedną z nich i najbardziej doraźną są misje patrolowe, które choć przyniosły poprawę sytuacji nie rozwiązały problemu. Władze Kenii zaproponowały na forum ONZ przeprowadzenie dużej operacji lądowej mającej na celu zniszczenie baz piratów w samej Somalii. Do tej pory inicjatywa nie zyskała szerokiego poparcia ponieważ równałaby się z interwencją na terenie podzielone i ogarniętego wojną kraju. W rezultacie mogłoby się to skończyć zaangażowaniem sił międzynarodowych w krwawy i długi konflikt. Część ekspertów podkreśla, że są to wszystko rozwiązania doraźne, które rozwiązują jedynie skutki, a nie przyczyny problemu.
Somalia jest jednym z najbiedniejszych krajów na świecie. Ponad dwudziestoletna wojna domowa zniszczyła resztki gospodarki, a setki tysięcy ludzi zostało bez pracy. Roczny przychód na jednego mieszkańca wynosi niecałe 600 dolarów, co plasuje ten kraj na szarym końcu wszystkich państw na świecie. Myśląc o piractwie i walce z tym problemem trzeba pamiętać, że proceder ten utrzymuje przy życiu dziesiątki tysięcy ludzi. Bez zaoferowania im innego źródła dochodu trudno mówić o rozwiązaniu problemu piractwa. W obliczu głodu po schwytanych i zabitych piratach przyjdą następni.