Pamiętacie pierwszy raz, kiedy sięgnęliście po aparat? W jakim celu nacisnęliście spust migawki? Dlaczego poczuliście potrzebę zatrzymania danej chwili w kadrze? Zapewne mało kto jest w stanie odpowiedzieć dziś na te pytania. Sztuka fotografii przez ostatnie lata zmieniła się diametralnie. Obecnie powstają miliony obrazów i coraz częściej słychać opinie, że aby zrobić przyzwoite zdjęcie, wystarczy mieć dobry aparat, który zrobi je za ciebie. Ja jednak wolę słuchać – z pewnością naiwnej dla wielu – teorii człowieka, który doskonale pamięta, dlaczego sięgnął po aparat parędziesiąt lat temu i który uważa, że jedynie ludzkie oko w połączeniu z sercem jest w stanie stworzyć prawdziwą fotografię.
Chester Higgins Jr. urodził się w 1946 roku. Pochodzi z Alabamy i już na pierwszy rzut oka wzbudza sympatię. Zalicza się do najwybitniejszych twórców swojego pokolenia. W środowisku i czasach, w których dorastał, na ścianach wisiały głównie święte obrazki, rzadko można było zobaczyć na nich rodzinne zdjęcia. Mało kto mógł sobie pozwolić na luksus zatrzymania chwili na papierze. Młodego Chestera bardzo to bolało. Jednym z przełomowych momentów, o których opowiada cofając się w czasie do swego dzieciństwa, jest ten, gdy zdał sobie sprawę, że po śmierci swojego ukochanego wujostwa, z którymi związany był bardziej niż z rodzonymi rodzicami, ich obraz pozostanie jedynie w jego pamięci. A gdy pamięć owa osłabnie, umysł stanie się mniej bystry, wspomnienie być może rozmyje się zupełnie i przepadnie… Dlatego postanowił uczyć się fotografii i poprzez nią okazywać miłość swojej rodzinie oraz najbliższemu otoczeniu. Od zawsze traktował to medium jako coś, co daje człowiekowi drugą pamięć, a wspomnieniu pozwala istnieć nawet wówczas, gdy ani świadków, ani uczestników zdarzenia już nie ma wśród żywych. Zdjęcia to pomniki. Zawierają się w nich nasze doświadczenia, wiara, emocje.
Początek fotograficznej kariery Higginsa przypadł na dość burzliwy okres lat 60. i 70. W Stanach Zjednoczonych Afroamerykanie byli wówczas grupą, która dopiero zaczynała walczyć o prawa obywatelskie. Chester Higgins Jr. pragnął włączyć się w ten ruch i uczestniczyć w polityce za pomocą swojej pasji – fotografii. Obraz czarnego społeczeństwa USA w tamtych czasach skupiał się przeważnie na jakimś problemie. Była to bieda, przestępczość albo wycofanie. Fotografia nie poświęcała zbytniej uwagi czemuś, co istniało na marginesie i nie wydawało się atrakcyjne. Dziś nie trudno jest znaleźć wiele przykładów pięknych zdjęć czarnoskórej części ludzkości. Ale to Chester Higgins Jr. był pierwszy. Jego fotografia ujawnia coś więcej niż talent i doskonały warsztat. To coś, co można by określić jako szósty zmysł. Oglądając jego prace, odnoszę wrażenie, że osoby na zdjęciach są żywe, przekazują odbiorcy pewną wiadomość, opowiadają historie – swoje lub miejsc, w których żyją. Poza tym każda z nich jest na swój sposób piękna, żadna nie została uchwycona we wstydliwej sytuacji ani oszpecona. Brak w jego zdjęciach dramatu, jest za to wyraźna, niezwykła i niekiedy zaskakująca dramaturgia. Dramaturgia wynikająca przede wszystkim z doskonałego wyeksponowania szczególnych cech fotografowanej postaci i perfekcyjnego opanowania światła. A może z czegoś jeszcze…?
Higginsa nazywa się niekiedy „tropicielem duchów”. On sam utożsamia się z tym przydomkiem, podkreślając, że w każdym swoim zdjęciu poszukuje pewnego uniwersum – wszechobecnego Ducha, który jest energią i daje życie. To on pomaga fotografowi przy doborze tematów, kieruje jego zainteresowanie na konkretny obiekt, daje natchnienie. Uchwycenie śladu Ducha uważa za istotę swojej fotografii. Poza tym jego zdaniem niezwykle ważne jest to, aby kochać ludzi i dać im odczuć, że się ich kocha. Bez zbudowania więzi z osobą, która jest fotografowana, bez pokazania, że jest się jej przyjacielem (który tylko przypadkowo ma przy sobie aparat), zdjęcie nie może być w pełni wartościowe, wielopłaszczyznowe i prawdziwe. Trzeba także szanować ludzkie prawo do prywatności. Higgins twierdzi, że zawsze liczy się z możliwością odmowy do zrobienia zdjęcia i nie ma w zwyczaju ponawiania prośby. Paradoksalnie zasada ta sprawia, że ludzie – nie czując się osaczeni – stawiają mniejszy opór i obdarzają go większym zaufaniem. Nigdy też nie osądza fotografowanych osób. Według niego zadanie fotografa polega nie na chęci zmiany czy naprawy świata, lecz na jego zrozumieniu i zaakceptowaniu. To że ktoś nie jest w naszych oczach doskonały, nie oznacza, że nie jest kimś najlepszym, kim może w danym momencie być.
Pracując w New York Times od 1975 roku, w swoim wolnym czasie realizował również inne projekty. Skupiał się na fotografowaniu mieszkańców lokalnych społeczności w Etiopii oraz diaspor ludności afrykańskiej na całym świecie. Dokumentował również życie etiopskich żydów w Nowym Jorku. Każda z tych wypraw – jak sam mówi – to m.in. poszukiwanie cząstek siebie. To również potrzeba odkrywania nowych miejsc oraz obserwacja zmian. Modernizacja i uprzemysłowienie, które dotarły dziś już niemal w każdy zakątek świata, uświadomiły mu, że zawsze czuć się będzie wieśniakiem. O wiele lepiej czuje się wśród ludzi ze wsi i mniejszych miast. Łatwiej się z nimi zaprzyjaźnia, dzięki czemu doświadczenie, które dzielą, staje się znacznie bardziej autentyczne. Znajduje to oczywiście odbicie w jego zdjęciach.
Najważniejszym elementem jego prac – oprócz obiektu, który fotografuje – jest światło. To ono określa nastrój fotografii, stawia kontrasty i tworzy dramaturgię. Higgins mówi o świetle jako swojej kochance, która potrafi żyć własnym życiem, opowiada inne historie o różnych porach dnia i której trzeba poświęcić dużo uwagi.
Na co zwraca uwagę jako nauczyciel fotografii? Zadaje przede wszystkim młodym twórcom pytanie: „Dlaczego bierzesz do ręki aparat? W jakim celu? Co chcesz pokazać?”. Dopiero po ustaleniu odpowiedzi na te fundamentalne pytania można przejść do wyboru tematu, pojęć takich jak kompozycja i przestrzeń. Zdaje sobie sprawę, że nauka i praktykowanie fotografii to ciężka i często mozolna praca. Jednak jeżeli naprawdę kocha się to, co się robi, wysiłek ten sprawia przyjemność. Zaleca fotografowanie wielu różnych obiektów w rozmaitych sytuacjach, dotykanie różnorodnych tematów, aby mieć możliwość sprawdzenia się, porównania i odnalezienia dziedziny, w której jest się najlepszym.
Chester Higgins Jr. mówi o sobie oraz innych fotografach ze swojego pokolenia jako dinozaurach. I może faktycznie – w oczach wielu młodych, wychowanych w cyfrowej erze twórców – takim się jawi. Jednak jego filozofia, która w wielkim skrócie zamyka się w trzech prostych zasadach: praktykuj, kochaj ludzi i szukaj śladu Ducha, w dzisiejszych czasach jest być może bardziej potrzebna i aktualna niż kiedykolwiek wcześniej. Jak wam się wydaje?
Osobom, które chcą lepiej poznać twórczość Chestera Higginsa Jr. polecam wywiad Birana Lehrera