Z niecierpliwością czekałam na wystawę zdjęć Stefana Arczyńskiego w Starej Galerii ZPAF. Fotopolis zachęcał, że wystawa jest wycinkiem olbrzymiego archiwum, a Stefan Arczyński ikoną dolnośląskiej fotografii. Trudno się z tym nie zgodzić, to wszystko prawda – dlaczego więc po obejrzeniu czuję niedosyt?
Na wystawie najliczniejsze są fotografie pejzażowe i portretowe. Zdjęcia ubogich ludzi wykonywane w wielu państwach (m.in. Indie, Chiny), nasuwają skojarzenia z fotografią humanistyczną. Ponadto dominującym motywem prac jest drzewo. Przedstawione jako element krajobrazu, w zbliżeniu, bądź zredukowane do abstrakcyjnego fragmentu. Zastanawiająca jest fascynacja Arczyńskiego rośliną, pokazaną w sposób ekspresyjny. Jest fotografowana w różnych państwach od kilkudziesięciu lat. Taki wniosek rodzi się w głowie widza po zerknięciu na daty powstania i na podstawie liczby zgromadzonych prac. Czy można wierzyć tym danym?
Mam wątpliwości, czy fakt, że autor sam wybierał zdjęcia na wystawę jest dla niej korzystny. Pokazał prace, które zyskały jego aprobatę i tym samym wykreował przed nami wizerunek „fotografa Stefana Arczyńskiego”, który sam akceptuje. Wystawa jest subiektywnym spojrzeniem artysty na samego siebie, swoistym autoportretem. Tytuł wystawy „Retrospekcja” pozwala mieć nadzieję, że zgromadzone prace będą reprezentatywnym wycinkiem twórczości liczącej kilkadziesiąt lat. Brakowało mi przykładów wcześniejszych prac, fotografii zburzonego Wrocławia. Ponadto w biogramie Arczyńskiego czytamy, że w czasach młodości fotografował sport, to było jego marzeniem. Na wystawie mamy dwa przykłady scen sportowych. Niewiele. Podpisy umieszczone pod zdjęciami zawierały niewiele informacji: autor, rok. To dziwne, ponieważ dokładniejsze opisy są zamieszczone w tekstach informacyjnych w serwisach internetowych poświęconych fotografii.
Beata Mielcarz
Urodzony w 1916, kontakt z fotografią miał już najmłodszych lat. Wychowywał się w Essen jako emigrant z Polski. Po skończeniu szkoły w 1934 r. dostał się do atelier fotograficznego niedaleko Essen (w tym samym roku odbył się 6. kongres partii NSDAP. Leni Riefenstahl stworzyła swój słynny film Triumf woli.). Po trzech latach nauki zaczął pracować, fotografując śluby, wydarzenia sportowe i teatralne. Wtedy jego marzeniem była fotografia sportowa, dlatego już w 1935 r. wyjechał z aparatem do Londynu na mecz piłki nożnej Niemcy-Anglia, a rok później oglądał olimpiadę w Berlinie. Zamiłowanie do podróży towarzyszyło mu przez całe życie. Podczas wyjazdów robił ogromne ilości zdjęć. Cechowała go skrupulatność – od początku przygody z fotografią numerował każdą fotografię, żeby zachować pewien porządek. Z pierwszej podróży do Chin przywiózł tysiąc zdjęć ludzi, ulic i egzotycznych dachów domów chińskich. Z tych fotografii w 2012 r. powstała wystawa w Muzeum Architektury we Wrocławiu.
W czasie wojny, będąc obywatelem niemieckim, został wcielony do wojska. Dzięki umiejętności fotografowania został skierowany do oddziału fotografii lotniczej. To być może pomogło mu przetrwać wojnę. Jak sam mówi, miał szczęście – większość czasu spędzał w ciemni, wywołując i kopiując zdjęcia lotnicze z bliska, robione przez niemieckich oficerów. „Prawdopodobnie wywołałem ostatni film z wojny – z 2 maja 1945 roku. W tym czasie byłem w Kurlandii. Tam też dostałem się do radzieckiej niewoli” – wspomina autor. Życie go nie oszczędzało, ale od zawsze towarzyszyła mu pogoda ducha i szczęście. Przeżył wykonanie wyroku śmierci na ojcu, działaczu polonijnym, a także został ranny na froncie wschodnim. To paradoksalnie pozwoliło mu uniknąć śmierci, kiedy dostał się do niewoli sowieckiej, z której jako Polak wyszedł w 1946 r. Po uzyskaniu obywatelstwa przyjechał do Polski i po czerech latach osiadł we Wrocławiu, gdzie kupił zakład fotograficzny. Zasłużył się m.in. w fotografowaniu zniszczeń i odbudowy Wrocławia. Fotografie te zostały potem wydane przez wydawnictwo Ossolineum.
Jako bardzo aktywny fotograf został doceniony i od 1951 roku jest członkiem Związku Polskich Artystów Fotografików, w którym aktywnie działał przez długi czas. Potrafił łączyć autentyczne zainteresowania twórcze z zapotrzebowaniem komercyjnym, nigdy nie wchodząc jednak w obszary fotografii reklamowej czy katalogowej: „Zawodowo robiłem to, co przynosiło jakiś zysk, bo potrzebowałem pieniędzy na podróże. Wszystkie wyjazdy wychodziły z mojej własnej inicjatywy, nikt mi ich nie zlecał i nie opłacał. Duża część moich prac powojennych to fotografie do książek, albumów”.
W latach 50. i 60. jego zdjęcia pojawiały się na okładkach kolorowych tygodników, bo jego ulubione tematy – portret, krajobraz, sceny rodzajowe zostały dostrzeżone przez wydawców i chętnie wykorzystywane. Fotografował także zabytki i nową architekturę. W latach 70. zaczął wykonywać dla wydawnictw ilustrowanych zdjęcia na diapozytywach barwnych, co było spowodowane zapotrzebowaniem poligrafii na wykorzystanie w druku barwnym.
Zdjęcia na wystawę retrospektywną wybierał sam autor. Są zaledwie wycinkiem olbrzymiego archiwum, skupionym wokół kilku jego ulubionych tematów: portretu, pejzażu i drzew. Nadal aktywnie wykonujący fotografie, cały czas konsekwentnie trzyma się wypracowanej estetyki. Jego wrażliwość najprawdopodobniej ukształtowana została przez perfekcjonizm warsztatu bromowej fotografii czarno-białej oraz estetykę ówczesnej fotografii niemieckiej z lat 30.-40. Powstające w tym czasie hasła nowej rzeczywistości oraz konstruowanie narracji realnego obrazowania widzianego świata niewątpliwie ujawniają się w jego fotografiach. Umiejętności te uwidaczniają się w niesamowitej umiejętności wyboru idealnego kadru i odpowiedniego operowania światłem, które wydobywa piękno twarzy, kształtów, wzorów i faktur.
Z okazji 90. urodzin Stefan Arczyński otrzymał od ministra kultury i dziedzictwa narodowego odznaczenie Zasłużony Kulturze Polskiej „Gloria Artis”. Może być przykładem klasycznej fotografii odchodzącego już do historii wieku dwudziestego.
Ekspozycja otwarta do 8 marca 2013 r., wstęp wolny. Stara Galeria ZPAF, Plac Zamkowy 8, Warszawa.